niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział XIX

Rok 1
Wygrana Gryfonów

Razem z Ronem i Hermioną ćwiczyliśmy różne zaklęcia na mecz, aby w razie wypadku użyć zaklęcia Zwieracza Nóg, na Snape’a. Fred i George nadal uczyli mnie transmutacji, więc umiałam coraz więcej. McGonagall nie wiedziała o niczym. Nie dziwiło jej jak udało mnie się za pierwszym razem zmienić gąsienicę w widelec.
Za dwadzieścia minut rozpocznie się mecz. Razem z Ronem i Hermioną usiedliśmy koło Neville’a, który nie mógł zrozumieć dlaczego jesteśmy ponurzy i dlaczego mamy przy sobie swoje różdżki; wiadomo, chcemy chronić Harry’ego.
- Tylko nie zapomnij: Locomotor Mortis – szepnęła Hermiona do Rona.
- Przecież wiem – odrzekł znudzony Ron. – Nie bądź nudna.
Snape nie wyglądał najlepiej. Był wręcz wściekły. Pewnie dlatego, że nie będzie miał szansy, aby zrobić coś Harry’emu, ponieważ Dumbledore jest na trybunach.
- Jeszcze nigdy nie widziałem Snape’a w takim stanie – powiedział Ron. – Patrz… już się zaczęło. Auuu!

Kiedy się odwróciłam, to zobaczyłam Malfoya. To on uderzył Rona w głowę.
- Och, przepraszam, Weasley, nie chciałem.
Malfoy wyszczerzył zęby w tym swoim ulubionym uśmieszku. Jak tylko na niego patrzę, to mam ochotę zwrócić moje śniadanie…
- Ciekaw jestem, jak długo tym razem Potter utrzyma się na miotle. Ktoś chce się założyć? Może ty, Weasley?
Ron nic nie odpowiedział. Snape właśnie obdarzył Puchonów rzutem wolnym, bo George odbił tłuczka prosto w niego (Snape’a). Harry krążył jak jastrząb nad boiskiem, wypatrując znicza.
- Wiecie, jak wybierają skład drużyny Gryfonów? – powiedział Malfoy kilka minut później, kiedy Snape przyznał Puchonom kolejny rzut wolny, tym razem bez żadnego powodu. – Wybierają tych, którzy cierpią, bo czegoś nie mają. Na przykład taki Potter nie ma rodziców… Weasleyowie nie mają pieniędzy… Ty, Longbottom, też powinieneś być w drużynie, bo nie masz rozumu.
Neville zaczerwienił się i odwrócił się do Malfoya.
- Jestem tyle wart, co tuzin takich jak ty, Malfoy – warknął. Dobrze, że wreszcie się postawił tej nędznej szumowinie.
Malfoy, Crabbe i Goyle ryknęli śmiechem, ale Ron, nie odrywając oczu od gry powiedział:
- Dobrze mu powiedziałeś Neville.
- A ty Laura… Również mogłabyś być w drużynie, bo nigdy nie będziesz mieć chłopaka…
- A ty Malfoy rozumu – powiedziałam patrząc się na Harry’ego. Malfoy zrezygnowany nic nie odpowiedział na moją zaczepkę.
- Longbottom, gdyby mózgi były ze złota, byłbyś biedniejszy od Weasleya, a to już jest nie lada wyczyn.
Ron miał kłopoty z panowaniem nad sobą, ale ja to już zupełnie. Odwróciłam się i uderzyłam z całej siły w twarz Malfoya, tak, że aż się przewrócił. Crabbe i Goyle już szykowali pięści, ale ja wyjęłam różdżkę i im zagroziłam… Malfoy otrzepał się i usiadł. Przez krótki czas już tak nie kozaczył.
Po chwili ujrzałam, że Harry zanurkował, co wywołało okrzyki i wiwaty na widowni. Hermiona wstała trzymając palce w ustach i gwiżdżąc. Harry mknął ku ziemi jak pocisk.
- Ale ci się trafiło, Weasley, Potter na pewno zobaczył jakąś monetę na boisku! – zadrwił Malfoy.
Ron już nie wytrzymał; rzucił się na Malfoya zwalając go z ławki. Neville zawahał się, po czym przelazł przez oparcie, aby mu pomóc. Czułam, że powinnam im odrobinkę pomóc, więc rzuciłam na ręce Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a zaklęcie zwierające tak, aby nie mogli nimi ruszać.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że tłuczek leci w naszą stronę; właściwie, to w moją. Po chwili jeden z bliźniaków odbił tłuczek w pałkarza Hufflepuffu.
- Dzięki – krzyknęłam.
- Niema za co… księżniczko!
- Przestań mnie tak nazywać Fred!
- Dobrze księżniczko – krzyknął, po czym odleciał zanim zdążyłam rzucić w niego deską, którą zmieniłam z jakiegoś starego gwoździa.
Harry właśnie pędził wprost na Snape’a. Leciał z taką prędkością, że wyglądał jak jedna wielka szkarłatna smuga. Po chwili złapał znicza. Zaczęłam gwizdać w palce, a Hermiona krzyczała.
Jeszcze chyba podczas żadnego meczu w Hogwarcie nikt nie złapał znicza tak szybko; pięć minut. Tłumy Gryfonów wiwatowały Harry’emu.
Razem z Ronem i Hermioną musieliśmy przenieść Neville’a do Skrzydła Szpitalnego, ponieważ Crabbe i Goyle nieźle mu dołożyli. Nie miałam jak chłopakom pomóc, bo tak się kręcili, że bałam się, że trafię Rona, albo Neville’a. Harry’ego nigdzie nie było widać. Pewnie jeszcze świętuje wygraną razem z resztą drużyny.
- Dziecko jak ty wyglądasz?! – krzyknęła pani Pomfrey jak zobaczyła Neville’a. Jednym zgrabnym ruchem różdżki nastawiła Ronowi nos, aby szybko zająć się Nevillem. –Wy już stąd idźcie. Ten biedak potrzebuje odpoczynku.
Kiedy wychodziliśmy, zobaczyłam Malfoya. Miał podbite oko i spuchniętą wargę. Zachichotałam instynktownie, a ten się skrzywił. Crabbe i Goyle szli za nim. Mieli lekko poczochrane włosy i małe siniaki, ale poza tym to nic… Neville i tak sobie świetnie poradził. Wyjęłam różdżkę z kieszeni odwróciłam się i szepnęłam: Locomotor Mortis. Crabbe’owi i Goyle’owi zwarło nogi i się wywrócili. Zaśmiałam się i podeszłam znowu do przyjaciół.

- Harry, gdzie ty byłeś? – zapiszczała Hermiona jak tylko Harry wyszedł zza rogu.
- Zwyciężyliśmy! Zwyciężyłeś! Zwyciężyliśmy! – krzyczał Ron, waląc Harry’ego po plecach. – A ja podbiłem Malfoyowi oko, a Neville sam jeden rzucił się na Crabbe’a i Goyle’a! Na razie jest w szpitalu, ale pani Pomfrey mówi, że nic mu nie będzie… Wszyscy na ciebie czekają w pokoju wspólnym, urządzamy balangę, Fred i George ukradli z kuchni trochę ciastek…
- Ron jak ty to wszystko powiedziałeś na jednym wydechu? – zdziwiłam się.
- Teraz mamy na głowie inne sprawy – szepnął Harry. – Znajdźmy jakiś pusty pokój, a wszystkiego się dowiecie…
Upewniliśmy się, że Irytka nie ma w środku jednej z klas. Zamknęliśmy drzwi, a później Harry zaczął nam opowiadać:
- Zobaczyłem jak Snape idzie do Zakazanego Lasu, więc instynktownie wskoczyłam na miotłę i poleciałem go śledzić. Tam czekał na niego Quirrell, widać było, że jest wystraszony. Snape mówił mu coś o kamieniu filozoficznym i o Puszku… Pytał się go, czy już wie jak go ominąć. Quirrell wszystkiego się zapierał… Snape zagroził mu pytając się po której jest stronie…
- Czyli mieliśmy rację z tym, że Puszek pilnuje Kamienia…
- Tak, a Snape próbuje zmusić Quirrella, żeby pomógł mu go wykraść. Chce, żeby Quirrell wymyślił jakiś sposób na Puszka… I wspomniał o jakimś „hokus-pokus”… Myślę, że nie tylko Puszek pilnuje skarbu, muszą go chronić jakieś potężne zaklęcia, a Quirrell na pewno zna jakieś przeciwzaklęcia i Snape chce z tego skorzystać…
- Więc myślisz, że Kamień jest bezpieczny, póki Quirrell opiera się Snape’owi? – zapytała Hermiona.
- Czyli do następnego wtorku – powiedział Ron…

Wróciliśmy szybko do pokoju wspólnego. Tam czekała już przygotowana impreza. Kiedy Harry wszedł do pokoju, Fred i George wypuścili na niego tonę konfetti. Ciekawe kto będzie później do wszystko sprzątał…
Razem z Hermioną pobiegłam na górę, aby się przebrać w coś fajniejszego. Założyłam moją turkusową sukienkę, a Hermiona założyła śliczną bladoróżową sukienkę. Wyglądałyśmy „bajecznie”, jak to Hermiona powiedziała. Uczesałyśmy włosy i zeszłyśmy na dół. Harry i Ron siedzieli na fotelach i czekali chyba na jakiś cud.
- Poproście jakąś dziewczynę do tańca, a nie siedzicie tutaj jak kołki – powiedziałam.
- Mhm… Może później – rzekł Ron.
- Jak sobie chcecie…
Nagle poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię. Odwróciłam się, stał tam Seamus. Poprosił mnie do tańca, oczywiście się zgodziłam.
Zatańczyłam z szesnastoma chłopakami, a jest dopiero ósma (impreza zaczęła się o siódmej). Między innymi z Seamusem, Deanem, Harrym, Ronem (który odważył się i tańczył wcześniej z Parvati), Fredem, Georgem i z Lee. Starsi Gryfoni prosili mnie również do tańca (nie tylko mnie oczywiście). Hermiona i Alex również miały powodzenie. Tańczyły z wieloma chłopakami. Harry i Ron tańczyli (chyba) najmniej z całego towarzystwa.
Fred i George skołowali naprawdę dobre jedzenie; bezy, pierniczki, kremówki, eklerki, ptysie, szarlotkę, piernika (oczywiście ciasto, a nie mojego kota), sernik, całe bloki chałwy… Naprawdę było tego sporo! Oczywiście skoro wzięli tyle jedzenia, to musieli wziąć również coś do picia; oranżada, sok dyniowy, kakao, kompot wiśniowy z dodatkiem imbiru…
- Zatańczysz po raz…- zaczął Fred.
- Po raz piąty – dopowiedziałam. – Spoko, ale poczekajmy na kolejną piosenkę, ta już się kończy.
- Oczywiście madame…
- Teraz lepiej! A nie z księżniczkami mi tutaj wyskakujesz…
- Oczywiście… księżniczko.
- Aż tak rozpieszczona to ja nie jestem, wiesz?!
- Już nie bulwersuj się tak… kończy się piosenka... Madame? – powiedział po czym wystawił rękę tak jak robiło się to w (chyba) średniowieczu, albo nowożytności (?). Zaczęłam się śmiać, ale również podałam rękę. Akurat zaczęła lecieć wolna piosenka.
Zatańczyliśmy do tej i dwóch następnych, później zostałam porwana przez George’a, a następnie Seamusa.

Zabawa była przednia! Lepsza nawet od Sylwestra, który przetańczyłam sama (trochę z Hermioną, ale my głownie śpiewałyśmy karaoke). Do dormitorium wróciłam padnięta. Zdjęłam buty (tenisówki, bo tamte balerinki nie były zbyt wygodne) i moją piękną sukienkę, po czym przebrałam się szybko w pidżamę. Zasnęłam od razu (była już pierwsza nad ranem)…


Sto lat! Sto lat! Niech Laura żyje nam! :D
Tak, mam dzisiaj urodzinki. Miałam wstawiać rozdział po północy, ale laptop nie chciał mi się włączyć :/ Poza tym ledwo co udało mi się wstawić dla was ten rozdział, niestety mam tak zepsuty laptop. Ale ważne, że jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz