poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział IX



Rok pierwszy
Kłótnie

O godzinie szóstej obudziłam się zmęczona, ale zadowolona po wczorajszych wydarzeniach. Wczoraj ta historia z psem wydawała mi się straszna, ale teraz jest dla mnie nową, niezapomnianą przygodą, w tym fantastycznym zamku. Filch prawie nas złapał przez Irytka, ale również dzięki niemu nas nie znalazł.
Wstałam z łóżka i poszłam szybko do toalety. Przemyłam sobie twarz, rozczesałam włosy i się przebrałam. Zauważyłam, że zniknął mi już trądzik. Jakoś nie patrzyłam bardzo na swój wygląd jako człowiek. Bardziej mnie interesował mój wygląd jako wilk. Z opowiadań McGonagall (jak robiła spis, aby zarejestrować mnie) wiem, że mam miękkie białe futro (wiedziałam o kolorze, ale o tym, że miękkie, nie miałam pojęcia…). Niektórzy cały czas mnie głaskali… Miałam również złote oczy. Moim takim znakiem rozpoznawczym było to, że miałam na tylnej, lewej łapie mały kawałek szarego futerka. W tym miejscu jako człowiek mam małe znamię w kształcie koła.
Zeszłam po schodach na dół, do pokoju wspólnego. Na fotelu siedział Seamus. Na kolanach miał jakąś zapałkę. Podeszłam do niego i szturchnęłam go w ramię.
- O hej Laura, już wstałaś?
- Najwidoczniej… Czego się uczysz?
- Transmutacji jak widać…
- Nie widać. Co próbujesz zrobić z tą zapałką?
- Zamienić ją w igłę… McGonagall kazała nam przecież ćwiczyć.
- Pokaż jak to robisz.
Seamus próbował zamienić tą zapałkę w igłę, ale tylko „wybuchł” tą zapałkę. Źle wymówił zaklęcie. Na szczęście się nie podpalił, co już mu się kiedyś zdarzyło. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni i mu podałam, aby się wytarł.
- Próbujesz jeszcze raz?
- Muszę…
Tym razem zamienił ją w patyczek do uszu.
- Prawie ci się udało. Czekaj pokażę ci jak to zrobić – wymówiłam zaklęcie i patyczek zmienił się w igłę.
- Wooow… Jesteś naprawdę dobra w te klocki.
- Dobra teraz twoja kolej – powiedziałam to, po czym zamieniłam igłę w zapałkę.
Seamus próbował tak parę razy. Zamienił ją w (znowu) patyczek do uszu, patyczek do nauki liczenia, gałązkę, muszelkę, trzy razy podpalił i (teraz) wybuchł. Chciałam mu wytrzeć czoło od tego (jednej smugi sam sobie nie wytarł), ale wtedy weszła Hermiona.
- Hej Laura, co tutaj robisz?
- Pomagam Seamusowi w nauce transmutacji.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że już wstałaś? Zaraz się spóźnimy na śniadanie.
- Hermiono, nie chciałam cię budzić. Poza tym jest – tu spojrzałam na mój zegarek na ręce – dopiero siódma rano.
- Wiem, ale dlaczego nic mi nie mówiłaś? Mogłaś chociaż powiedzieć, że będziesz pomagać koledze w nauce
- O co ci chodzi?
- O nic już! Jak chcesz, to pomagaj dalej swoim kolegom, skoro ja już nie jestem ważna. Idę na śniadanie jakbyś chciała mnie znaleźć i przeprosić! – powiedziała to, zarzuciła swoimi włosami i wyszła…
- Jak ona mnie czasami denerwuje!
- A tak właściwie to o co się obraziła? – powiedział Seamus, który dalej miał brudne czoło.
- Jej nigdy nie zrozumiesz… - powiedziałam to, po czym wytarłam czoło Seamusowi, oraz dalej mu pomogłam w nauce.
Po czwartym razie udało mu się zmienić zapałkę w igłę. Podziękował mi, po czym wyszedł z Pokoju Wspólnego na śniadanie. Ja poszłam do dormitorium po Alex.
- Hej Laura, kiedy wstałaś?
- O szóstej. Hermiona ci opowiadała o wczorajszych… wydarzeniach? – próbowałam to powiedzieć dosyć delikatnie, bo obok nasłuchiwały się uważnie Lavender i Parvati.

- Nie, to opowiesz mi w drodze do Wielkiej Sali, ok?
- Spoko.
Kiedy szłyśmy do Wielkiej Sali, opowiadałam Alex wszystkie, wczorajsze wydarzenia, oraz to jak Hermiona dzisiaj mnie potraktowała.
- A masz pojęcie może dlaczego? – zapytała się Alex.
 - Nie wiem… Ja tylko pomagałam Seamusowi w transmutacji. Ona po prostu na mnie naskoczyła za to, że nie spędzam z nią czasu
- Wczoraj prawie razem nie zginęłyście przez tego – tu ściszyła głos – trójgłowego psa, a dzisiaj tak na ciebie krzyczy… Ja też jej czasami nie rozumiem…
- Dobra, ale weź z nią pogadaj…
Weszłyśmy do Wielkiej Sali. Usiadłam między Fredem, a Georgem, aby tylko nie koło Hermiony. Alex usiadła właśnie koło niej… Dlaczego ona się tak na mnie wydarła?!
- Hej Laura, coś się stało? – zapytał się mnie George.
- A nic… Pokłóciłam się z Hermioną…
- A dlaczego? O co się pokłóciłyście…
- Pomagałam Seamusowi w transmutacji. Jak weszła do pokoju wspólnego, to zaczęła się na mnie wydzierać, że nie poświęcam jej w ogóle czasu, a przecież wczoraj… - powiedziałam o dwa słowa za dużo.
- Co wczoraj? – zapytał się tym razem Fred.
- Nic, nic… Po prostu wczoraj razem uczyłyśmy się zaklęć dodatkowych przez dwie godziny… I ona mówi, że jej w ogóle czasu nie poświęcam.
- Cóż, tak już bywa z przyjaźnią. – powiedział Fred. – Nałożyć ci owsianki?
- Nie dzięki… Dzisiaj chyba nic nie zjem… - powiedziałam to, a bliźniaki i tak swoje… Nałożyli mi owsianki z malinami, czyli mojej ulubionej, i dwa tosty z dżemem truskawkowym,
- Smacznego. – powiedzieli w tym samym czasie.
- Dzięki…
Kiedy już zjadłam, to podeszły do mnie Alex i Hermiona.
- Hej Laura – zaczęła Alex – Hermiona mi wszystko opowiedziała i… uważam, że to ona ma rację…
- Dobra… spoko… Jak uważacie. Jakbyście chciały ze mną porozmawiać, to wiecie gdzie jestem.
- Nie musisz od razu się na mnie obrażać…
- Aha… Rozumiem cię doskonale! Nie muszę się obrażać za to, że w ogóle nie poświęcam wam czasu! To tyle, co miałyście mi do powiedzenia?!
- Nie! Nie rozumiem dlaczego od razu musisz wszystko wyolbrzymiać! Po prostu trochę racji ma Hermiona, bo chciała może z tobą porozmawiać o sama wiesz czym!
- To było to może na spokojnie powiedzieć… Od razu zaczęła krzyczeć, że nie spędzam z nią w ogóle czasu. Zresztą nie będę się kłócić. –  powiedziałam to po czym chciałam wyjść, ale „przybyła” poczta.
Koło Freda i Georga wylądowała moja Nastoria. Dziwne, że podleciała do nich, a nie do mnie. Pewnie już ich kojarzy, skoro często koło nich siedziałam. Fred wstał i podszedł do mnie z listem w dłoni. George w tym czasie głaskał Nastorię i dawał jej coś do jedzenia, nie widziałam co.
Podał mi list do ręki. W tym samym czasie spojrzeliśmy się w górę. Jakiś wąski, prostokątny pakunek, który był niesiony przez sześć sówek. Interesowało mnie do kogo może należeć ta paczka. Wylądowała ona przed Harrym Potterem…
Podziękowałam Fredowi za to, że podał mi list. Chciałam pójść z dziewczynami gdzieś się przejść… Zapomniałam… Przecież mają na mnie focha za nic. Miałam już wychodzić, ale pewna Krukonka mnie zawołała…
- Laura! Laura! – kiedy się obróciłam, to zobaczyłam Betty GreenRow. Była to Krukonka, również na pierwszym roku.
Betty miała kruczoczarne, długie włosy. Jej oczy były koloru lawendy. Miała jasną karnację, oraz miły uśmiech. Nosiła okulary, które pasowały jej do koloru włosów. Kiedyś zapytała się mnie o to, czy jestem animagiem. Wtedy ją poznałam.
- O, cześć Betty. Co słychać?
- A nic. Wiem, że jesteś dobra z transmutacji, a ja sobie niezbyt z nią radzę. Mogłabyś mi pomóc?
- Jasne, a w czym problem?
- McGonagall uczy nas jak zamienić patyk w tasiemkę. Pomożesz?
- Jeszcze tego nie przerabialiśmy, pewnie dzisiaj będziemy.
- Czyli nie… Ok…
- Nie, nie… mogę spróbować!
- Ok… Zaklęcie jest takie samo jak przy zamianie zapałki w igłę.
Betty podała mi do ręki jakiś zwykły patyk, który trzymała w kieszeni… Pewnie dzisiaj rano, jak szła do sowiarni (widziałam ją jak szłam z Alex do Wielkiej Sali, z której właśnie wyszłyśmy). Wymówiłam zaklęcie i machnęłam różdżką. Patyk zamienił się w jedwabiście gładką, niebieską wstążeczkę.
- Wow! Jesteś naprawdę niezła!
- Dzięki… musisz po prostu trochę poćwiczyć. Mnie też za pier… - przerwałam, bo mi tak jakby wyszło za pierwszym razem.
- Mam jedno pytanie… Jak ty to zrobiłaś, że stałaś się animagiem… Ostatnio pytałam się czy to ty, i prosiłam abyś pokazała, a teraz… chciałabym wiedzieć jak.
- Sama nie wiem. Zapytałam się McGonagall, a ona mi powiedziała, że nikomu się nie udało za pierwszym razem. Powiedziała również, że mogę spróbować, bo nic mi się nie stanie… Jak to zrobiłam, to czułam takie dziwne ukłucia na ciele. Było to dziwne, ale piękne uczucie. Chwilkę później było już po wszystkim… Teraz już to nie jest takie dziwne uczucie jak było kiedyś. Ciekawi  mnie jedno… Dlaczego wilk?
- Hmm… Niech pomyślę. Sama nie wiem. Może dlatego, że wilki żyją w stadach… Jesteś ekstrawertykiem, czy introwertykiem?
- Chyba ekstrawertykiem… Zresztą sama nie wiem. Muszę lecieć, idę do biblioteki wypożyczyć jakąś książkę z zaklęciami. Chcę się jakiegoś nowego nauczyć.
- Współczuję. O szóstej trzydzieści spotkamy się nad jeziorem? Chcę z tobą o czymś jeszcze porozmawiać. Dziękuję za pomoc!
- Będę o szóstej trzydzieści pod wierzbą.
W drodze na eliksiry zobaczyłam Harrego i Rona. Trzymali ów wąski pakunek, a Hermiona już prawiła im jakieś kazanie…
- Więc wydaje ci się, że to nagroda za łamanie regulaminu?
- Myślałem, że się do nas nie odzywasz – powiedział Harry.
- Tak, tak, i nie przestawaj – powiedział szybko Ron. – Tak się cieszyliśmy.
- Ale… - Hermiona zaczęła, ale ja jej przerwałam.
- Hermiono nie praw już kazań, tylko idź lepiej na zajęcia. Jeszcze profesor Snape się na ciebie obrazi, że nie poświęcasz mu wystarczająco czasu…
Jak mnie zobaczyła, to szybko się podniosła głowę do góry i poszła na w stronę lochów. Alex koło niej nie było… Pewnie poszła jeszcze wysłać list mamie… Właśnie list! Kompletnie o nim zapomniałam. Lecz mam jeszcze jedną rzecz do wykonania.
- Hej, chłopaki! Poczekajcie chwilę! – powiedziałam do Rona i Harrego. Ci się zatrzymali ze zdziwionymi minami.
- Co, pokłóciłyście się z panną wścibską? – zapytał się Ron.
- Tak troszkę… Co tam masz Harry?
- A nic…
- Pewnie miotła, co?
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy! – powiedział Ron.
- Jeny, tylko się zapytałam. Skoro mowa o nosie, to znowu masz brudny.
Odeszłam od nich wystarczająco daleko, aby móc otworzyć list. Był to zwykły list od mamy, pytała się mnie co u mnie, jak tam zajęcia, czy mam przyjaciół… Jednak nie wiem skąd, ale wiedziała, że jestem animagiem. Zapytała się jak to jest, jak to się stało, i czy inni mi nie zazdroszczą, czy coś takiego… Odpisałam jej na pergaminie, który nosiłam w torebce, po czym schowałam oba listy do torby, zapomniałam, że nie ma w pobliżu Nastorii, aby wysłać mamie list.
Ta lekcja eliksirów niezbyt mi się podobała. Byłam w parze z Deanem Thomasem. Mieliśmy uwarzyć ponownie napój leczący z czyraków (tylko ja, Hermiona, Alex i… Malfoy dobrze to zrobiliśmy). Wyszło nam idealnie, ale ten nędzny szczur wrzucił nam później ogon szczurzy… Jaki zbieg okoliczności, szczur wrzucił szczurzy ogon… Przez to nasz eliksir był jednym z najgorszych. Hermiona aż tryskała radością.
Reszta lekcji minęła dosyć szybko. Nie siedziałam koło Alex i Hermiony, a koło Seamusa i Rona. Zyskałam pięć dodatkowych punktów za udzielenie poprawnej odpowiedzi na obronie przed czarną magią. Hermiona niezbyt była z tego zadowolona.
Na kolacji siedziałam między Deanem, a Seamusem. Wzięłam sobie dorsza i ryż. Ciekawe skąd jest to jedzenie, skoro nie można transmutować czegoś w jedzenie. Może są jakieś zaklęcia, które wywołują jedzenie, albo coś takiego. Albo ktoś to może gotuje tam na dole… Zresztą nie ważne…
Po zjedzeniu kolacji, poszłam od razu nad jezioro. Betty już tam na mnie czekała. Nie widziałam jej na kolacji, pewnie wcześniej wyszła.
- Hej Laura – powiedziała na powitanie.
- Cześć Betty, co tam?
- Mam dwie rzeczy. Pierwsza, to tak z ciekawości… Skąd jesteś?
- Urodziłam się w Anglii, ale moi rodzice są Polakami. A ty?
- Moja mama jest z Hiszpanii, a tata z Anglii… Jak widać, karnację odziedziczyłam po ojcu.
- Chciałam z tobą jeszcze porozmawiać o byciu animagiem. Wiesz, ty pewnie to wszystko rozumiesz. Zawsze, czyli od dziecka, chciałam być animagiem. Wiele o nich czytałam w książkach. Czy pomogłabyś mi się nim stać?
- Przykro mi, ale nie wiem jak mam ci pomóc. Musisz to poczuć od środka… Jesteś bardzo mądrą osobą, przecież Tiara Przydziały przydzieliła cię do Ravenclow.
- Dziękuję… Jakbyś wiedziała dokładniej jak to mam zrobić… To powiesz mi, ok?
- Obiecuję ci to.
Kiedy się obróciłam, to zobaczyłam, że Harry idzie gdzieś z nową miotłą. Nie byłabym sobą jeśli bym za nim nie poszła.
- Cześć Harry! Gdzie idziesz? – powiedziałam to, po czym się obrócił.
- O, hej Laura. A nigdzie…
- Gdzie idziesz z tą miotłą? Przecież nie można mieć miotły na pierwszym roku… Jesteś w drużynie?
- Nikomu nie mów…
- Mogę pójść z tobą? Chcę zobaczyć jak trenujesz!
- Dobra możesz iść… Ale nikomu nie mów!
- Oczywiście.
Poszliśmy z Harrym na boisko do quidditcha. Wokół boiska wznosiły się rzędy ławek, na takiej wysokości, aby każdy dobrze widział. Po obu stronach tkwiły trzy złote tyczki, pewnie coś a’la bramki. Przypominały to, takie coś, czym się bańki dmuchało, ale były strasznie wysokie, miały (na oko) sześćdziesiąt stóp wysokości. Tak bardzo umiem opisywać rzeczy…
Położyłam się na trawie i zaczęłam myśleć o szczęściu, jakie mnie spotkało. Byłam w tym zamku już dwa tygodnie. Znalazłam wspaniałych przyjaciół i przyjaciółki… przyjaciółki, które obraziły się na mnie za nic…
Kiedy spojrzałam się do góry, to zobaczyłam Harrego jak latał na miotle. Był w tym naprawdę niezły. Chciałabym też tak umieć latać na miotle. Niestety, istnieje coś takiego jak lęk wysokości… Może kiedyś go przezwyciężę i nauczę się latać na miotle.
- Harry Potter! Na dół! – usłyszałam niski, męski głos. Wstałam i chłopak dopiero teraz mnie zauważył. -  A to, to kto?
- Jestem Laura Kelly. Przyjaciółka Harrego.
- Będziemy trenować, możesz stąd pójść?
- Chciałam popatrzeć, ale dobra, jak każesz.
Nie chciało mi się z nim kłócić. Poszłam do zamku wolnym spacerkiem. Powietrze było takie orzeźwiające. Lekki wiatr zdmuchiwał liście z drzew, co dodawało temu miejscu jakiejś większej magii. Mogłabym położyć się pod drzewem i zasnąć tutaj. Zrobiłam to, położyłam się pod wierzbą. Płakałam…
Dlaczego one się na mnie obraziły. Co ja im takiego zrobiłam… Chciałabym zasnąć pod tą wierzbą, ale nie mogłam. Czułam delikatne łaskotanie na udach. Pewnie mrówki zrobiły sobie ze mnie atrakcję turystyczną… Trawa mnie kuła, ziemia była twarda… Ale tu było tak pięknie. Kiedyś zrobię sobie tutaj coś a’la biwak.
Nagle poczułam czyjś dotyk na mojej dłoni. Nadal płakałam…
- Hej, Laura. Nie płacz – był to głos jednego z bliźniaków. Otarłam łzy i usiadłam. Stali obaj przede mną. Uśmiechali się. Fred trzymał mnie za rękę. Otarł mój policzek z łez.
- Dziękuję…
- Już lepiej? Dlaczego płakałaś?
- Nie ważne… Po prostu… Ach… - zaczęłam znowu płakać. Fred mnie przytulił. Poczułam niezwykle miłe ciepło. Jakich ja mam dobrych przyjaciół!
- Nie płacz już – odezwał się George.
- Nie mo-mo-mogę… Dlacze-e-ego ja?! – zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
- Cicho… Nie płacz już – powiedział Fred. Tym razem usiadł koło mnie i mnie wziął w objęcia. George kucnął przede mną i złapał mnie za rękę.
- Straciłam przyjaciółki… Dlaczego one mi to zrobiły… Dlaczego?! Co ja im takiego zrobiłam? – już nie płakałam, ale znowu zbierało mi się na łzy.
- Laura nie płacz już – Fred otarł moje łzy kciukiem. – Na pewno się pogodzicie.
- A jeśli nie, to znajdziesz sobie lepsze! – powiedział Geroge. Znowu się rozpłakałam. Zawsze tak robię kiedy jestem strasznie zła, albo tak samo smutna.
Nawet nie wiem ile czasu tak płakałam. Oni cały czas ze mną byli. Fred mnie przytulał, a George trzymał mą dłoń, która od tego płaczu się trzęsła.
- Przepraszam was… Zmarnowałam wasz cenny czas.
- Nie zmarnowałaś naszego czasu – powiedział George. – Już późno. Widzę, że już się ściemnia. Harry i Oliver już wracają z treningu. Idziemy już do zamku?
- Dobrze. Jeszcze raz chciałam was przeprosić…
Wstaliśmy. Fred nadal obejmował mnie ramieniem. Chyba wiedział, że nadal się źle czuję. Prawie się przewróciłam. George szedł obok mnie z prawej strony. Nagle prawie zemdlałam, ale Fred nie pozwolił mi upaść. Boże, dlaczego to tak boli…
Szliśmy bardzo powoli przez cały zamek. Pewnie zajęło nam  to góra dwadzieścia minut. Dla mnie trwało to godziny… Wszyscy się na nas patrzyli. Fred obejmował mnie ramieniem aż do portretu Grubej Damy. Tam musiał mnie puścić, bo razem byśmy nie przeszli przez dziurę. Z jednej strony Fred, z drugiej George pomogli mi przejść. Czułam się nadal tak, jakbym miała się wywrócić. Usiadłam na fotelu, nie miałam siły wchodzić do naszego dormitorium i na nie patrzeć. Widziałyby, że płakałam…
Usiedli w fotelach koło mnie. George złapał mnie za rękę. Czułam, że to są moi prawdziwi przyjaciele. Zasnęłam po pięciu minutach…
Kiedy się obudziłam, to Freda i Georga już nie było. Spojrzałam na zegarek, było po północy. Wstałam i poszłam do dormitorium. Wszystkie dziewczyny już spały. Szybko się przebrałam i położyłam do łóżka. Z zaśnięciem było już trochę ciężej. Kręciłam się, wierciłam, ale i tak nie mogłam zasnąć. Spałam koło okna, więc widziałam, że wschodzi już słońce. Dopiero teraz zasnęłam na godzinę…


Już dziewiąty rozdział... Pewnie na pierwszym roku będzie ich do dwudziestu pięciu. Chciałabym pozdrowić moją przyjaciółkę Beatę, która w pewnym sensie natchnęła mnie do napisania tego rozdziału razem z Oligatorem. Chciałabym również poprosić każdego, kto czyta moje wypociny, aby napisał komentarz pod tym rozdziałem. Chciałam po prostu wiedzieć ile was jest. Pozdrowionka
Laura ;* 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz