Rok pierwszy
Kłótnie
O godzinie
szóstej obudziłam się zmęczona, ale zadowolona po wczorajszych wydarzeniach.
Wczoraj ta historia z psem wydawała mi się straszna, ale teraz jest dla mnie
nową, niezapomnianą przygodą, w tym fantastycznym zamku. Filch prawie nas
złapał przez Irytka, ale również dzięki niemu nas nie znalazł.
Wstałam z
łóżka i poszłam szybko do toalety. Przemyłam sobie twarz, rozczesałam włosy i
się przebrałam. Zauważyłam, że zniknął mi już trądzik. Jakoś nie patrzyłam
bardzo na swój wygląd jako człowiek. Bardziej mnie interesował mój wygląd jako
wilk. Z opowiadań McGonagall (jak robiła spis, aby zarejestrować mnie) wiem, że
mam miękkie białe futro (wiedziałam o kolorze, ale o tym, że miękkie, nie
miałam pojęcia…). Niektórzy cały czas mnie głaskali… Miałam również złote oczy.
Moim takim znakiem rozpoznawczym było to, że miałam na tylnej, lewej łapie mały
kawałek szarego futerka. W tym miejscu jako człowiek mam małe znamię w
kształcie koła.
Zeszłam po
schodach na dół, do pokoju wspólnego. Na fotelu siedział Seamus. Na kolanach
miał jakąś zapałkę. Podeszłam do niego i szturchnęłam go w ramię.
- O hej Laura,
już wstałaś?
-
Najwidoczniej… Czego się uczysz?
- Transmutacji
jak widać…
- Nie widać.
Co próbujesz zrobić z tą zapałką?
- Zamienić ją
w igłę… McGonagall kazała nam przecież ćwiczyć.
- Pokaż jak to
robisz.
Seamus
próbował zamienić tą zapałkę w igłę, ale tylko „wybuchł” tą zapałkę. Źle
wymówił zaklęcie. Na szczęście się nie podpalił, co już mu się kiedyś zdarzyło.
Wyjęłam chusteczkę z kieszeni i mu podałam, aby się wytarł.
- Próbujesz
jeszcze raz?
- Muszę…
Tym razem zamienił
ją w patyczek do uszu.
- Prawie ci
się udało. Czekaj pokażę ci jak to zrobić – wymówiłam zaklęcie i patyczek
zmienił się w igłę.
- Wooow…
Jesteś naprawdę dobra w te klocki.
- Dobra teraz
twoja kolej – powiedziałam to, po czym zamieniłam igłę w zapałkę.
Seamus
próbował tak parę razy. Zamienił ją w (znowu) patyczek do uszu, patyczek do
nauki liczenia, gałązkę, muszelkę, trzy razy podpalił i (teraz) wybuchł.
Chciałam mu wytrzeć czoło od tego (jednej smugi sam sobie nie wytarł), ale
wtedy weszła Hermiona.
- Hej Laura,
co tutaj robisz?
- Pomagam
Seamusowi w nauce transmutacji.
- Dlaczego mi
nie powiedziałaś, że już wstałaś? Zaraz się spóźnimy na śniadanie.
- Hermiono,
nie chciałam cię budzić. Poza tym jest – tu spojrzałam na mój zegarek na ręce –
dopiero siódma rano.
- Wiem, ale
dlaczego nic mi nie mówiłaś? Mogłaś chociaż powiedzieć, że będziesz pomagać koledze w nauce
- O co ci
chodzi?
- O nic już!
Jak chcesz, to pomagaj dalej swoim
kolegom, skoro ja już nie jestem ważna. Idę na śniadanie jakbyś chciała mnie
znaleźć i przeprosić! – powiedziała to, zarzuciła swoimi włosami i wyszła…
- Jak ona mnie
czasami denerwuje!
- A tak
właściwie to o co się obraziła? – powiedział Seamus, który dalej miał brudne
czoło.
- Jej nigdy
nie zrozumiesz… - powiedziałam to, po czym wytarłam czoło Seamusowi, oraz dalej
mu pomogłam w nauce.
Po czwartym
razie udało mu się zmienić zapałkę w igłę. Podziękował mi, po czym wyszedł z
Pokoju Wspólnego na śniadanie. Ja poszłam do dormitorium po Alex.
- Hej Laura,
kiedy wstałaś?
- O szóstej.
Hermiona ci opowiadała o wczorajszych… wydarzeniach? – próbowałam to powiedzieć
dosyć delikatnie, bo obok nasłuchiwały się uważnie Lavender i Parvati.
- Nie, to
opowiesz mi w drodze do Wielkiej Sali, ok?
- Spoko.
Kiedy szłyśmy
do Wielkiej Sali, opowiadałam Alex wszystkie, wczorajsze wydarzenia, oraz to
jak Hermiona dzisiaj mnie potraktowała.
- A masz pojęcie
może dlaczego? – zapytała się Alex.
- Nie wiem… Ja tylko pomagałam Seamusowi w
transmutacji. Ona po prostu na mnie naskoczyła za to, że nie spędzam z nią czasu…
- Wczoraj
prawie razem nie zginęłyście przez tego – tu ściszyła głos – trójgłowego psa, a
dzisiaj tak na ciebie krzyczy… Ja też jej czasami nie rozumiem…
- Dobra, ale
weź z nią pogadaj…
Weszłyśmy do
Wielkiej Sali. Usiadłam między Fredem, a Georgem, aby tylko nie koło Hermiony.
Alex usiadła właśnie koło niej… Dlaczego ona się tak na mnie wydarła?!
- Hej Laura,
coś się stało? – zapytał się mnie George.
- A nic…
Pokłóciłam się z Hermioną…
- A dlaczego?
O co się pokłóciłyście…
- Pomagałam
Seamusowi w transmutacji. Jak weszła do pokoju wspólnego, to zaczęła się na
mnie wydzierać, że nie poświęcam jej w ogóle czasu, a przecież wczoraj… -
powiedziałam o dwa słowa za dużo.
- Co wczoraj?
– zapytał się tym razem Fred.
- Nic, nic… Po
prostu wczoraj razem uczyłyśmy się zaklęć dodatkowych przez dwie godziny… I ona
mówi, że jej w ogóle czasu nie poświęcam.
- Cóż, tak już
bywa z przyjaźnią. – powiedział Fred. – Nałożyć ci owsianki?
- Nie dzięki…
Dzisiaj chyba nic nie zjem… - powiedziałam to, a bliźniaki i tak swoje…
Nałożyli mi owsianki z malinami, czyli mojej ulubionej, i dwa tosty z dżemem
truskawkowym,
- Smacznego. –
powiedzieli w tym samym czasie.
- Dzięki…
Kiedy już
zjadłam, to podeszły do mnie Alex i Hermiona.
- Hej Laura –
zaczęła Alex – Hermiona mi wszystko opowiedziała i… uważam, że to ona ma rację…
- Dobra…
spoko… Jak uważacie. Jakbyście chciały ze mną porozmawiać, to wiecie gdzie
jestem.
- Nie musisz
od razu się na mnie obrażać…
- Aha…
Rozumiem cię doskonale! Nie muszę się obrażać za to, że w ogóle nie poświęcam wam czasu! To tyle, co
miałyście mi do powiedzenia?!
- Nie! Nie
rozumiem dlaczego od razu musisz wszystko wyolbrzymiać! Po prostu trochę racji
ma Hermiona, bo chciała może z tobą porozmawiać o sama wiesz czym!
- To było to
może na spokojnie powiedzieć… Od razu zaczęła krzyczeć, że nie spędzam z nią w ogóle czasu. Zresztą nie będę się kłócić. – powiedziałam to po czym chciałam wyjść, ale
„przybyła” poczta.
Koło Freda i
Georga wylądowała moja Nastoria. Dziwne, że podleciała do nich, a nie do mnie.
Pewnie już ich kojarzy, skoro często koło nich siedziałam. Fred wstał i
podszedł do mnie z listem w dłoni. George w tym czasie głaskał Nastorię i dawał
jej coś do jedzenia, nie widziałam co.
Podał mi list
do ręki. W tym samym czasie spojrzeliśmy się w górę. Jakiś wąski, prostokątny
pakunek, który był niesiony przez sześć sówek. Interesowało mnie do kogo może
należeć ta paczka. Wylądowała ona przed Harrym Potterem…
Podziękowałam
Fredowi za to, że podał mi list. Chciałam pójść z dziewczynami gdzieś się
przejść… Zapomniałam… Przecież mają na mnie focha za nic. Miałam już wychodzić,
ale pewna Krukonka mnie zawołała…
- Laura!
Laura! – kiedy się obróciłam, to zobaczyłam Betty GreenRow. Była to Krukonka,
również na pierwszym roku.
Betty miała
kruczoczarne, długie włosy. Jej oczy były koloru lawendy. Miała jasną karnację,
oraz miły uśmiech. Nosiła okulary, które pasowały jej do koloru włosów. Kiedyś
zapytała się mnie o to, czy jestem animagiem. Wtedy ją poznałam.
- O, cześć
Betty. Co słychać?
- A nic. Wiem,
że jesteś dobra z transmutacji, a ja sobie niezbyt z nią radzę. Mogłabyś mi
pomóc?
- Jasne, a w
czym problem?
- McGonagall
uczy nas jak zamienić patyk w tasiemkę. Pomożesz?
- Jeszcze tego
nie przerabialiśmy, pewnie dzisiaj będziemy.
- Czyli nie…
Ok…
- Nie, nie…
mogę spróbować!
- Ok… Zaklęcie
jest takie samo jak przy zamianie zapałki w igłę.
Betty podała
mi do ręki jakiś zwykły patyk, który trzymała w kieszeni… Pewnie dzisiaj rano,
jak szła do sowiarni (widziałam ją jak szłam z Alex do Wielkiej Sali, z której
właśnie wyszłyśmy). Wymówiłam zaklęcie i machnęłam różdżką. Patyk zamienił się
w jedwabiście gładką, niebieską wstążeczkę.
- Wow! Jesteś
naprawdę niezła!
- Dzięki…
musisz po prostu trochę poćwiczyć. Mnie też za pier… - przerwałam, bo mi tak
jakby wyszło za pierwszym razem.
- Mam jedno
pytanie… Jak ty to zrobiłaś, że stałaś się animagiem… Ostatnio pytałam się czy
to ty, i prosiłam abyś pokazała, a teraz… chciałabym wiedzieć jak.
- Sama nie
wiem. Zapytałam się McGonagall, a ona mi powiedziała, że nikomu się nie udało
za pierwszym razem. Powiedziała również, że mogę spróbować, bo nic mi się nie
stanie… Jak to zrobiłam, to czułam takie dziwne ukłucia na ciele. Było to
dziwne, ale piękne uczucie. Chwilkę później było już po wszystkim… Teraz już to
nie jest takie dziwne uczucie jak było kiedyś. Ciekawi mnie jedno… Dlaczego wilk?
- Hmm… Niech
pomyślę. Sama nie wiem. Może dlatego, że wilki żyją w stadach… Jesteś
ekstrawertykiem, czy introwertykiem?
- Chyba
ekstrawertykiem… Zresztą sama nie wiem. Muszę lecieć, idę do biblioteki
wypożyczyć jakąś książkę z zaklęciami. Chcę się jakiegoś nowego nauczyć.
- Współczuję.
O szóstej trzydzieści spotkamy się nad jeziorem? Chcę z tobą o czymś jeszcze
porozmawiać. Dziękuję za pomoc!
- Będę o
szóstej trzydzieści pod wierzbą.
W drodze na
eliksiry zobaczyłam Harrego i Rona. Trzymali ów wąski pakunek, a Hermiona już
prawiła im jakieś kazanie…
- Więc wydaje
ci się, że to nagroda za łamanie regulaminu?
- Myślałem, że
się do nas nie odzywasz – powiedział Harry.
- Tak, tak, i
nie przestawaj – powiedział szybko Ron. – Tak się cieszyliśmy.
- Ale… -
Hermiona zaczęła, ale ja jej przerwałam.
- Hermiono nie
praw już kazań, tylko idź lepiej na zajęcia. Jeszcze profesor Snape się na
ciebie obrazi, że nie poświęcasz mu wystarczająco czasu…
Jak mnie
zobaczyła, to szybko się podniosła głowę do góry i poszła na w stronę lochów.
Alex koło niej nie było… Pewnie poszła jeszcze wysłać list mamie… Właśnie list!
Kompletnie o nim zapomniałam. Lecz mam jeszcze jedną rzecz do wykonania.
- Hej,
chłopaki! Poczekajcie chwilę! – powiedziałam do Rona i Harrego. Ci się
zatrzymali ze zdziwionymi minami.
- Co,
pokłóciłyście się z panną wścibską? – zapytał się Ron.
- Tak troszkę…
Co tam masz Harry?
- A nic…
- Pewnie
miotła, co?
- Nie wtykaj
nosa w nie swoje sprawy! – powiedział Ron.
- Jeny, tylko
się zapytałam. Skoro mowa o nosie, to znowu masz brudny.
Odeszłam od
nich wystarczająco daleko, aby móc otworzyć list. Był to zwykły list od mamy,
pytała się mnie co u mnie, jak tam zajęcia, czy mam przyjaciół… Jednak nie wiem
skąd, ale wiedziała, że jestem animagiem. Zapytała się jak to jest, jak to się
stało, i czy inni mi nie zazdroszczą, czy coś takiego… Odpisałam jej na
pergaminie, który nosiłam w torebce, po czym schowałam oba listy do torby,
zapomniałam, że nie ma w pobliżu Nastorii, aby wysłać mamie list.
Ta lekcja
eliksirów niezbyt mi się podobała. Byłam w parze z Deanem Thomasem. Mieliśmy
uwarzyć ponownie napój leczący z czyraków (tylko ja, Hermiona, Alex i… Malfoy
dobrze to zrobiliśmy). Wyszło nam idealnie, ale ten nędzny szczur wrzucił nam
później ogon szczurzy… Jaki zbieg okoliczności, szczur wrzucił szczurzy ogon…
Przez to nasz eliksir był jednym z najgorszych. Hermiona aż tryskała radością.
Reszta lekcji
minęła dosyć szybko. Nie siedziałam koło Alex i Hermiony, a koło Seamusa i
Rona. Zyskałam pięć dodatkowych punktów za udzielenie poprawnej odpowiedzi na
obronie przed czarną magią. Hermiona niezbyt była z tego zadowolona.
Na kolacji
siedziałam między Deanem, a Seamusem. Wzięłam sobie dorsza i ryż. Ciekawe skąd
jest to jedzenie, skoro nie można transmutować czegoś w jedzenie. Może są
jakieś zaklęcia, które wywołują jedzenie, albo coś takiego. Albo ktoś to może
gotuje tam na dole… Zresztą nie ważne…
Po zjedzeniu
kolacji, poszłam od razu nad jezioro. Betty już tam na mnie czekała. Nie
widziałam jej na kolacji, pewnie wcześniej wyszła.
- Hej Laura –
powiedziała na powitanie.
- Cześć Betty,
co tam?
- Mam dwie
rzeczy. Pierwsza, to tak z ciekawości… Skąd jesteś?
- Urodziłam
się w Anglii, ale moi rodzice są Polakami. A ty?
- Moja mama
jest z Hiszpanii, a tata z Anglii… Jak widać, karnację odziedziczyłam po ojcu.
- Chciałam z
tobą jeszcze porozmawiać o byciu animagiem. Wiesz, ty pewnie to wszystko
rozumiesz. Zawsze, czyli od dziecka, chciałam być animagiem. Wiele o nich
czytałam w książkach. Czy pomogłabyś mi się nim stać?
- Przykro mi,
ale nie wiem jak mam ci pomóc. Musisz to poczuć od środka… Jesteś bardzo mądrą
osobą, przecież Tiara Przydziały przydzieliła cię do Ravenclow.
- Dziękuję…
Jakbyś wiedziała dokładniej jak to mam zrobić… To powiesz mi, ok?
- Obiecuję ci
to.
Kiedy się
obróciłam, to zobaczyłam, że Harry idzie gdzieś z nową miotłą. Nie byłabym sobą
jeśli bym za nim nie poszła.
- Cześć Harry!
Gdzie idziesz? – powiedziałam to, po czym się obrócił.
- O, hej
Laura. A nigdzie…
- Gdzie
idziesz z tą miotłą? Przecież nie można mieć miotły na pierwszym roku… Jesteś w
drużynie?
- Nikomu nie
mów…
- Mogę pójść z
tobą? Chcę zobaczyć jak trenujesz!
- Dobra możesz
iść… Ale nikomu nie mów!
- Oczywiście.
Poszliśmy z
Harrym na boisko do quidditcha. Wokół boiska wznosiły się rzędy ławek, na
takiej wysokości, aby każdy dobrze widział. Po obu stronach tkwiły trzy złote
tyczki, pewnie coś a’la bramki. Przypominały to, takie coś, czym się bańki
dmuchało, ale były strasznie wysokie, miały (na oko) sześćdziesiąt stóp
wysokości. Tak bardzo umiem opisywać rzeczy…
Położyłam się
na trawie i zaczęłam myśleć o szczęściu, jakie mnie spotkało. Byłam w tym zamku
już dwa tygodnie. Znalazłam wspaniałych przyjaciół i przyjaciółki…
przyjaciółki, które obraziły się na mnie za nic…
Kiedy
spojrzałam się do góry, to zobaczyłam Harrego jak latał na miotle. Był w tym
naprawdę niezły. Chciałabym też tak umieć latać na miotle. Niestety, istnieje
coś takiego jak lęk wysokości… Może kiedyś go przezwyciężę i nauczę się latać
na miotle.
- Harry
Potter! Na dół! – usłyszałam niski, męski głos. Wstałam i chłopak dopiero teraz
mnie zauważył. - A to, to kto?
- Jestem Laura
Kelly. Przyjaciółka Harrego.
- Będziemy
trenować, możesz stąd pójść?
- Chciałam
popatrzeć, ale dobra, jak każesz.
Nie chciało mi
się z nim kłócić. Poszłam do zamku wolnym spacerkiem. Powietrze było takie
orzeźwiające. Lekki wiatr zdmuchiwał liście z drzew, co dodawało temu miejscu
jakiejś większej magii. Mogłabym położyć się pod drzewem i zasnąć tutaj. Zrobiłam
to, położyłam się pod wierzbą. Płakałam…
Dlaczego one
się na mnie obraziły. Co ja im takiego zrobiłam… Chciałabym zasnąć pod tą
wierzbą, ale nie mogłam. Czułam delikatne łaskotanie na udach. Pewnie mrówki
zrobiły sobie ze mnie atrakcję turystyczną… Trawa mnie kuła, ziemia była
twarda… Ale tu było tak pięknie. Kiedyś zrobię sobie tutaj coś a’la biwak.
Nagle poczułam
czyjś dotyk na mojej dłoni. Nadal płakałam…
- Hej, Laura.
Nie płacz – był to głos jednego z bliźniaków. Otarłam łzy i usiadłam. Stali
obaj przede mną. Uśmiechali się. Fred trzymał mnie za rękę. Otarł mój policzek
z łez.
- Dziękuję…
- Już lepiej?
Dlaczego płakałaś?
- Nie ważne…
Po prostu… Ach… - zaczęłam znowu płakać. Fred mnie przytulił. Poczułam
niezwykle miłe ciepło. Jakich ja mam dobrych przyjaciół!
- Nie płacz
już – odezwał się George.
- Nie
mo-mo-mogę… Dlacze-e-ego ja?! – zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
- Cicho… Nie
płacz już – powiedział Fred. Tym razem usiadł koło mnie i mnie wziął w objęcia.
George kucnął przede mną i złapał mnie za rękę.
- Straciłam
przyjaciółki… Dlaczego one mi to zrobiły… Dlaczego?! Co ja im takiego zrobiłam?
– już nie płakałam, ale znowu zbierało mi się na łzy.
- Laura nie
płacz już – Fred otarł moje łzy kciukiem. – Na pewno się pogodzicie.
- A jeśli nie,
to znajdziesz sobie lepsze! – powiedział Geroge. Znowu się rozpłakałam. Zawsze tak robię kiedy
jestem strasznie zła, albo tak samo smutna.
Nawet nie wiem
ile czasu tak płakałam. Oni cały czas ze mną byli. Fred mnie przytulał, a
George trzymał mą dłoń, która od tego płaczu się trzęsła.
- Przepraszam
was… Zmarnowałam wasz cenny czas.
- Nie
zmarnowałaś naszego czasu – powiedział George. – Już późno. Widzę, że już się
ściemnia. Harry i Oliver już wracają z treningu. Idziemy już do zamku?
- Dobrze.
Jeszcze raz chciałam was przeprosić…
Wstaliśmy.
Fred nadal obejmował mnie ramieniem. Chyba wiedział, że nadal się źle czuję.
Prawie się przewróciłam. George szedł obok mnie z prawej strony. Nagle prawie
zemdlałam, ale Fred nie pozwolił mi upaść. Boże, dlaczego to tak boli…
Szliśmy bardzo
powoli przez cały zamek. Pewnie zajęło nam
to góra dwadzieścia minut. Dla mnie trwało to godziny… Wszyscy się na nas
patrzyli. Fred obejmował mnie ramieniem aż do portretu Grubej Damy. Tam musiał
mnie puścić, bo razem byśmy nie przeszli przez dziurę. Z jednej strony Fred, z
drugiej George pomogli mi przejść. Czułam się nadal tak, jakbym miała się
wywrócić. Usiadłam na fotelu, nie miałam siły wchodzić do naszego dormitorium i
na nie patrzeć. Widziałyby, że płakałam…
Usiedli w
fotelach koło mnie. George złapał mnie za rękę. Czułam, że to są moi prawdziwi
przyjaciele. Zasnęłam po pięciu minutach…
Kiedy się
obudziłam, to Freda i Georga już nie było. Spojrzałam na zegarek, było po
północy. Wstałam i poszłam do dormitorium. Wszystkie dziewczyny już spały.
Szybko się przebrałam i położyłam do łóżka. Z zaśnięciem było już trochę
ciężej. Kręciłam się, wierciłam, ale i tak nie mogłam zasnąć. Spałam koło okna,
więc widziałam, że wschodzi już słońce. Dopiero teraz zasnęłam na godzinę…
Już dziewiąty rozdział... Pewnie na pierwszym roku będzie ich do dwudziestu pięciu. Chciałabym pozdrowić moją przyjaciółkę Beatę, która w pewnym sensie natchnęła mnie do napisania tego rozdziału razem z Oligatorem. Chciałabym również poprosić każdego, kto czyta moje wypociny, aby napisał komentarz pod tym rozdziałem. Chciałam po prostu wiedzieć ile was jest. Pozdrowionka
Laura ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz