Rok pierwszy
Dobra Zabawa
Obudziłam się
zmęczona, spałam tylko dwie godziny. Dziewczyny już się szykowały do wyjścia na
błonia, w końcu jest sobota. Była siódma rano, poszłam jeszcze spać, nie będę
najwyżej na śniadaniu.
Śnił mi się
koszmar. Był on o Hermionie i Alex. Obudziłam się i płakałam… znowu. Poszłam do
łazienki, ogarnęłam się, ubrałam (był weekend, więc nie zakładałam szaty), po
czym zeszłam do Pokoju Wspólnego. Na kanapie siedzieli bliźniacy. Widać było,
że na mnie czekali.
- Cześć Laura
– powiedzieli jednocześnie.
- Hejka
chłopaki… Czekaliście na mnie?
- Tak –
odpowiedział George.
- Słyszeliśmy,
że chciałaś się nauczyć latać na miotle – powiedział Fred.
- Więc udało
nam się namówić Wooda, aby pożyczył nam trzy miotły, idziemy na boisko do
qiuddicha? Tam będzie najłatwiej.
- Oczywiście!
Ale… mogę iść na śniadanie?
- Jest już
pierwsza. Poczekajmy chwilę na obiad.
Poszliśmy do
Wielkiej Sali. Były trzy osoby przy stole Ravenclowu i Hufflepuffu. Na stołach
jeszcze nie było jedzenia, więc usiedliśmy i czekaliśmy. Chłopaki chcieli mnie
rozśmieszyć, bo widać było, że nadal jestem smutna. Opowiadali żarty,
wygłupiali się, ale ja nadal nie czułam się najlepiej. Czułam, że straciłam
przyjaciółki na zawsze…
W drodze na
boisko zobaczyłam je jak siedziały sobie nad jeziorem i rozmawiały. Zauważyły
mnie, ale ja się wtedy odwróciłam. Udawałam, że się śmieję, chciałam aby były
zazdrosne, sama nie wiem dlaczego.
- Z czego się
śmiejesz? – zapytał George.
- Siedzą nad
jeziorem. Chcę aby były zazdrosne.
Zaczęli coś
pokazywać, śmiać się, i robić inne rzeczy, aby mi pomóc. Odwróciłam się i
zobaczyłam, że nadal się patrzą w naszą stronę. Pomachałam im, po czym znowu wróciłam
do rozmowy z bliźniakami (już nas nie widziały).
- Dobra,
latałaś już kiedyś na miotle?
- W Pokoju
Wspólnym widnieje ogłoszenie, że jutro będziemy mieć powtórkę z lekcji, tym na
szczęście z Krukonami.
- No to wejdź
na miotłę i się odepchnij do góry. Nie spadniesz, będę latał koło ciebie.
Odepchnęłam
się do góry i „lewitowałam” parę stóp nad ziemią. Był to piękne uczucie. Fred
latał już koło mnie na miotle.
- Dobra, teraz
spróbuj przelecieć się trochę. George od dołu cię amortyzuje jakbyś spadła.
- Wielkie mi
to pocieszenie – powiedziałam, po czym niepewnie przeleciałam mały kawałek.
Było to piękne uczucie. Ale dlaczego mam ten lęk wysokości?!
- Nie jest
źle! Ale rób to trochę pewniej!
- Łatwo ci tak
mówić Fred! – przeleciałam się jeszcze kawałek, teraz trochę pewniej. Czułam,
że to coś, co pokocham jak pokonam mój lęk.
- Dobra,
zamiana George, teraz ty ją poucz, a ja będę amortyzować parę stóp pod nią.
- Okej, Laura!
Teraz spróbuj wlecieć trochę wyżej i… - zaczął, ale tak to mi się podobało, że
sama zaczęłam próbować latać… Nie szło mi to najlepiej, ale tu czułam się
wolna… zupełnie tak samo jak pod postacią wilka…
- Nie tak
szybko! Zaraz głupku spadniesz!
- Ale tutaj
czuję się naprawdę wolna! – latałam coraz szybciej, aż nagle musiało pójść coś
nie tak… musiałam spaść…
Obudziły mnie
jakieś głosy. Czułam dziwny ból w ręce. Nie chciałam otwierać oczu, było mi
tutaj tak dobrze. Łóżko było takie ciepłe i miękkie.
- Dobrze, że
ją złapałeś Fred… dlaczego latała już tak wysoko. Pewnie teraz będzie miała uraz
i już nie będzie chciała latać…
- Może nie… Za
dużo jak na jeden dzień. Pójdźmy już. Nie chcę aby się obudziła.
Jakaś osoba
złapała mnie za rękę. „Odwzajemniłam uścisk”.
- Obudziła się
– usłyszałam głos jakiejś dziewczyny. Pewnie to była jej ręka.
Otworzyłam
oczy i zobaczyłam przed sobą Freda, Georga… Alex i Hermionę… Byłam w Skrzydle
Szpitalnym.
- Nic ci się
nie stało? – zapytała się mnie Alex. Nie miałam zamiaru się do nich odzywać.
Obróciłam się na prawy bok. Nawet mnie nie przeprosiły…
- Nie wiesz
nawet jak się o ciebie martwiłyśmy, jak cię zobaczyłyśmy, kiedy chłopaki cię
nieśli! – powiedziała Hermiona. - Bałyśmy się, że na serio coś sobie poważnego
zrobiłaś!
Usłyszałam, że
jeden z bliźniaków powiedział do drugiego: „Chodźmy już, niech porozmawiają same”.
Nie chciałam z nimi rozmawiać. Najpierw tak mnie traktowały, a teraz myślą, że
od tak im wybaczę.
- Przepraszam…
przepraszamy! – powiedziała Alex płaczliwym głosem.
- Ja również
przepraszam… nie powinnam mówić, że nie poświęcasz mi w ogóle czasu. Przecież
ty tylko pomagałaś Seamusowi w nauce…
- Wiecie jak
ja przez was płakałam… nie mogłam w nocy spać.
- Dlatego cię
przepraszamy…
- Możecie
zawołać Freda i Georga, chciałam się dowiedzieć co się stało, bo nic nie
pamiętam…
- Jesteś na
nas nadal zła?
- Może…
Bliźniacy
opowiedzieli mi, że spadłam z miotły z wysokości jakichś 60 stóp. Oczywiście
musiałam być taka tępa i latać tak wysoko… Mówili, że Fred mnie złapał. Już
chyba nigdy nie polecę na miotle. Jutro powiem pani Hooch, że nie mam zamiaru
teraz latać na miotle.
- I jak
spadałaś… to tak trochę ręką uderzyłaś o słupek bramkowy i… no tak trochę ci
się złamała, ale pani Pomfrey już z nią zrobiła co trzeba.
Już wiem skąd
był ten taki dziwny przerywany ból w ręce. Kiedy spojrzałam na rękę, to
zobaczyłam, że już wygląda normalnie.
- Kiedy będę
mogła stąd wyjść?
- Za dwie
godziny – powiedziała jakaś starsza kobieta w dziwnym stroju. To pewnie była
Pani Pomfrey. – A teraz, masz tu lekarstwo – dała mi do buzi łyżkę jakiegoś
dziwnego leku. Smakował on okropnie. Wymiotować mi się chciało.
- Czyli jesteś
na nas zła, czy nie?
- Może trochę…
Nie chciało mi
się z nimi rozmawiać. Na szczęście pani Pomfrey kazała wszystkim wyjść, mówiąc,
że potrzebuję jeszcze odpoczynku przez te dwie godziny. Ręka jeszcze trochę
mnie bolała, ale chyba się już zrastała.
- Tak
właściwie, to w jakim miejscu mi się ta ręka złamała?
- Nadgarstek…
Już powinien się kończyć zrastać, leżysz już tutaj cztery godziny.
Skoro tak
długo już tutaj leżę, to ciekawe która jest już godzina… Zresztą zobaczę za
dwie godziny jak wyjdę… Pozostało mi leżeć i czekać.
Wreszcie
mogłam już wyjść. Pierwsze co zrobiłam, to podeszłam do lustra, aby przeczesać
swoje włosy… zawsze noszę szczotkę w kieszeni, sama nie wiem dlaczego. Wyszłam
ze Skrzydła Szpitalnego już trochę ogarnięta. Teraz pytanie gdzie ja jestem…
Nigdy jeszcze tutaj nie byłam. Wydawało mnie się, że już kiedyś szłam tym
korytarzem. Na zegarze zobaczyłam, że już jest ósma. Pewnie wszyscy są na
kolacji. Szłam zgodnie z moją intuicją… na szczęście jest prawie zawsze dobra.
Trafiłam do Wielkiej Sali po dwudziestu minutach. Usiadłam między Georgem, a
Seamusem… nie chciałam jeszcze koło nich siadać. Jeszcze nie mogłabym…
- Już lepiej
się czujesz? – zapytał się George.
- Tak,
nadgarstek już nie boli.
- To dobrze. Podać
ci coś?
- Jakbyś mógł
to tego łososia…
- Przechodzisz
na wegetarianizm? Już od tygodnia nie jesz mięsa…
- Nie mam po
prostu ochoty na mięso.
- Jak chcesz…
Jedyne mięso
na jakie miałam ochotę, to „białe”, z rosołu z kury… Ale w Hogwarcie nie ma
rosołu… Może kiedyś będzie. Codziennie mamy coś innego na kolację, przynajmniej
tak mnie się wydaje.
- Przejdziemy
się gdzieś? – odwróciłam się i zobaczyłam Betty.
- Spoko, tylko
jeszcze dojem do końca, ok?
- Ok.
Zjadłam szybko
resztki ryby z ryżem i poszłam z Betty na dwór. Było jeszcze dosyć jasno, w
końcu była dopiero dziewiąta. Nie rozmawiałyśmy za wiele, więc zaczęłam znowu
wyczarowywać rękoma te mgiełki, które w dzieciństwie wyczarowywałam. Tym razem
potrafiłam zrobić aby się poruszały. W ciemności wyglądały jak zorza polarna o
niezwykłych kształtach zwierząt.
- Jak ty to
robisz? – zapytała się po dłuższym milczeniu Betty.
- Po prostu. W
dzieciństwie już je umiałam wyczarowywać, tylko wtedy się nie ruszały. Teraz
przybierają takie śliczne kształty! Moim ulubionym są chyba zające… Spróbuj! –
Betty próbowała parę razy, ale jej to nie wychodziło tak jak mi… Robiła takie
same smugi jak ja w dzieciństwie, pewnie trzeba to „ćwiczyć”…
- Nie wychodzi
mi… Jestem na to za głupia…
- Przestań tak
mówić! Jesteś strasznie mądra! Ostatnio na historii magii profesor Binns cię
chwalił!
Wyczarowałam
jeszcze trochę takich zwierzątek. Kiedy dotykały mojej ręki, to po prostu
znikały. Ciekawe co by się stało jakbym chciała je wyczarować różdżką… Może
byłyby bardziej wyraźne, albo coś takiego…
- Słyszałam,
że byłaś w Skrzydle Szpitalnym, co się stało?
- Fred i
George chcieli nauczyć mnie latać… Tylko geniusz ja, od razu leciałam wysoko i
spadłam z miotły. Fred mnie złapał, ale złamałam sobie nadgarstek, bo o ten
jakiś tam słupek uderzyłam ręką… Wiesz, nie znam się na quidditchu.
- A no tak,
przecież ty jesteś z rodziny mugoli.. Zapomniałam sobie.
- Spoko, nie
dziwię się, że zapomniałaś, przecież nie znamy się długo. Idziemy gdzieś
jeszcze, czy już wracamy?
- Może pójdziemy
jeszcze nad jezioro?
- Okej. Swoją
drogą, to po co chciałaś się ze mną przejść?
- Chciałam
porozmawiać… ostatnio przyjaciółka mnie opuściła…
- Znam twój
ból. Niby mnie dzisiaj przeprosiły ale… Jakoś tak nie mogę im wybaczyć.
Płakałam przez nie cały czas…
Pochodziłyśmy
jeszcze chwilkę i porozmawiałyśmy. Kiedy wróciłam do Pokoju Wspólnego, to
zobaczyłam, że bliźniacy urządzili imprezę. Była już dziesiąta, więc pewnie
profesor McGonagall przyjdzie jeśli będzie za głośno.
Na stolikach
były najrozmaitsze soki, ciastka, ciasta i różne inne słodkości. Jedzenie nie
tylko leżało na stolikach, bo również lewitowało na tackach. W gramofonie
leciała dziwna muzyka. Wiele osób się bawiło i tańczyło. Ja nie wiedziałam co
mam ze sobą zrobić. Dean Thomas podszedł do mnie i poprosił mnie do tańca.
Oczywiście się zgodziłam.
Z Deanem
tańczyliśmy do dwóch piosenek. Później powiedziałam, że zaraz wracam, tylko się
przebiorę w coś wygodniejszego. Oczywiście nie była to do końca prawda.
Musiałam założyć sukienkę, bo w spodniach niezbyt wygodnie mi się tańczyło… Na
szczęście wzięłam ze sobą dwie sukienki. Jedna niebieska, przed kolano, druga
fioletowa, również przed kolano. Nie wiem jak je opisać, ale wzięłam niebieską,
a właściwie miała ona kolor taki morski… Przeczesałam włosy i zrobiłam sobie
jakąś dziwną fryzurę… Związałam to wszystko niebieską wstążką i poszłam
tańczyć.
Zeszłam na
dół, a tam już więcej osób tańczyło. Tylko Hermiona i Alex siedziały w
książkach, oraz Neville „podpierał ścianę”. Nie chciałam aby Neville tak cały
czas stał, więc złapałam go za rękę i zaciągnęłam do tańca. Pewnie wstydził się
poprosić jakąś dziewczynę do tańca. Widziałam, że Parvati i Lavender również
się przebrały w sukienki. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, bo ktoś cały czas
mnie prosił do tańca. Nie byłam w ogóle śpiąca, w końcu spałam do pierwszej, a
później jeszcze leżałam w Skrzydle Szpitalnym. Głównie leciały szybkie
piosenki, ale raz na jakiś czas były też wolne… Nawet nie wiem kto zmieniał
płyty… Parę razy chłopaki prosili Alex i Hermionę do tańca, ale one zawsze
odmawiały… Skoro wolą się uczyć, to droga wolna.
Tańczyliśmy do
godziny trzeciej… Tańczyłam chyba z każdym chłopakiem z Gryffindoru, nawet parę
chłopaków siódmej mnie poprosiło. Profesor McGonagall musiała coś usłyszeć i
przyszła do nas. Zaczęła na nas krzyczeć, że co to ma być, że inni chcą spać
itp… Hermiony i Alex już dawno nie było, pewnie spały. Ulotniły się koło
północy. Po tej udanej zabawie poszłam się przebrać w pidżamę i spać. Nawet nie
rozwiązywałam włosów. Może rano mi się jeszcze bardziej pofalują niż normalnie…
Chwilę po wypuszczeniu poprzedniego rozdziału :D Co prawda spóźniłam się o 4 wyświetlenia, ale szczegół ;) Pozdrowionka i życzę wytrwałości w czytaniu :P
aruaL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz