Rok 1
Rozdział 18
Kłopoty
Właśnie coś
skrzeczy mi nad uchem, ale nie mam pomysłu co to może być. To pewnie Nastoria daje
ten przepiękny i ambitny koncert.
Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Przed sobą zobaczyłam nic innego, jak moją
przepiękną sowę. Trzymała w dziobie list. Był on od mamy. Pogłaskałam sowę i
dałam jej parę przysmaków (z ciastek od Hagrida).
Ubrałam się i zeszłam na dół. Była szósta. W pokoju
wspólnym byli Fred i George. Mieli mnie zacząć uczyć transmutacji. Tak również
zrobili…
Pokazywali mi
jak mam zamieniać przedmioty w trochę trudniejsze rzeczy (kręgowce). Mówili, że
takie bezkręgowce, to na luzaku można zmienić, a że z kręgowcami już tak różowo
nie jest… Mieli rację. Niby udało mnie się zmienić tą poduszkę w mysz, ale
dopiero za dwunastym razem…
- Kobieto, na
serio masz talent! – powiedział George. – McGonagall nie kłamała.
- McGonagall
stoi za panem, panie Weasley – nawet nie zauważyłam jak wchodzi. - Panno Kelly,
panie Weasley, za mną.
- Ale który
Weasley? – zapytał się George.
- Frederick –
uśmiechnęłam się… Mam już plan, jak będę go lekko
denerwować…
Wymieniliśmy
porozumiewawcze spojrzenia i poszliśmy za profesor McGonagall. Wiedzieliśmy, że
chodzi o Malfoya. Szliśmy w milczeniu przez jakieś dziesięć minut. Fred
zobaczył, że się trochę boję, więc klepnął mnie w ramię na pocieszenie i
uśmiechną się tym uśmiechem. Od razu
zrobiło mi się raźniej.
- Jak
mogliście to zrobić… Zaatakować go za nic. Przecież wiecie, że bójki są
zakazane! Zawiodłam się na tobie, panno Kelly.
- Profesor
McGonagall to nie jej wina. Malfoy ją wyzywał od – spojrzał na mnie, aby się zapytać czy może to powiedzieć. Kiwnęłam
głową. – Od… szlam. Więc zaatakowałem go Drętwotą. To nie jest jej wina.
- Nie
mogliście przyjść do mnie i mi tego powiedzieć? Od razu musieliście bójkę
zacząć?
- To nie była
bójka… To była taka… przestroga.
- Ładna mi to
przestroga panie Weasley. Macie spotkanie ze Snapem. Próbowałam trochę
złagodzić sytuację… Stracicie po pięć punktów, ale musicie przeprosić panicza
Malfoya…
- Ja tego nie
zrobię – powiedzieliśmy w tym samym czasie.
- Już wolę
stracić dwadzieścia punktów niż go przeprosić – szepnęłam.
- Ja tak samo
– dodał Fred.
- Skoro tak,
to stracicie po dziesięć punktów, oraz będziecie musieli wykonać jakąś pracę na
rzecz szkoły… Ale o tym już z profesorem Snapem.
Po paru
kolejnych minutach doszliśmy do gabinetu Snape’a. Nie był on najładniejszy
(gabinet, nie Snape… po dłuższych przemyśleniach stwierdzam, że nie ważne co
bym napisała i tak byłoby to prawdą). Naprzeciwko drzwi stało biurko. Stał na
nim kałamarz i cały plik pergaminu. Po lewej stronie stały regały z książkami.
Było tam również wiele mugolskich dzieł… Ciekawe skąd Snape je ma. Po prawej
stronie stał stolik, przy którym stało krzesło, a po drugiej stronie dość spory
fotel (dwie osoby się na nim ledwo zmieszczą). Były też kolejne drzwi, które
pewnie prowadziły do sypialni Snape’a. Cały gabinet prezentował się nieźle.
Snape jednym
skinięciem zaprosił nas do środka. Cała się trzęsłam, więc Fred złapał mnie za
rękę, aby dodać mi otuchy. Od razu poczułam się lepiej. Snape wskazał nam,
abyśmy usiedli przy tym stoliku. Możliwie jak najbardziej ściśnięci usiedliśmy
koło siebie na ów fotelu…
- Herbaty?
- Nie dziękuję
profesorze…
- Ja również
nie – dodał Fred.
- To było
pytanie retoryczne – odpowiedział Snape.
- Pewnie chce
podać nam veritaserum – szepnęłam na
ucho Fredowi.
Grzecznie
poczekaliśmy na Snape’a. Sama już trochę się rozluźniłam, ale nadal byłam
czujna. Założyłam nogę na nogę i
pozostało nam czekać.
- Więc –
powiedział Snape jak już usiadł przed nami. Jego oczy mówiły jedno; był
wściekły… – Wczoraj jedno z was rzuciło Drętwotę na panicza Draco Malfoya.
Dlaczego zaatakowaliście go?
- Nie zaa… –
zaczęłam, ale Fred mi przerwał.
- Wyzywał
Laurę od szlamy, więc rzuciłem na niego Drętwotę. Laura nie ma z tym nic
wspólnego.
- Czyli
zaatakowałeś go bez powodu, tak?
- Jeśli
wyzywanie innych od szlam nie jest tego powodem, to tak.
- Panno Kelly?
- Uważam, że
to nie powinna być ani moja, ani Freda wina. Skoro pan tak wychował swoich
podopiecznych. Przecież Draco jest w Slytherinie, a właśnie pan się nim opiekuje – miałam powiedzieć
jeszcze parę słów, ale Fred złapał mnie za skraj szaty, aby pokazać, że i tak
za dużo powiedziałam.
- Jak śmiesz…
Do nauczyciela… Odejmuję Gryffindorowi po piętnaście punktów. Jutro macie się
zjawić w Izbie Pamięci. Tam pan Filch wymyśli dla was jakąś karę.
- Ten Snape to
jakiś kompletny idiota – powiedziałam Fredowi jak szliśmy na śniadanie. Była
już ósma, o dziewiątej zaczynają się lekcje.
- Przynajmniej
kara nie jest taka ostra… Ale jak on śmiał mówić, że nazwanie ciebie… sama
wiesz jak, było normalne.
- Bo to jakiś
pacan jest – obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
Weszliśmy do
Wielkiej Sali. Usiadłam koło Freda. Po chwili koło mnie usiadła Hermiona.
Opowiedzieliśmy George’owi, Lee, Hermionie, Harry’emu i Ronowi dlaczego nas nie
było. Byli zdziwieni (oprócz George’a, który wiedział gdzie byliśmy)…
- Kiedy Wood
się dowie, że nie będę na wszystkich treningach, to chyba mnie udusi –
powiedział Fred.
- Nie
przesadzaj bracie, co najwyżej wypatroszy – rzekł George. Wszyscy zaczęli się
śmiać.
Lekcje minęły
bardzo szybko. Razem z Fredem zjedliśmy szybko obiad i poszliśmy do Izby
Pamięci. Tam czekał na nas Filch.
- Szkoda, że w
Hogwarcie nie stosuje się już starych metod karania… Macie wypolerować te
wszystkie puchary do ósmej. Jeśli nie zdążycie, to możecie zostać to jeszcze
godzinkę, albo dwie…
- Jak ja go
nie znoszę – powiedziałam do Freda, kiedy już wyszedł.
- Tobie też
nie chce się tego robić?
- A komu by
się chciało…
- Przecież
możemy zrobić to za pomocą różdżek. Znasz zaklęcia czyszczące?
- Nie…
- Ja też nie.
- To po co
zaproponowałeś, abyśmy zrobili to za pomocą różdżek?
- Przecież
mamy tutaj jakieś szmatki, oraz wodę. Możemy to wylewitować i tak czyścić.
Będzie super zabawa.
- Ja tam mam
lepszy pomysł – wzięłam szmatkę pełną wody i nasączoną już płynem i rzuciłam
nią we Freda.
- O, tak to
się bawić nie będziemy! – powiedział, po czym wziął również szmatkę nasączoną
wodą i płynem i rzucił nią we mnie.
Zrobiliśmy
sobie taką mini bitwę.
Była już
godzina szósta, a my nadal nie zaczęliśmy czyścić tych trofeów.
- Dobra,
zacznijmy może to czyścić… Jesteśmy cali mokrzy.
- Tak samo jak
wczoraj.
- Tak, tylko
pamiętaj, że teraz nie powinniśmy być mokrzy. Będą się nas pytać co my tutaj
takiego wyprawialiśmy. Poza tym podłoga jest cała mokra. I znowu buty mi się
przemoczyły!
- Hahahha! Ty
to masz pecha, nie pogadasz. Dlatego ja noszę nieprzemakalne buty…
- Zaraz możemy
sprawdzić, czy takie nieprzemakalne – zaczęliśmy się jeszcze bardziej
wygłupiać.
Po dziesięciu
minutach musieliśmy skończyć zabawę i zacząć czyścić te wszystkie puchary.
Usiedliśmy na nie zamoczonym kawałku podłogi i rozmawialiśmy. Wyczyściliśmy
około dwie trzecie pucharów, a już za dziesięć ósma.
- Nie martw
się… Jakoś zbajeruje Filcha, abym tylko ja kończył czyścić te puchary – szepnął
Fred.
- Nie trzeba.
Chcę to skończyć na dzisiaj… Ciekawe co nam na jutro wymyśli…
- Nie wiem,
ale zapewne będzie to coś jeszcze gorszego. Wiem, że masz do napisania
wypracowanie z transmutacji, więc ci pomogę jak skończymy to czyścić…
- Dzięki, ale
sama powinnam sobie poradzić…
- Jak sobie
tam chcesz, ja się nie będę wtrącać… Skoro sama sobie pora..
- No dobra,
już niech ci będzie, przyjmę twe oferty pomocy.
- I gitara!
- Akurat na
gitarze uczę się grać od roku… Nawet mi to idzie.
- Muzykalna…
Słyszałem, że dostałaś pianino w tym roku, tak?
- Mhm… Nie
wiem kiedy będę miała czas się tego uczyć.. Pewnie na wakacjach.
Siedzieliśmy
tutaj dodatkowo godzinę. O dziewiątej wyszliśmy. Już wszyscy zjedli kolację,
ale Fred powiedział, że załatwi nam coś do jedzenia. Kazał mi iść powoli do
salonu Gryffindoru. Tak też zrobiłam. Po pięciu minutach dogonił mnie, niosąc
wielki talerz z kotletami, ryżem, ziemniakami i soku dyniowego. Zaczęłam się
śmiać, bo wziął tyle jedzenia, że starczyło by na pięć osób.
- Po co
wziąłeś tyle jedzenia?
- Bo nie
wiedziałem ile zjesz…
- Hmm, nie
jestem Ronem, nie zjadłabym tego wszystkiego!
- George i Lee
na pewno jeszcze siedzą w pokoju wspólnym, więc zjedzą razem z nami.
Rzeczywiście w
pokoju wspólnym siedział Lee i George. Od razu rzucili się na jedzenie. Razem
zjedliśmy, a później bliźniacy pomogli mi napisać wypracowanie z transmutacji.
Była jedenasta jak skończyliśmy.
- Dzięki.
Jesteście super.
- Służymy
pomocą…
- Dobranoc
chłopaki!
- Dobranoc
księżniczko – odpowiedział Fred. Po raz piąty dzisiaj dałam m kuksańca.
Do końca
tygodnia razem z Fredem robiliśmy wszystkie zachcianki Filcha. Kazał nam myć
podłogi (cały czas padało, więc uczniowie mieli zabłocone buty), sprzątać po
wygłupach Irytka, podlewać kwiaty (to było najfajniejsze, bo ja nic nie
musiałam robić, bo byłam za niska, a Fredowi nie chciało się drabiny tachać,
więc sam podlewał, a ja za nim chodziłam) i sprzątać w klasach.
Czasami
mieliśmy taki ubaw, że ta kara była
samą przyjemnością. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, wygłupialiśmy i ogólnie nie
dało się nudzić.
Rozdziału dzisiaj miało nie być, ale znalazłam chwilkę czasu, aby uploadować. Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż ja sama nie byłam do niego jakoś zbytnio przekonana...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz