niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział XIX

Rok 1
Wygrana Gryfonów

Razem z Ronem i Hermioną ćwiczyliśmy różne zaklęcia na mecz, aby w razie wypadku użyć zaklęcia Zwieracza Nóg, na Snape’a. Fred i George nadal uczyli mnie transmutacji, więc umiałam coraz więcej. McGonagall nie wiedziała o niczym. Nie dziwiło jej jak udało mnie się za pierwszym razem zmienić gąsienicę w widelec.
Za dwadzieścia minut rozpocznie się mecz. Razem z Ronem i Hermioną usiedliśmy koło Neville’a, który nie mógł zrozumieć dlaczego jesteśmy ponurzy i dlaczego mamy przy sobie swoje różdżki; wiadomo, chcemy chronić Harry’ego.
- Tylko nie zapomnij: Locomotor Mortis – szepnęła Hermiona do Rona.
- Przecież wiem – odrzekł znudzony Ron. – Nie bądź nudna.
Snape nie wyglądał najlepiej. Był wręcz wściekły. Pewnie dlatego, że nie będzie miał szansy, aby zrobić coś Harry’emu, ponieważ Dumbledore jest na trybunach.
- Jeszcze nigdy nie widziałem Snape’a w takim stanie – powiedział Ron. – Patrz… już się zaczęło. Auuu!

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział XVIII

Rok 1
Rozdział 18
Kłopoty

Właśnie coś skrzeczy mi nad uchem, ale nie mam pomysłu co to może być. To pewnie Nastoria daje ten przepiękny i ambitny koncert. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Przed sobą zobaczyłam nic innego, jak moją przepiękną sowę. Trzymała w dziobie list. Był on od mamy. Pogłaskałam sowę i dałam jej parę przysmaków (z ciastek od Hagrida).
Ubrałam się  i zeszłam na dół. Była szósta. W pokoju wspólnym byli Fred i George. Mieli mnie zacząć uczyć transmutacji. Tak również zrobili…
Pokazywali mi jak mam zamieniać przedmioty w trochę trudniejsze rzeczy (kręgowce). Mówili, że takie bezkręgowce, to na luzaku można zmienić, a że z kręgowcami już tak różowo nie jest… Mieli rację. Niby udało mnie się zmienić tą poduszkę w mysz, ale dopiero za dwunastym razem…
- Kobieto, na serio masz talent! – powiedział George. – McGonagall nie kłamała.
- McGonagall stoi za panem, panie Weasley – nawet nie zauważyłam jak wchodzi. - Panno Kelly, panie Weasley, za mną.
- Ale który Weasley? – zapytał się George.
- Frederick – uśmiechnęłam się… Mam już plan, jak będę go lekko denerwować…
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i poszliśmy za profesor McGonagall. Wiedzieliśmy, że chodzi o Malfoya. Szliśmy w milczeniu przez jakieś dziesięć minut. Fred zobaczył, że się trochę boję, więc klepnął mnie w ramię na pocieszenie i uśmiechną się tym uśmiechem. Od razu zrobiło mi się raźniej.
- Jak mogliście to zrobić… Zaatakować go za nic. Przecież wiecie, że bójki są zakazane! Zawiodłam się na tobie, panno Kelly.
- Profesor McGonagall to nie jej wina. Malfoy ją wyzywał od – spojrzał na mnie, aby się zapytać czy może to powiedzieć. Kiwnęłam głową. – Od… szlam. Więc zaatakowałem go Drętwotą. To nie jest jej wina.
- Nie mogliście przyjść do mnie i mi tego powiedzieć? Od razu musieliście bójkę zacząć?
- To nie była bójka… To była taka… przestroga.
- Ładna mi to przestroga panie Weasley. Macie spotkanie ze Snapem. Próbowałam trochę złagodzić sytuację… Stracicie po pięć punktów, ale musicie przeprosić panicza Malfoya…
- Ja tego nie zrobię – powiedzieliśmy w tym samym czasie.
- Już wolę stracić dwadzieścia punktów niż go przeprosić – szepnęłam.
- Ja tak samo – dodał Fred.
- Skoro tak, to stracicie po dziesięć punktów, oraz będziecie musieli wykonać jakąś pracę na rzecz szkoły… Ale o tym już z profesorem Snapem.
Po paru kolejnych minutach doszliśmy do gabinetu Snape’a. Nie był on najładniejszy (gabinet, nie Snape… po dłuższych przemyśleniach stwierdzam, że nie ważne co bym napisała i tak byłoby to prawdą). Naprzeciwko drzwi stało biurko. Stał na nim kałamarz i cały plik pergaminu. Po lewej stronie stały regały z książkami. Było tam również wiele mugolskich dzieł… Ciekawe skąd Snape je ma. Po prawej stronie stał stolik, przy którym stało krzesło, a po drugiej stronie dość spory fotel (dwie osoby się na nim ledwo zmieszczą). Były też kolejne drzwi, które pewnie prowadziły do sypialni Snape’a. Cały gabinet prezentował się nieźle.
Snape jednym skinięciem zaprosił nas do środka. Cała się trzęsłam, więc Fred złapał mnie za rękę, aby dodać mi otuchy. Od razu poczułam się lepiej. Snape wskazał nam, abyśmy usiedli przy tym stoliku. Możliwie jak najbardziej ściśnięci usiedliśmy koło siebie na ów fotelu…
- Herbaty?
- Nie dziękuję profesorze…
- Ja również nie – dodał Fred.
- To było pytanie retoryczne – odpowiedział Snape.
- Pewnie chce podać nam veritaserum – szepnęłam na ucho Fredowi.
Grzecznie poczekaliśmy na Snape’a. Sama już trochę się rozluźniłam, ale nadal byłam czujna. Założyłam nogę na nogę i pozostało nam czekać.
- Więc – powiedział Snape jak już usiadł przed nami. Jego oczy mówiły jedno; był wściekły… – Wczoraj jedno z was rzuciło Drętwotę na panicza Draco Malfoya. Dlaczego zaatakowaliście go?
- Nie zaa… – zaczęłam, ale Fred mi przerwał.
- Wyzywał Laurę od szlamy, więc rzuciłem na niego Drętwotę. Laura nie ma z tym nic wspólnego.
- Czyli zaatakowałeś go bez powodu, tak?
- Jeśli wyzywanie innych od szlam nie jest tego powodem, to tak.
- Panno Kelly?
- Uważam, że to nie powinna być ani moja, ani Freda wina. Skoro pan tak wychował swoich podopiecznych. Przecież Draco jest w Slytherinie, a właśnie pan się nim opiekuje – miałam powiedzieć jeszcze parę słów, ale Fred złapał mnie za skraj szaty, aby pokazać, że i tak za dużo powiedziałam.
- Jak śmiesz… Do nauczyciela… Odejmuję Gryffindorowi po piętnaście punktów. Jutro macie się zjawić w Izbie Pamięci. Tam pan Filch wymyśli dla was jakąś karę.
- Ten Snape to jakiś kompletny idiota – powiedziałam Fredowi jak szliśmy na śniadanie. Była już ósma, o dziewiątej zaczynają się lekcje.
- Przynajmniej kara nie jest taka ostra… Ale jak on śmiał mówić, że nazwanie ciebie… sama wiesz jak, było normalne.
- Bo to jakiś pacan jest – obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
Weszliśmy do Wielkiej Sali. Usiadłam koło Freda. Po chwili koło mnie usiadła Hermiona. Opowiedzieliśmy George’owi, Lee, Hermionie, Harry’emu i Ronowi dlaczego nas nie było. Byli zdziwieni (oprócz George’a, który wiedział gdzie byliśmy)…
- Kiedy Wood się dowie, że nie będę na wszystkich treningach, to chyba mnie udusi – powiedział Fred.
- Nie przesadzaj bracie, co najwyżej wypatroszy – rzekł George. Wszyscy zaczęli się śmiać.
Lekcje minęły bardzo szybko. Razem z Fredem zjedliśmy szybko obiad i poszliśmy do Izby Pamięci. Tam czekał na nas Filch.
- Szkoda, że w Hogwarcie nie stosuje się już starych metod karania… Macie wypolerować te wszystkie puchary do ósmej. Jeśli nie zdążycie, to możecie zostać to jeszcze godzinkę, albo dwie…
- Jak ja go nie znoszę – powiedziałam do Freda, kiedy już wyszedł.
- Tobie też nie chce się tego robić?
- A komu by się chciało…
- Przecież możemy zrobić to za pomocą różdżek. Znasz zaklęcia czyszczące?
- Nie…
- Ja też nie.
- To po co zaproponowałeś, abyśmy zrobili to za pomocą różdżek?
- Przecież mamy tutaj jakieś szmatki, oraz wodę. Możemy to wylewitować i tak czyścić. Będzie super zabawa.
- Ja tam mam lepszy pomysł – wzięłam szmatkę pełną wody i nasączoną już płynem i rzuciłam nią we Freda.
- O, tak to się bawić nie będziemy! – powiedział, po czym wziął również szmatkę nasączoną wodą i płynem i rzucił nią we mnie.
Zrobiliśmy sobie taką mini bitwę.
Była już godzina szósta, a my nadal nie zaczęliśmy czyścić tych trofeów.
- Dobra, zacznijmy może to czyścić… Jesteśmy cali mokrzy.
- Tak samo jak wczoraj.
- Tak, tylko pamiętaj, że teraz nie powinniśmy być mokrzy. Będą się nas pytać co my tutaj takiego wyprawialiśmy. Poza tym podłoga jest cała mokra. I znowu buty mi się przemoczyły!
- Hahahha! Ty to masz pecha, nie pogadasz. Dlatego ja noszę nieprzemakalne buty…
- Zaraz możemy sprawdzić, czy takie nieprzemakalne – zaczęliśmy się jeszcze bardziej wygłupiać.
Po dziesięciu minutach musieliśmy skończyć zabawę i zacząć czyścić te wszystkie puchary. Usiedliśmy na nie zamoczonym kawałku podłogi i rozmawialiśmy. Wyczyściliśmy około dwie trzecie pucharów, a już za dziesięć ósma.
- Nie martw się… Jakoś zbajeruje Filcha, abym tylko ja kończył czyścić te puchary – szepnął Fred.
- Nie trzeba. Chcę to skończyć na dzisiaj… Ciekawe co nam na jutro wymyśli…
- Nie wiem, ale zapewne będzie to coś jeszcze gorszego. Wiem, że masz do napisania wypracowanie z transmutacji, więc ci pomogę jak skończymy to czyścić…
- Dzięki, ale sama powinnam sobie poradzić…
- Jak sobie tam chcesz, ja się nie będę wtrącać… Skoro sama sobie pora..
- No dobra, już niech ci będzie, przyjmę twe oferty pomocy.
- I gitara!
- Akurat na gitarze uczę się grać od roku… Nawet mi to idzie.
- Muzykalna… Słyszałem, że dostałaś pianino w tym roku, tak?
- Mhm… Nie wiem kiedy będę miała czas się tego uczyć.. Pewnie na wakacjach.
Siedzieliśmy tutaj dodatkowo godzinę. O dziewiątej wyszliśmy. Już wszyscy zjedli kolację, ale Fred powiedział, że załatwi nam coś do jedzenia. Kazał mi iść powoli do salonu Gryffindoru. Tak też zrobiłam. Po pięciu minutach dogonił mnie, niosąc wielki talerz z kotletami, ryżem, ziemniakami i soku dyniowego. Zaczęłam się śmiać, bo wziął tyle jedzenia, że starczyło by na pięć osób.
- Po co wziąłeś tyle jedzenia?
- Bo nie wiedziałem ile zjesz…
- Hmm, nie jestem Ronem, nie zjadłabym tego wszystkiego!
- George i Lee na pewno jeszcze siedzą w pokoju wspólnym, więc zjedzą razem z nami.
Rzeczywiście w pokoju wspólnym siedział Lee i George. Od razu rzucili się na jedzenie. Razem zjedliśmy, a później bliźniacy pomogli mi napisać wypracowanie z transmutacji. Była jedenasta jak skończyliśmy.
- Dzięki. Jesteście super.
- Służymy pomocą…
- Dobranoc chłopaki!
- Dobranoc księżniczko – odpowiedział Fred. Po raz piąty dzisiaj dałam m kuksańca.

Do końca tygodnia razem z Fredem robiliśmy wszystkie zachcianki Filcha. Kazał nam myć podłogi (cały czas padało, więc uczniowie mieli zabłocone buty), sprzątać po wygłupach Irytka, podlewać kwiaty (to było najfajniejsze, bo ja nic nie musiałam robić, bo byłam za niska, a Fredowi nie chciało się drabiny tachać, więc sam podlewał, a ja za nim chodziłam) i sprzątać w klasach.
Czasami mieliśmy taki ubaw, że ta kara była samą przyjemnością. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, wygłupialiśmy i ogólnie nie dało się nudzić.


Rozdziału dzisiaj miało nie być, ale znalazłam chwilkę czasu, aby uploadować. Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż ja sama nie byłam do niego jakoś zbytnio przekonana...

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział XVII

Rok 1
Nicolas Flamel

Właśnie patrzyłam na Hermionę i Rona, którzy grali w szachy czarodziejów. Samej niezbyt mi to wychodziło, więc wolałam patrzeć. Może kiedyś Ron, albo Harry mnie nauczą… W dzieciństwie próbowałam się nauczyć grać w szachy, ale nigdy nie potrafiłam zrozumieć o co w tym chodzi. Po chwili poczułam dłoń na swoim ramieniu. To Harry usiadł koło mnie i chciał pokazać, że jest.
- Nie mów do mnie przez chwilę – rzekł Ron, kiedy zobaczył, że Harry przyszedł. – Muszę się sku… – spojrzał na Harry’ego. – Co się stało? Wyglądasz okropnie.
Ja też to zauważyłam. Nie wyglądał najlepiej.
- Wiecie… Snape ma genialny plan. Przyszły mecz, który mamy grać z Puchonami ma on sędziować.
- Nie graj – powiedziała natychmiast Hermiona.
- Powiedz, że jesteś chory – doradził Ron.
- Udaj, że złamałeś nogę – podsunęła Hermiona.
- Naprawdę złam nogę – dodałam.
- Nie mogę – odpowiedział Harry. – Nie mamy rezerwowego szukającego. Jeśli się wycofam, Gryfoni w ogóle nie zagrają.
W tym momencie do salonu wszedł Neville. Właściwie to wpadł, bo dał susa i upadł na podłogę. Ciekawiło mnie jak przeszedł przez dziurę w portrecie, ponieważ nigi miał sklejone zaklęciem, zwanym jako Zwieracz Nóg.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, prócz mnie i Hermiony. Szybko wstałyśmy i wypowiedziałam przeciwzaklęcie. Neville wstał cały roztrzęsiony.
- Co się stało? – zapytała się Hermiona.
- To Malfoy – odrzekł Neville roztrzęsionym głosem. – Spotkałem go przy bibliotece. Powiedział, że szuka kogoś, na kim by mógł poćwiczyć.
- Idź do profesor McGonagall – nalegała Hermiona – Poskarż na niego!
Neville potrząsną głową.
- Nie chcę mieć większych kłopotów – wymamrotał.
- Musisz mu się postawić – rzekł Ron. – Zwykle depce po ludziach, ale nie można kłaść się przed nim, żeby mu to ułatwić.
- Nie musisz mi mówić, że nie jestem dość dzielny żeby być w Gryffindorze. Malfoy już to zrobił.
- Ta parszywa flądra zapłaci za to! Zaraz wracam! Jakbyście usłyszeli o stadzie os w zamku, to wiedzcie, że to moja sprawka!
- Laura spokojnie nie rób tego, bo później będziesz żałować – powiedziała Hermiona, ale ja już wychodziłam przez portret.
Skoro ostatnio był w bibliotece, to jest szansa, że nadal tam jest. Muszę tam jak najszybciej popędzić… Jeśli go tam nie ma, to są jeszcze dwie opcje; albo na błoniach, albo w pokoju wspólnym Slytherinu…
Nagle usłyszałam ten jego oślizgły głos. Szedł w stronę lochów. Odwróciłam się i podbiegłam do niego jak tylko zobaczyłam jego blond włosy.
- Malfoy! Ostrzegałam cię! – przyłożyłam mu różdżkę do gardła.
- O co tym razem ci chodzi?!
- Neville! Jak ty w ogóle śmiałeś!
- Już pożartować sobie nie można, co?!
- Jakiś ty się miły zrobił Malfoy!
Na podłodze leżały listki z kwiatów. Wzięłam jednym szybkim ruchem (i słowem) zamieniłam je w rój komarów (nie mogłabym zamienić ich w osy… nie potrafiłam mu tego zrobić). Wszystkie od razu poleciały na Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a. Ja w tym czasie poszłam już do wieży Gryffindoru.
- Laura! – powitał mnie krzyk Hermiony na przywitanie.
- Co się stało? Pali się?!
- Znaleźliśmy Flamela!
- Gdzie?!
- Och przeczytam ci – wtrącił się Harry. – „Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbledore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odkrycia dwunastu sposobów wykorzystania smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem”!
- To świetnie! A tak swoją drogą… Dałbyś mi tą kartę, Dumbledore’a jeszcze nie mam.
- Spoko, masz.
- Czekajcie chwilę! – krzyknęła Hermiona i poleciała na górę do naszego dormitorium. Po chwili wróciła niosąc wielką księgę.
- Nie przyszło mi na myśl, żeby zajrzeć tutaj! Wypożyczyłam to z biblioteki kilka tygodni temu, żeby się rozerwać jakąś lekką lekturą.
- Lekką? – zdumiał się Ron. Miałam się o to samo zapytać.
- Wiedziałam! Wiedziałam! – powiedziała po chwili przeszukiwań w książce. – Nicolas Flamel jest jedynym znanym twórcą Kamienia Filozoficznego!
- Czego? – zapytali się Ron i Harry w tym samym czasie… Ja już wiedziałam czego.
- No nie… Czy wy dwaj nic nie czytacie? Patrzcie… przeczytajcie, o tu.
Harry przeczytał na głos:
Najważniejszym celem starożytnej sztuki alchemii jest stworzenie Kamienia Filozofów, legendarnej substancji posiadającej zdumiewającą moc. Kamień ów zamienia każdy metal w najczystsze złoto. Wytwarza też Eliksir Życia, który daje nieśmiertelność temu, kto go wypije.
Kamień filozofów pojawia się w wielu doniesieniach historycznych, ale jedyny Kamień, który istnieje do dziś, jest w posiadaniu Nicolasa Flamela, wybitnego alchemika i miłośnika opery. Pan Flamel, który w ubiegłym roku obchodził swoje sześćset sześćdziesiąte piąte urodziny, prowadzi spokojne życie w hrabstwie Devon, razem ze swoją żoną Perenellą (sześćset pięćdziesiąt osiem lat).
- Rozumiecie? – zapytała Hermiona. – Ten pies musi strzec Kamienia Filozoficznego, odkrytego przez Flamela! Założę się, że poprosił Dumbledore’a, żeby się zaopiekował Kamieniem, bo przecież są przyjaciółmi, a Flamel wiedział, że ktoś tego skarbu szuka, i właśnie dlatego Dumbledore kazał Hagridowi zabrać go z podziemi Gringotta!
- Kamień, który wytwarza złoto i czyni nieśmiertelnym! – szepnął Harry. – Nic dziwnego, że Snape chce go mieć.
- I nic dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć Flamela we Współczesnych osiągnięciach czarodziejstwa – dodał Ron. – Nie bardzo jest współczesny, skoro ma sześćset sześćdziesiąt pięć lat prawda?
            Po chwili zobaczyłam jakiegoś latającego ptaszka. Był on zrobiony z papieru. Leciał w moją stronę. Złapałam go szybkim ruchem i rozłożyłam. W środku było napisane tylko jedno zdanie:

Jutro, ósma wieczór, pod wierzbą.

Zdziwiłam się kto mógłby napisać mi taki liścik. I pod jaką wierzbą?! Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Nikogo tutaj nie było… Hmmm… A co jeśli ta wierzba, to wierzba pod którą płakałam za przyjaciółkami. Jak coś to trudno, może się dowiem. Pismo było mi znajome, ale nie mogłam załapać kogo ono jest. Może od Freda, albo George’a… Ale to nie jest ich pismo.
Jest za piętnaście ósma. Ja siedzę pod wierzbą jak idiotka. Nogi mi przemarzają, bo nie zmieniłam butów na zimowych, byłam w zwykłych tenisówkach; śniegu już nie było, zastąpił go deszcz.
Po chwili usłyszałam czyjś głos. Był mi dobrze znany. Miałam rację…
- Cześć Fred, cześć George – powiedziałam zanim się odwróciłam.
- Skąd wiedziałaś, że to my?
- Może dlatego, że się chichracie tak głośno, że w Zakazanym Lesie centaury was słyszą?
- Złotko, musisz się jeszcze poduczyć ciętej riposty – rzekł George.
- Ale my nie tutaj, aby się kłócić.
- Właściwie, to Fred miał tutaj tylko przyjść, ale namówił mnie do tego.
- Chciałem się zapytać… czy kartka świąteczna się podobała?
- Co… Aaa… Tak, i to bardzo – powiedziałam, po czym się uśmiechnęłam.
- A znalazłaś… to?
- Co?
- Czyli nie. To nawet dobrze.
- Co? – powtórzyłam pytanie.
- Nic… Po prostu miałem w tekst włożyć śmieszne słowa, ale dopiero później uświadomiłem sobie, że napisałem je tuszem, który widzę tylko ja.
- Aha – jakoś nie mogę mu uwierzyć w tą historię. – Tylko tyle? Chciałabym wrócić już do zamku, buty mi przemokły…
- Czyś ty zwariowała, aby na taka ulewę – pięć minut temu zaczęło padać – wziąć tenisówki… Widziałem, że masz kalosze. Jaka z ciebie jest…
- Idiotka?
- Dokładnie…
- Skoro takiś mądry, to pożycz mi buty. Albo skocz do zamku po moje. W pokoju wspólnym powinna być Hermiona, powiedziałbyś jej.
- Za głupotę trzeba płacić…
- Spoko… Skoro taki z ciebie przyjaciel – powiedziałam, ale nie na serio. W pełni go rozumiałam, ale ciekawiło mnie co odpowie. Wstałam, zdjęłam moje buty i w samych skarpetkach zaczęłam iść do zamku. Fred i George wymienili spojrzenia.
- Niech ci będzie! Wracaj tutaj. I siedź pod tym drzewem. Polecam użyć zaklęcia Impervius. Chyba je znasz?
- No ba, że znam! Właśnie miałam je użyć.
Zaczarowałam nad sobą taką aurę, która chroniła mnie przed deszczem. Parę dni temu nauczyłam się tego zaklęcia, jak widać przydało się. Właściwie, to mogłam je nad sobą wyczarować i wrócić do zamku, ale chciałam trochę pomęczyć Freda i George’a. Wiem, jestem okropna, nie musicie mi tego mówić…
- Zadowolona? – powiedział Fred, kiedy już wrócił. Rzucił moje stylowe kalosze na trawę koło mnie. George’a nie było.
- Dziękuję – założyłam je. – A gdzie George?
- Został w zamku z Lee.
- Aha… Właśnie, a kto napisał ten liścik? To nie było ani twoje, ani George’a pismo.
- Lee… Po prostu nie chcieliśmy się ujawniać…
- Hmm… Szczególnie z tym tą wierzbą.
- O tym nie pomyśleliśmy…
- A myślałam, że jesteś mądry…
- A ty zabawna.
- Czyli obydwoje się pomyliliśmy.
- Najwyraźniej…
Przez chwilę milczeliśmy patrząc na siebie. Usiadł koło mnie. Zaczęło padać coraz bardziej.
- Swoją drogą, to zastanawiało mnie dlaczego ty i George mnie polubiliście. Wy jesteście typem szkolnych łobuzów, kawalarzy… a ja… szkoda gadać.
- Jesteś niezwykle mądra. Poza tym jak ty nie jesteś chociaż odrobinkę taką buntowniczką, to ja w przyszłości zostanę księdzem. Kto wyczarował chmarę komarów i nie bał się ich nasłać na Malfoya? Kto nie bał się przy całej armii Ślizgonów uderzyć Malfoya w twarz?
- Dziękuję… Zawsze mi poprawiasz humor. Jesteś świetnym przyjacielem! – powiedziałam to, po czym się do niego przytuliłam. Jest dla mnie jak brat…
- Nie ma sprawy. Ty też jesteś moją dobrą przyjaciółką… Jak tam pióro, sprawdza się?
- Jakie.. Aaaa… Tak, działa. Jest świetne. Za to też dziękuję! Chciałam cię przeprosić. Ani tobie, ani George’owi nic nie kupiłam…
- Tak właściwie, to George też ci nic nie kupił. Te petardy-niespodzianki stworzyliśmy sami. Zawsze próbowaliśmy zrobić różne przedmioty, które robią ludziom dowcipy, oraz różne żarty.
- Czyli zrobiliście coś sami, własnoręcznie! Ja nawet wam nic nie kupiłam… Kompletnie nic.
- Nie zasmucaj się. I tak nic głupku kupować nie musiałaś.
- Wracamy do zamku, zimno się robi.
- Spoko… księżniczko – dał mi kuksańca w lewe ramię. Odpowiedziałam tym samym, ale mocniej.
- I tak jesteś za słaba… Jakbyś zobaczyła jak George to mocno robi…
- Mogę mocniej jak chcesz… Po prostu nie chcę cię skrzywdzić – teraz wręcz lało. Sama nie wiem jak, ale moja tarcza zniknęła więc cali mokrzy wkroczyliśmy do zamku.
- Mnie? Skrzywdzić? Pff… Cofam to co wcześniej powiedziałem, jednak jesteś zabawna.
- A ty złotko nadal nie jesteś mądry – puściłam do niego oko.
- Wyglądamy jakbyśmy pływali w jeziorze, w ubraniach. Chodź do pokoju wspólnego, tam jest ciepło, będziemy mogli się osuszyć. Poza tym lepiej stąd się zmywać, jak Filch zobaczy jak nabrudziliśmy, to będzie nas gonić z miotłą po całej szkole.
- Dobra, tylko zdejmę te gumiaki…
Szliśmy przez zamek strasznie długo. Ja na bosaka, trzymając w rękach stylowe gumiak i moje tenisówki, które były całe mokre. Śmialiśmy się, dyskutowaliśmy o magii, ale również o bezsensownych rzeczach. Opowiadałam mu o świecie mugoli; jacy to oni są.
- Muszę cię poznać z naszym tatą. On jest zafascynowany mugolami.
- Teoretycznie ja też byłam mugolką. Zanim objawiły się moje umiejętności, to żyłam jak zwykły mugol…
- A teraz jaka dobra w transmutacji.
- Właśnie… Jesteś już w starszej klasie, poza tym słyszałam ciekawe historie z waszego dzieciństwa… Pouczył byś mnie transmutacji? Razem z Georgem. Chciałabym się nauczyć już jej tak dalej.
- Spoko, obgadam to z Georgem.
- Proszę, proszę… – usłyszałam oślizgły głos Malfoya za nami. – Laura kiedy zostaniesz Weasley’ówną?
- Przymknij się Malfoy – dopiero teraz się odwróciłam.
- Pasujesz do takich zdrajcy krwi jak Weasley’owie. Szlama i zdrajca krwi… To brzmi jak początek bardzo ciekawej historii.
- Jesteś taki zabawny Malfoy, po prostu boki zrywać…
- Widzę, że Malfoy się zakochał. Nasza słodka, mała, blond dzidzia się zakochała – zaśmiał się Fred.
- W takiej szlamie jak ona… nigdy!
W tej chwili nawet nie wiem co się stało. Fred rzucił jakieś zaklęcie na Malfoya… Miło, że mnie bronił, ale teraz będziemy mieć problemy… Zresztą sama miałam na niego rzucić zaklęcie.
- Jakiego zaklęcia na nim użyłeś? – zapytałam.
- Drętwoty
- Sama miałam użyć jej… Ostatnio zaczęłam się uczyć różnych nadprogramowych zaklęć. – O dziwo koło Malfoya nie było Crabbe’a i Goyle’a. Oddaliliśmy się z miejsca zdarzenia.
- Czuję się teraz troszkę winna… Zostawiliśmy go tam. Będziemy mieć jeszcze większe kłopoty jak wszystko opowie w Skrzydle Szpitalnym.
- Trudno… Powiem, że to wszystko moja wina…
- Widać, że jesteś Gryfonem… Wiedz, że ja i tak również się przyznam do winy. Nie jest to tylko twoja wina Fred…
- Spoko… księżniczko – w tej chwili uderzyłam go w ramię na zaczepkę. On odpowiedział mi tym samym.
- Ile my już idziemy do tego pokoju wspólnego?! – zapytałam po pięciu minutach.
- Sam nie wiem… Dlaczego tak się wleczemy?
- Bo jesteś za wolny – powiedziałam, po czym zaczęłam biec do pokoju wspólnego. Urządziliśmy sobie mini wyścigi. Oczywiście musiał dobiec pierwszy…
- Pierwszy!
- Bo masz dłuższe nogi… I ogólnie jesteś starszy…
- Nie umiemy się pogodzić z przegraną, co?
- A weź się odwal…

Weszliśmy do pokoju wspólnego. Jest w nim dosłownie parę osób; Harry, Ron, George, Lee i Lavender. Była już dziewiąta. Dałam na pożegnanie kuksańca Fredowi i podeszłam do Harry’ego i Rona.


Wiem, wiem, ten rozdział jest beznadziejny... Jest on jeden z mniej udanych, ale mam nadzieję, że następne będą lepsze. Muszę je jeszcze trochę poprawić z błędów interpunkcyjnych i z działań mojej szalonej klawiatury i będzie gitara!
Rysunki też nie są najlepsze, ale cóż, chciałam coś dodać od siebie. W następnych rozdziałach powinny być ładniejsze, bo te tutaj rysowałam na szybko.
Jeszcze raz przepraszam za tak nieudany rozdział!

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział XVI

Sylwester ;)
Sylwester i Powrót Do Hogwartu

Za pięć godzin ósma. Właśnie o tej godzinie Hermiona ma do mnie przyjść. Później zostanie u mnie na nocowanie. Przebrałam się w jakieś wygodne jeansy i luźną koszulkę (nie wyglądałam jakoś super elegancko, przecież będziemy u mnie w domu; a właściwie, to w mieszkaniu). Musiałam jeszcze coś przygotować do jedzenia, więc poszłam z Victore do najbliższego sklepu i kupiłam trzy paczki chipsów; paprykowe, serowe i solone. Kupiłyśmy również dużą colę, oraz dwa soki; pomarańczowy i jabłkowy. Pewnie wszystkiego nie zjemy, ale i tak lepiej za dużo niż za mało!
Za pięć ósma usłyszałam charakterystyczne „ding-dong”. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Stała w nich moja pierwsza przyjaciółka, która również jest czarownicą. Miała ze sobą szampana truskawkowego (oczywiście bezalkoholowego), czyli mój ulubiony.
Kiedy zdjęła swoją kurtkę, to zobaczyłam, że ma na sobie bardzo ładną bluzkę (niebieska w taką jakby panterkę), oraz jeansy podobne do moich. Zmieniła buty na tenisówki i poszłyśmy do salonu. Tam radio już grało najlepszą muzykę (mugolską oczywiście), a dzieciaki już zasypiały na fotelach. Szybko je obudziłam trzema klaśnięciami i przedstawiłam im moją przyjaciółkę. Starszym również przedstawiłam Hermionę.
Bardzo dobrze się bawiłyśmy. Tańczyłyśmy, śpiewałyśmy karaoke (dostałam na dziesiąte urodziny taki prezent urodzinowy), porobiłyśmy sobie zdjęcia moim polaroidem i ogólnie dobrze się bawiłyśmy! Kuzyni prosili Hermionę do tańca, a mnie nie miał kto (przecież z kuzynem tańczyć nie będę), co nie zmienia faktu, że tak dobrze, to się chyba w życiu nigdy nie bawiłam.
O pierwszej nad ranem przebrałyśmy się w pidżamy i poszłyśmy spać. Hermiona na moim łóżku (dzieciaki musiały sobie jakoś poradzić i się ścisnąć na kanapie), a ja na podłodze jako wilk.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział XV



Przerwa Świąteczna
Boże Narodzenie

Już jutro Wigilia. Rodzina się zjechała, więc trzeba spać na podłodze… Na szczęście mogę zamienić się w wilka i spać w nogach (wymyśliłam to dopiero wczoraj, geniusz ja). Wszyscy byli zdziwieni moimi umiejętnościami. Kuzynostwo cały czas drażniło Nastorię, aby polatała. W domu był niesamowity chaos!
Prezenty od przyjaciółek dotarły wczoraj. Powiedziały, że pakunki doszły nienaruszone, oraz, że obiecują mi, że nie otworzą ich do Bożego Narodzenia. Już nie mogłam się doczekać pojutrza…
- Laura! Laura wstawaj! Ciocia, to znaczy twoja mama cię woła. Jest w kuchni.
Szybko zamieniłam się znowu w człowieka i poszłam do kuchni, jeszcze w koszuli nocnej.
- Tak, mamo?
- Musisz mi pomóc w kuchni. Obierz te karpie.
- Dobrze – powiedziałam zaspanym głosem.
Miałam do obrania sześć karpi, ale kuzyn uratował mnie chwilowo z tej sytuacji.
- Laura! Jakaś paczka dla ciebie!
- Już idę!
Pobiegłam szybko do salonu. Na kanapie siedziały dwa wielkie puchacze, a między nimi wielka paczka; większa niż obie sowy razem wzięte. Do pakunku była przyczepiona karteczka. Przeczytałam ją:

piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział XIV



Przerwa Świąteczna :D
Przerwa Świąteczna

Jeszcze dzisiaj i przerwa świąteczna. Już nie mogę się doczekać aż zobaczę rodzinę. Nie będę mogła się pochwalić tym, że potrafię już tak czarować, ale będę mogła pokazać się jako wilka. W tym roku cała rodzina zjeżdża się do nas. W poprzednim roku jechaliśmy do Polski do dziadków. Już nie mogłam się doczekać tej wspaniałej aury Bożego Narodzenia. Wiem, że przyjaciółki wyślą mi prezenty, ja również mam zamiar wysłać im jakiś upominek. Oprócz prezentów dla Hermiony i Alex, mam zamiar kupić jeszcze Harry’emu i Ronowi. W końcu oni też są moimi przyjaciółmi.
Od paru dni zamiecie śnieżne były tak intensywne, że uniemożliwiało mi to pisanie listów do rodziny. W Wielkiej Sali i w pokoju wspólnym Gryffindoru były kominki, które płonęły ogniem. Dzięki temu była bardzo przyjemna atmosfera, kiedy rozmawialiśmy wieczorami, albo odrabialiśmy zadania. Natomiast na korytarzach panował straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były lekcje eliksirów, ponieważ odbywały się one w lochach. Każdy stał jak najbliżej kociołków, w których ważyły się eliksiry.
- Naprawdę mi żal – powiedział Draco Malfoy podczas lekcji eliksirów – tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w dom.
Kiedy to mówił, patrzył na Harrego, obok którego właśnie stałam. Chodziło mu o to, że w Hogwarcie można było zostać na Święta. Harry, Ron i jego bracia zostawali w zamku, a ja, Hermiona i Alex jechałyśmy do domów.
Po lekcji, kiedy razem z przyjaciółmi chcieliśmy wyjść z lochów, to zauważyliśmy, że nie mamy jak przejść przez korytarz. Był on zablokowany przez wielką choinkę, która miała charakterystyczny zapach jodły. Rok temu, w Polsce nie mieliśmy żywej choinki. W tym roku zapewne mama kupi jakąś ładną jodłę, albo świerka. Spod jodły widać było dwie wielkie stopy.
- Cześć Hagrid, pomóc ci? – zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
- Nie dzięki dam radę Ron – powiedział Hagrid swoim niskim głosem.
- Może byście przestali blokować przejście, co? – usłyszałam za sobą ten wstrętny głos Malfoya. – Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę, albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?
Ron od razu rzucił się na Malfoya, nie zdążyłam go złapać za szatę. W tej samej chwili ze szczytu schodów usłyszałam zimny głos.
- WEASLEY! – krzyknął Snape.
Ron puścił szatę Malfoya.
- Został sprowokowany, panie psorze – powiedział Hagrid, wystawiając swoją głowę zza jodły. – Malfoy obraził jego rodzinę.
- Może i tak było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid – rzekł Snape przeciągając sylaby. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że tylko tyle. Ruszajcie stąd, wszyscy.
Miałam ochotę coś powiedzieć, ale Harry zasłonił moje usta ręką. Już miałam nawrzucać Snape’owi. Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się koło drzewka, rozsiewając wokoło igły i śmiejąc się głupkowato.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział XIII



Rok 1
Zimowe Szaleństwa

Końcówka listopada, a śnieg po kolana… Jezioro było zamarznięte. Śnieżyce były straszne, ale to tylko poprawiało jakość zabawy. Po szaleństwie fajnie było usiąść sobie w pokoju wspólnym koło kominka… Bliźniacy nie wiadomo skąd, zawsze mieli gorącą czekoladę, którą rozdawali często zziębniętym Gryfonom. Pewnie jakoś to z kuchni wytrzasnęli, ale jak się do niej dostać?
Parę razy poszłam z Fredem i Georgem na jezioro, aby sobie pojeździć na lodzie, ale zawsze Hagrid mówił, abyśmy szybko zeszli, bo możemy wpaść.
- Hej Fred, chodź tutaj do mnie, tu jest grubszy lód!
- Spoko, ale się nie wywróć!
- Co?! – dowiedziałam się po chwili co. Fred złapał mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić na lodzie.
Oczywiście musieliśmy się wywrócić. On pierwszy, a później ja na niego. Strasznie się z tego śmialiśmy, ale był problem jak wstać, bo co próbowaliśmy, to się wywracaliśmy. George stał na brzegu, patrzył na nas i się śmiał. On również jeździł na lodzie, ale kiedy zobaczył co robimy, to pomyślał, aby zejść i się z nas ponabijać… Zresztą Fred by zapewne zrobił to samo, jakbym się tak kręciła z Georgem. Nie pomógł nam.
W końcu pomyślałam, aby zamienić się w wilka, ale to był głupi pomysł. Łapy ślizgały mnie się po lodzie, z czego Fred się tak śmiał, że aż się położył na lodzie. Ledwo dotarłam do brzegu, ale udało mnie się. Jednak nie był to taki zły pomysł…
- I co teraz? Pomóc ci wstać? – powiedziałam sarkastycznym głosem. – A może tutaj zostaniesz?
- Sam sobie poradzę… George pomóż mi wstać – prawie płakałam ze śmiechu.
To była świetna zabawa. „Jeździliśmy” tak przez jeszcze jakąś godzinę, ale później zobaczyliśmy, że profesor Sprout gdzieś idzie, więc jak najszybciej zeszliśmy z jeziora i zaczęliśmy udawać, że siedzieliśmy na brzegu i rozmawiamy.
Teraz urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki. W pierwszej drużynie: ja, Harry, Fred i George, a w drugiej Lee, Ron, Hermiona i Alex. Alex wybaczyła już mnie i Hermionie to, że nie spędzamy z nią tak dużo czasu, jak kiedyś. Zrozumiała, że nadal jest naszą przyjaciółką.
Wiadomo, że można było używać zaklęć. Fred, George i Lee znali już więcej zaklęć, więc mieli łatwiej. Na szczęście bliźniacy byli w mojej drużynie. Rzucaliśmy najróżniejsze zaklęcia, oraz po prostu rzucaliśmy. Razem z moją drużyną wpadliśmy na taki pomysł, aby zrobić wielką kulę śniegu, a później ją przenieść zaklęciem Wingardium Leviosa na przeciwną drużynę. Dzięki temu pomysłowi wygraliśmy bitwę.
Zziębnięci wróciliśmy do naszego dormitorium. Bliźniacy po drodze się rozłączyli, a kiedy już wrócili do dormitorium, to nieśli na tackach osiem kubków gorącej czekolady. Usiedliśmy wszyscy przy kominku, aby się ogrzać. Było bardzo fajnie. Opowiadaliśmy sobie o swoich rodzinach, planach na ferie i różnych nadprogramowych zaklęciach…

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział XII



Rok 1
Mecz Quidditch’a

Nadszedł mroźny listopad, cóż więcej mówić. Pierwszy śnieg już spadł, ale szybko stopniał i został tylko szron, a na jeziorze pojawił się lód. Wyglądało to pięknie. Chociaż Bożego Narodzenia nie spędzę w Hogwarcie, to i tak nie mogę się doczekać Świąt…
Ja, Harry, Ron i Hermiona, bardzo się zaprzyjaźniliśmy od czasu spotkania z trollem. Przyzwyczaiłam się do mojej nowej fryzury i nawet mnie się spodobała. Alex była czasami zazdrosna, że nie spędzamy już z nią tyle czasu, ale jakoś zrozumiała, że chłopaki to niedorajdy i musimy im pomagać z zadaniami domowymi.
Oczywiście Malfoy nie dawał mi spokoju, ale jakoś sobie z tym poradziłam… trochę pomogły mi w tym moje kły. Spokojnie, nie ugryzłam go, ja go tylko… lekko zastraszyłam. Oczywiście Pansy Parkinson broniła go mówiąc, że jestem wariatką. Dalej nie rozumiem o co im chodziło z tymi moimi oczami… Pewnie to było jakieś złudzenie optyczne, przez kąt światła jaki na mnie padał, albo coś takiego.
W dniu poprzedzającym pierwszy mecz Harrego ja, Ron, Hermiona i Harry wyszliśmy na dziedziniec, aby porozmawiać. Hermiona wyczarowała niebieski płomień, który zamknęliśmy w jakimś słoiku. Hermiona obiecała mi, że mnie nauczy jak wyczarować taki płomień… Najwyraźniej musiało mi gdzieś umknąć to zaklęcie w podręczniku.
Nagle zobaczyliśmy, że Snape kuśtyka przez dziedziniec. Stanęliśmy na tyle blisko, aby ukryć ten płomień, zapewne jest to zabronione. Już prawie doszedł do drzwi, ale nasze miny wydały mu się chyba zbyt podejrzane, więc do nas podszedł. Nie zobaczył na szczęście płomienia, ale wypatrzył książkę, którą Harry trzymał w ręce.
- Co tam masz, Potter?
Harry pokazał mu od razu książkę; był to Quidditch przez wieki.
- Książek z biblioteki nie wolno wynosić poza obręb szkoły; Daj mi ją. Gryffindor traci pięć punktów.
- Przed chwilą sam stworzył ten przepis – powiedział Harry ze złością, kiedy Snape był już poza zasięgiem naszego głosu. – Ciekawe co mu się stało w nogę.
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że mu ostro dokucza – powiedział Ron mściwym tonem.
Wieczorem w salonie Gryffindoru było bardzo głośno. Wiele osób gadało, wygłupiało się. Inni mówili o jutrzejszym meczu, a jeszcze inni o jakichś głupotach. Razem z Harrym, Ronem i Hermioną siedziałam przy oknie. Hermiona sprawdzała chłopakom pracę domową z zaklęć, a ja dawałam im korki z transmutacji. Po chwili rozproszyli mnie Fred i George, więc podeszłam do nich.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział XI



Rok pierwszy
Noc Duchów

Od mojego przybycia do Hogwartu minęły już równe dwa miesiące. Na zajęciach uczyliśmy się coraz trudniejszych i fajnieszych rzeczy. Z Hermioną i Alex pogodziłam się dwa tygodnie po moim „wypadku” i imprezie. Cieszyłam się, że wreszcie odzyskałam przyjaciółki. Jakoś wcześniej nie mogłam im wybaczyć.
W dzień poprzedzający Noc Duchów (coś a’la nasze mugolskiej Halloween) obudził mnie zapach pieczonej dyni, który rozchodził się po korytarzach. Nie przepadałam nigdy za dynią, ale ten zapach był nieziemsko piękny. Wstałam i zrobiłam to co zwykle, czyli umyłam twarz, rozczesałam włosy i się ubrałam. Zeszłam z przyjaciółkami na dół i poszłyśmy na śniadanie.
Na zaklęciach, profesor Flitwick oznajmił nam, że: „jesteśmy już gotowi do tego, aby na nasz rozkaz latały różne przedmioty”. Podzielił nas na pary, ja byłam z Deanem, Alex z Nevillem, a Hermiona… z Ronem, do którego dalej się nie odzywała.
- Proszę nie zapominać o tym lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy! – krzyknął profesor Flitwick. – Smagnąć i poderwać, pamiętajcie, smagnąć i poderwać! I wypowiadajcie zaklęcie bardzo dokładnie, to bardzo ważne… Nie zapominajcie o czarodzieju Baruffio, który źle wypowiedział spółgłoskę i znalazł się na podłodze, przygnieciony bawołem.
Mieliśmy „smagnąć i poderwać” piórko, które miało znaleźć się koło sufitu. Próbowałam parę razy, tak na oko z sześć i w końcu się udało… Właściwie tak nie do końca się udało, bo podniosłam książkę, na której stał Flitwick. Kiedy się zorientowałam, to szybko opuściłam książkę znowu na ziemię i przeprosiłam Flitwicka.
- Nic się nie stało, ale następnym razem bardziej się koncentruj na piórku. I tak bardzo dobrze, bo udało ci się unieść przedmiot o wiele cięższy niż piórko. Pięć punktów dla Grryfindoru!
Do końca lekcji pomagałam Deanowi „wylewitować” jego piórko. Seamus oczywiście podpalił piórko, a Hermionie się udało. Alex też prawie się udało, ale to chyba był podmuch wiatru… Na koniec znowu wymówiłam to zaklęcie – „Wingardium Leviosa”, aby podnieść coś innego do góry. Chciałam spróbować podnieść ławkę i niestety… udało się. Profesor Flitwick był trochę zły, bo rozbiłam mu słoik z atramentem, ale na szczęście nie odjął mi punktów. Dean chciał, abym mu pomogła się tego nauczyć. Powiedziałam mu, że później, ale kiedy wyszłam z sali, to nigdzie nie widziałam ani Hermiony, ani Alex. Szukałam ich, ale nie mogłam znaleźć, więc poszłam na kolejną lekcję.
- Płacze w łazience – powiedziała mi Alex na historii magii. – Ron powiedział, że jest koszmarna. Nie chce teraz z niej wyjść. Może ty ją przekonasz.
- Dobra, pójdę po lekcji. Mamy problem, bo na historii magii tylko ona słuchała.
- Trudno, później od kogoś odpiszemy.
Lekcja się dłużyła w nieskończoność. Profesor Binns opowiadał tak nudno, że aż świerszcze i muchy zasypiały. Więc kiedy wreszcie skończyła się ta lekcja, to każdy był szczęśliwy. Niektórzy musieli najpierw się obudzić, ale to taki mały szczegół.
- Hermiona – powiedziałam jak już byłam w łazience dla dziewczyn. – Coś się stało?
- Nie wchodź tutaj! – powiedziała płaczliwym głosem, u niej to rzadkość. – możesz pójść, nic się nie stało.
- Słyszę przecież, że coś się stało. Proszę cię, wyjdź i mi powiedz.
- Nie chcę! Nie słyszysz, że nic się nie stało! Idź na lekcję, bo się spóźnisz…
- Dobrze pójdę… Proszę cię, nie smuć się, to idiota.
- Idź sobie!
Wyszłam załamana. Widać było, że jest jej przykro. Nie chciałam nic mu mówić, bo i tak by to olał. Powiedział, że to nie jego wina czy coś w ten deseń. Poszłam na kolejną lekcję…
Minęły już wszystkie lekcje, a Hermiony nadal nigdzie nie było. Zaraz miała być uczta. Poszłam razem z Alex do Wielkiej Sali. Hermiona pewnie już wyszła z tej łazienki i jest już w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Ciekawe czy Wielka Sala zostanie jakoś udekorowana na Noc Duchów…
Nie myliłam się. Ze ścian i z sufitu zwisały żywe nietoperze. Wiele nietoperzy również latało nad stołami. Tym razem zamiast po prostu lewitujących świec, były lewitujące świece w dyniach. Usiadłam między Alex, a Fredem. Po chwili czekania pojawiło się jedzenie w złotych półmiskach, tak samo jak podczas bankietu powitalnego.
- Hej Laura, podać ci coś – powiedział Fred.
- Nalałbyś mi trochę soku z dyni? Zawsze chciałam go spróbować, ale jakoś byłam pewna, że mi nie zasmakuje. Skoro inni piją, to dlaczego ja też nie miałabym spróbować?
Właśnie zaczęłam jeść rybę z frytkami, ale na salę wbiegł profesor Quirrell, w przekrzywionym turbanie i z wystraszoną miną. Wszyscy się zaczęli na niego patrzeć i przestali rozmawiać. Quirrell podbiegł do krzesła dyrektora Dumbledore’a, oparł się o stół i wysapał:
- Troll… w lochach… uznałem, że powinien pan wiedzieć.
Wybuchło zamieszanie. Wszyscy zaczęli krzyczeć i próbować uciekać. Ja od razu wstałam. Profesor Dumbledore parę razy wstrzelił purpurowe rakiety, aby uciszyć wszystkich. Zatrzymałam się w tak idiotycznym miejscu, że się wywróciłam, Dean pomógł mi wstać.
- Prefekci! – krzyknął Dumbledore. – Natychmiast zaprowadzić swoje domy do dormitoriów!
Percy był zadowolony, że wreszcie mógł „porozkazywać” nam.
- Za mną! Pierwszoroczni, trzymać się razem! Nie musicie się bać trolli, jeśli będziecie wypełniać moje polecenia! Teraz trzymać się już za mną. Przejście, najpierw wychodzą pierwszoroczni! Przepraszam, jestem prefektem!
Kiedy wchodziliśmy już po schodach, to usłyszałam głos Harrego:
- Pomyślałem sobie o… Hermionie.
- Że co? – powiedział tym razem Ron.
- Ona nic nie wie o trollu.
- No dobra… Ale lepiej niech Percy nas nie zauważy.
Właśnie Hermiona… zapomniałam o niej przez tego trolla. Muszę ją znaleźć, a skoro chłopaki idą, to ja też pójdę z nimi.
- Hej Harry, Ron! – szepnęłam do nich.
- Co, Laura! Idź dalej do naszej grupy – powiedział Ron, kiedy szliśmy już za Puchonami.
- Idziecie znaleźć moją przyjaciółkę! Idę z wami!
- Dobra, ale bądź cicho… – w tym momencie usłyszałam jakieś kroki. Od razu schowaliśmy się za posągiem kamiennego gryfa. Był to Snape.
- Co on robi? – szepnął Harry. – Dlaczego nie jest w lochach razem z innymi nauczycielami?
- Żebym to ja wiedział – powiedział Ron.
Poszliśmy za oddalającymi się krokami Snape’a, starając się iść jak najciszej.
- On idzie na trzecie piętro – szepnął Harry, ale Ron uciszył go podniesieniem ręki.
- Czujecie coś?
Po chwili poczułam okropny zapach… Przypominał on stare skarpetki, których nikt już nie prał od roku, a codziennie nosił.
Nagle usłyszałam straszne powarkiwanie i tupot wielkich stóp. Rozglądałam się dookoła, ale nic nie widziałam. Ron złapał mnie za rękę i pociągnął do cienia. Po chwili, kiedy to coś wlazło w plamę księżycowego blasku, to prawie krzyknęłam…
Miał on ze dwanaście stóp wysokości, szarą, chropowatą skórę, a jego ciało przypominało wielki głaz. Nie miało to włosów na głowie. Jego nogi były krótkie i wyglądały jakby były to dwa owalne, szare pniaki. Jego zapach trudno było znieść, prawie zwymiotowałam. W ręku trzymał wielką maczugę, którą wlókł za sobą, bo miał takie długie ramiona.
Troll zatrzymał się przy najbliższych drzwiach i zajrzał do środka. Wlazł powoli do środka.
- Klucz jest w zamku – wybełkotał Harry. – możemy go zamknąć.
- Dobry pomysł – powiedział nerwowo Ron.
Chłopaki zaczęli powoli podchodzić do drzwi, ale ja nie chciałam aby on szybko stamtąd wyszedł. Złapałam klamkę, szybko trzasnęłam drzwiami i przekręciłam klucz.
- Tak trudno? – zapytałam.
- Ty się go nie boisz?! – zapytali się obaj na raz.
- Trochę tak, ale jakbyście tak się wlekli, to trzy razy zdążył by stamtąd wyjść! Teraz idźmy szukać dalej Her…
Skończyłam w połowie słowa, bo usłyszałam wysoki, wystraszony wrzask zza drzwi, które przed chwilką zamknęłam…
- Och, nie… - wyjąkał Ron, który wyglądał jak kartka papieru.
- To była łazienka dla dziewczyn! Wydyszał Harry.
- Hermiona! – krzyknęli jednocześnie, kiedy ja już podchodziłam do drzwi, aby je jak najszybciej otworzyć.
Hermiona przywarła do ściany naprzeciw drzwi. Wyglądała jakby zaraz miała zemdleć, nie dziwię się… Troll zbliżał się do niej, po drodze wyrywają krany.
- Trzeba go skołować! – powiedział Harry, po czym chwycił jeden z kranów i cisnął nim w ścianę. Ja w tym czasie zamieniłam się szybko w wilka i podbiegłam do Hermiony, bo troll szedł już w stronę Harrego.
Wyczarowałam parę tych zwierząt z mgły, aby zdezorientować trolla. Zrobiłam to za pomocą mojej różdżki, więc kiedy przez niego przenikały, to on to jakby odczuwał. Niestety po pewnym czasie zaczęły mu się one nudzić i ponownie ruszył na Hermionę. Znowu zaczęliśmy robić kupę hałasu…
Kiedy chłopaki odstraszali trolla, to ja w tym czasie podbiegłam do Hermiony. Lecz zaraz po tym jak chciałam ją jakoś „obudzić” chłopaki już potrzebowali pomocy.
Musiałam jakoś im pomóc, bo troll zaraz by Rona tą maczugą zmiażdżył… Więc zamieniłam się ponownie w wilka i ugryzłam go w nogę… Ten zaczął ryczeć z bólu i wściekłości. Nie miałam już drogi ucieczki, widziałam krew tryskającą z jego nogi, oraz to, że zaraz się na mnie tą maczugą zamachnie. Uderzył koło mnie, ale jako wilk „podleciałam” do góry i chcąc zamienić się szybko w człowieka, uderzyłam w coś głową i prawie zemdlałam… Leżałam tam i nie mogłam się ruszyć ze strachu. Chciał znowu mnie uderzyć maczugą, ale Harry na niego skoczył. Ból głowy był nie do wytrzymania… zemdlałam…

- Jak ci się wydaje, nic jej się poważnego nie stało?
- Pani Pomfrey mówiła, że do wieczora z tego wyjdzie… Leży już tutaj od wczoraj wieczora.
- Szkoda, że wczoraj pani Pomfrey nie pozwoliła nam jej odwiedzić. Przynieślibyśmy jej trochę jedzenia z uczty.
            Nie chciało mi się otwierać oczu, bo miałam taki ciekawy sen, ale usłyszałam, że przyszło parę kolejnych osób. Dalej ich nie otwierałam, ale słuchałam co mówiły te osoby.
- Jeszcze się nie obudziła?
- Jeszcze nie…
- Auć, nie wygląda najlepiej.
- Ciekawe jak ty byś wyglądał po tym jakby troll górski prawie uderzył cię maczugą.
- Pewnie nie za dobrze – powiedziałam i otworzyłam oczy. Osoby, które tu były się zaśmiały. Było ich siedem, ale nie wszystkie uczestniczyły w rozmowie. Alex, Hermiona, Betty, Fred, George, Harry i Ron.
- Jak się czujesz? – zapytała się Alex.
- Dobrze… Co się stało, nic nie pamiętam.
- Prawie uderzył cię troll górski po tym jak uratowałaś mi życie – powiedział Ron. – Gdyby się ty, to pewnie bym został zmiażdżony tą jego maczugą. Ugryzłaś mu nogę jako wilk, a ten wtedy prawie cię trafił maczugą… Dzięki.
- Aha… Coś mi świta, ale nie do końca pamiętam, co się wtedy wydarzyło…
- Chcesz coś zjeść, pewnie jesteś głodna? – zapytał się George.
- Nie dzięki… Od kiedy tu leżę? Która jest godzina?
- Jesteś tutaj od wczoraj wieczora… Jest ósma rano. – powiedziała Betty.
- Mogę lusterko? Chcę zobaczyć jak wyglądam…
- Może lepiej nie… Jeszcze rany się nie zagoiły, poza tym pani Pomfrey musiała ci trochę… - zaczął Fred.
- Musiała mi co?
- Musiała ci tak trochę… W jednym miejscu… Oczywiście zaraz to doda eliksirem…
- Co?!
- Zgolić ci włosy… Miałaś lekką ranę w głowie, a ona musiała to opatrzyć i twoją głowę… Na szczęście nic poważnego ci się nie stało tylko… Zobaczysz jak już pani Pomfrey ci da wywar, aby włosy ci odrosły…
- Dobra niech będzie… Kiedy mogę stąd wyjść?
- Wiesz… Pani Pomfrey każe ci tu jeszcze siedzieć do wieczora. Lekarstwa muszą zacząć działać, poza tym jesteś teraz na lekarstwach przeciwbólowych, później nie będzie już tak różowo – powiedziała na jednym wydechu Hermiona. – Muszą ci się wygoić te rany,
- Ale nie zostawicie mnie? Posiedzicie tu jeszcze ze mną?
- Przykro mi, ale… Ja, Hermiona, Harry i Ron musimy już iść, lekcje nam się już zaczynają – powiedziała szybko Alex.
- Ja również – powiedziała Betty. – Przykro mi.
- A wy? – spojrzałam błagalnym wzrokiem na Freda i Georga.
- Zostaniemy tu do dziesiątej, później też nam się lekcje zaczną…
- Ale uwierz mi, że pięknie wyglądasz z rozwaloną głową – powiedział Fred, po czym mrugnął do mnie i pokazał swoje białe zęby.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne jest się śmiać tak z poszkodowanej – powiedziałam, po czym zaczęłam się śmiać.
Do dziesiątej miałam fajnie, bo bliźniacy mnie rozśmieszali. Kiedy wyszli, to zaczęły się nudy. Nie było nikogo na sali, więc nie miałam z kim rozmawiać. Pani Pomfrey o trzeciej trzydzieści dała mi „lek” na porost włosów. Nie był on najgorszy. Po trzech minutach odrosły mi włosy w miejscu, gdzie miałam do godziny trzeciej ranę… Dziewczyny odwiedziły mnie znowu o czwartej. Byłam szczęśliwa, bo już o siódmej będę mogła wyjść, a dziewczyny starały mi się cały czas dotrzymać towarzystwa.
- Mam do was prośbę… Zanim pójdziemy na ucztę, to pójdziemy do dormitorium? Chciałam coś zrobić, a mam nadzieję, że mi w tym pomożecie… Samej mi nie wyjdzie to tak dobrze…
- Oczywiście! – powiedziała od razu Hermiona.
- Dobra, a teraz porozmawiajmy o… - przerwałam, bo akuratnie inni Gryfoni, czyli Dean i Seamus, przyszli mnie odwiedzić.
- Cześć Laura, jak się czujesz? – zapytał się na wstępie Dean.
- Dobrze, co tam u was?
- Też spoko… Kiedy wychodzisz?
- O siódmej, albo siódmej trzydzieści – nie była to do końca prawda, po prostu jeszcze pójdę z dziewczynami to zrobić…
- Fajnie, czyli zdążysz na kolację? – zapytał się Seamus.
- Mam taką nadzieję – powiedziałam, po czym się uśmiechnęłam. – Jak wam dzisiaj minęły lekcje?
- Dobrze… Na zaklęciach ćwiczyliśmy dalej Wingardium Leviosa.
- To fajnie…
Rozmawialiśmy tak jeszcze przez jakieś pół godziny, później chłopaki już poszli, więc z dziewczynami zaczęłyśmy rozmawiać o moim „planie”. Na początku były do tego sceptycznie nastawione, ale później zmieniły zdanie. Musiałam tylko na chwilę wziąć nożyczki od pani Pomfrey, kiedyś je oddam…
- Ale jesteś tego pewna? – zapytała się Hermiona już w dormitorium.
- Jestem pewna. To… tnij – paroma ruchami Hermiona ścięła mi włosy do ramion. Później jeszcze je trochę pocieniowała.
Podeszłam do lustra pierwszy raz od wczoraj… Widziałam, że mam jeszcze parę ran na twarzy, a raczej strupów. Moje włosy teraz sięgały mi mniej więcej do ramion. Byłam zadowolona z efektu. Uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjaciółki.
- Dziękuję. Teraz idziemy na kolację?
- Tak, ciekawe jak inni zareagują na twoją nową fryzurę… Swoją drogą, to dobrze, że robiłyśmy to w łazience, można łatwo to posprzątać.
- Poczekacie na mnie chwilę? Włosy mi wpadły pod bluzkę, chcę wziąć prysznic.
- Ok.
W nowej fryzurze poszłam razem z dziewczynami na kolację. Sama nie wiem dlaczego chciałam obciąć włosy... Na początku jak usiadłam, to nikt nie zauważył, że obcięłam włosy, bo wszyscy się pytali jak się czuję itp…
- Chyba coś zmieniłaś z włosami? Jakoś masz inaczej ułożone, czy coś – powiedział po chwili George.
- Nie zauważyłeś, że je obcięłam?
- No właśnie George, nie zauważyłeś, że je obcięła? – powiedział Ron po chwili mało przekonującym głosem, że to zauważył.
- Skoro braciszku zauważyłeś, to dlaczego nie powiedziałeś?
- Bo… bo… Bo ciekawiło mnie, czy wy też zobaczycie!
- Mhm, na pewno! – bliźniacy powiedzieli chórem. – Już tak nie kłam Ronuś, bo jeszcze nos ci się wydłuży.
- Chciałam się was zapytać czy mi takie włosy pasują? – powiedziałam po chwili „ciszy”.
- Lepiej wyglądałaś w długich, ale nie mnie oceniać.
- Pasują ci takie włosy.
- Według mnie nie jest źle, ale było lepiej.
- Ślicznie wyglądasz.
- Tak lepiej.
            - Ja wolałem cię w długich włosach… znaczy się, ładniej wyglądałaś w długich…
- Lepiej w długich…
Z tego wywnioskowałam, że nie wiem czy mam zapuszczać, czy nie… Wolałam siebie chyba w długich włosach, ale potrzebna była mi jakaś zmiana, te długie już mi się trochę znudziły…
Po kolacji szybko pobiegłyśmy do dormitorium, aby jeszcze porozmawiać. Cała nasza piątka usiadła na jednym z łóżek (chyba Lavender) i zaczęłyśmy rozmawiać o wczorajszej nocy. Lavender i Parvati sztucznie się pytały, jak się czuję, czy wszystko w porządku, jak się czułam po spotkaniu z trollem, czy boję się, że zostaną mi blizny… Można by tak wymieniać w nieskończoność…
Blizn się akurat nie boję, ale ciekawi mnie co mama powie jak zobaczy mnie w krótkich włosach… Do Bożego narodzenia jeszcze niecałe dwa miesiące, ale i tak pewnie nie urosną za wiele.


Jedenasty rozdział. Trochę już się ich nazbierało w zapasie, ale i tak nie będę udostępniać speciali co sto. Jednak będzie co pięćset, więc jest szansa, że do końca tygodnia dostaniecie nowy rozdział. Następny na 1000... W specialu na 1000 przygotowałam również coś jeszcze... Tak bardzo potrafię tworzyć zdania xD
Chciałabym was poprosić o udostępnienie mojego bloga gdzieś dalej, bo dość mało osób mnie czyta... I tak dziękuję, że trochę was jest, bo wyświetlenia są... Mam nawet dwa z Łotwy, dwa z Bułgarii i cztery z Rosji (y).
 Laura :D 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Informacja nr 2

Taka mała sprawa... Kończą mnie się już rozdziały, a nie chcę zostawiać was bez rozdziałów, więc zmieniał trochę logikę speciali. Nie będzie już co sto, a co tysiąc, albo pięćset, jeszcze nad tym pomyślę. Gdybym tego nie zrobiła, to pewnie byście musieli czekać na nowy rozdział, a to nie byłoby fajne... 
Chciałam was jeszcze poprosić o udostępnienie mojego bloga znajomym, bo bardzo mało osób mnie czyta :/
Pozdrowionka - Laura

Rozdział X



Rok pierwszy
Dobra Zabawa

Obudziłam się zmęczona, spałam tylko dwie godziny. Dziewczyny już się szykowały do wyjścia na błonia, w końcu jest sobota. Była siódma rano, poszłam jeszcze spać, nie będę najwyżej na śniadaniu.
Śnił mi się koszmar. Był on o Hermionie i Alex. Obudziłam się i płakałam… znowu. Poszłam do łazienki, ogarnęłam się, ubrałam (był weekend, więc nie zakładałam szaty), po czym zeszłam do Pokoju Wspólnego. Na kanapie siedzieli bliźniacy. Widać było, że na mnie czekali.
- Cześć Laura – powiedzieli jednocześnie.
- Hejka chłopaki… Czekaliście na mnie?
- Tak – odpowiedział George.
- Słyszeliśmy, że chciałaś się nauczyć latać na miotle – powiedział Fred.
- Więc udało nam się namówić Wooda, aby pożyczył nam trzy miotły, idziemy na boisko do qiuddicha? Tam będzie najłatwiej.
- Oczywiście! Ale… mogę iść na śniadanie?
- Jest już pierwsza. Poczekajmy chwilę na obiad.
Poszliśmy do Wielkiej Sali. Były trzy osoby przy stole Ravenclowu i Hufflepuffu. Na stołach jeszcze nie było jedzenia, więc usiedliśmy i czekaliśmy. Chłopaki chcieli mnie rozśmieszyć, bo widać było, że nadal jestem smutna. Opowiadali żarty, wygłupiali się, ale ja nadal nie czułam się najlepiej. Czułam, że straciłam przyjaciółki na zawsze…

Rozdział IX



Rok pierwszy
Kłótnie

O godzinie szóstej obudziłam się zmęczona, ale zadowolona po wczorajszych wydarzeniach. Wczoraj ta historia z psem wydawała mi się straszna, ale teraz jest dla mnie nową, niezapomnianą przygodą, w tym fantastycznym zamku. Filch prawie nas złapał przez Irytka, ale również dzięki niemu nas nie znalazł.
Wstałam z łóżka i poszłam szybko do toalety. Przemyłam sobie twarz, rozczesałam włosy i się przebrałam. Zauważyłam, że zniknął mi już trądzik. Jakoś nie patrzyłam bardzo na swój wygląd jako człowiek. Bardziej mnie interesował mój wygląd jako wilk. Z opowiadań McGonagall (jak robiła spis, aby zarejestrować mnie) wiem, że mam miękkie białe futro (wiedziałam o kolorze, ale o tym, że miękkie, nie miałam pojęcia…). Niektórzy cały czas mnie głaskali… Miałam również złote oczy. Moim takim znakiem rozpoznawczym było to, że miałam na tylnej, lewej łapie mały kawałek szarego futerka. W tym miejscu jako człowiek mam małe znamię w kształcie koła.
Zeszłam po schodach na dół, do pokoju wspólnego. Na fotelu siedział Seamus. Na kolanach miał jakąś zapałkę. Podeszłam do niego i szturchnęłam go w ramię.
- O hej Laura, już wstałaś?
- Najwidoczniej… Czego się uczysz?
- Transmutacji jak widać…
- Nie widać. Co próbujesz zrobić z tą zapałką?
- Zamienić ją w igłę… McGonagall kazała nam przecież ćwiczyć.
- Pokaż jak to robisz.
Seamus próbował zamienić tą zapałkę w igłę, ale tylko „wybuchł” tą zapałkę. Źle wymówił zaklęcie. Na szczęście się nie podpalił, co już mu się kiedyś zdarzyło. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni i mu podałam, aby się wytarł.
- Próbujesz jeszcze raz?
- Muszę…
Tym razem zamienił ją w patyczek do uszu.
- Prawie ci się udało. Czekaj pokażę ci jak to zrobić – wymówiłam zaklęcie i patyczek zmienił się w igłę.
- Wooow… Jesteś naprawdę dobra w te klocki.
- Dobra teraz twoja kolej – powiedziałam to, po czym zamieniłam igłę w zapałkę.
Seamus próbował tak parę razy. Zamienił ją w (znowu) patyczek do uszu, patyczek do nauki liczenia, gałązkę, muszelkę, trzy razy podpalił i (teraz) wybuchł. Chciałam mu wytrzeć czoło od tego (jednej smugi sam sobie nie wytarł), ale wtedy weszła Hermiona.
- Hej Laura, co tutaj robisz?
- Pomagam Seamusowi w nauce transmutacji.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że już wstałaś? Zaraz się spóźnimy na śniadanie.
- Hermiono, nie chciałam cię budzić. Poza tym jest – tu spojrzałam na mój zegarek na ręce – dopiero siódma rano.
- Wiem, ale dlaczego nic mi nie mówiłaś? Mogłaś chociaż powiedzieć, że będziesz pomagać koledze w nauce
- O co ci chodzi?
- O nic już! Jak chcesz, to pomagaj dalej swoim kolegom, skoro ja już nie jestem ważna. Idę na śniadanie jakbyś chciała mnie znaleźć i przeprosić! – powiedziała to, zarzuciła swoimi włosami i wyszła…
- Jak ona mnie czasami denerwuje!
- A tak właściwie to o co się obraziła? – powiedział Seamus, który dalej miał brudne czoło.
- Jej nigdy nie zrozumiesz… - powiedziałam to, po czym wytarłam czoło Seamusowi, oraz dalej mu pomogłam w nauce.
Po czwartym razie udało mu się zmienić zapałkę w igłę. Podziękował mi, po czym wyszedł z Pokoju Wspólnego na śniadanie. Ja poszłam do dormitorium po Alex.
- Hej Laura, kiedy wstałaś?
- O szóstej. Hermiona ci opowiadała o wczorajszych… wydarzeniach? – próbowałam to powiedzieć dosyć delikatnie, bo obok nasłuchiwały się uważnie Lavender i Parvati.