piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział XVIII

Rok 1
Rozdział 18
Kłopoty

Właśnie coś skrzeczy mi nad uchem, ale nie mam pomysłu co to może być. To pewnie Nastoria daje ten przepiękny i ambitny koncert. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Przed sobą zobaczyłam nic innego, jak moją przepiękną sowę. Trzymała w dziobie list. Był on od mamy. Pogłaskałam sowę i dałam jej parę przysmaków (z ciastek od Hagrida).
Ubrałam się  i zeszłam na dół. Była szósta. W pokoju wspólnym byli Fred i George. Mieli mnie zacząć uczyć transmutacji. Tak również zrobili…
Pokazywali mi jak mam zamieniać przedmioty w trochę trudniejsze rzeczy (kręgowce). Mówili, że takie bezkręgowce, to na luzaku można zmienić, a że z kręgowcami już tak różowo nie jest… Mieli rację. Niby udało mnie się zmienić tą poduszkę w mysz, ale dopiero za dwunastym razem…
- Kobieto, na serio masz talent! – powiedział George. – McGonagall nie kłamała.
- McGonagall stoi za panem, panie Weasley – nawet nie zauważyłam jak wchodzi. - Panno Kelly, panie Weasley, za mną.
- Ale który Weasley? – zapytał się George.
- Frederick – uśmiechnęłam się… Mam już plan, jak będę go lekko denerwować…
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i poszliśmy za profesor McGonagall. Wiedzieliśmy, że chodzi o Malfoya. Szliśmy w milczeniu przez jakieś dziesięć minut. Fred zobaczył, że się trochę boję, więc klepnął mnie w ramię na pocieszenie i uśmiechną się tym uśmiechem. Od razu zrobiło mi się raźniej.
- Jak mogliście to zrobić… Zaatakować go za nic. Przecież wiecie, że bójki są zakazane! Zawiodłam się na tobie, panno Kelly.
- Profesor McGonagall to nie jej wina. Malfoy ją wyzywał od – spojrzał na mnie, aby się zapytać czy może to powiedzieć. Kiwnęłam głową. – Od… szlam. Więc zaatakowałem go Drętwotą. To nie jest jej wina.
- Nie mogliście przyjść do mnie i mi tego powiedzieć? Od razu musieliście bójkę zacząć?
- To nie była bójka… To była taka… przestroga.
- Ładna mi to przestroga panie Weasley. Macie spotkanie ze Snapem. Próbowałam trochę złagodzić sytuację… Stracicie po pięć punktów, ale musicie przeprosić panicza Malfoya…
- Ja tego nie zrobię – powiedzieliśmy w tym samym czasie.
- Już wolę stracić dwadzieścia punktów niż go przeprosić – szepnęłam.
- Ja tak samo – dodał Fred.
- Skoro tak, to stracicie po dziesięć punktów, oraz będziecie musieli wykonać jakąś pracę na rzecz szkoły… Ale o tym już z profesorem Snapem.
Po paru kolejnych minutach doszliśmy do gabinetu Snape’a. Nie był on najładniejszy (gabinet, nie Snape… po dłuższych przemyśleniach stwierdzam, że nie ważne co bym napisała i tak byłoby to prawdą). Naprzeciwko drzwi stało biurko. Stał na nim kałamarz i cały plik pergaminu. Po lewej stronie stały regały z książkami. Było tam również wiele mugolskich dzieł… Ciekawe skąd Snape je ma. Po prawej stronie stał stolik, przy którym stało krzesło, a po drugiej stronie dość spory fotel (dwie osoby się na nim ledwo zmieszczą). Były też kolejne drzwi, które pewnie prowadziły do sypialni Snape’a. Cały gabinet prezentował się nieźle.
Snape jednym skinięciem zaprosił nas do środka. Cała się trzęsłam, więc Fred złapał mnie za rękę, aby dodać mi otuchy. Od razu poczułam się lepiej. Snape wskazał nam, abyśmy usiedli przy tym stoliku. Możliwie jak najbardziej ściśnięci usiedliśmy koło siebie na ów fotelu…
- Herbaty?
- Nie dziękuję profesorze…
- Ja również nie – dodał Fred.
- To było pytanie retoryczne – odpowiedział Snape.
- Pewnie chce podać nam veritaserum – szepnęłam na ucho Fredowi.
Grzecznie poczekaliśmy na Snape’a. Sama już trochę się rozluźniłam, ale nadal byłam czujna. Założyłam nogę na nogę i pozostało nam czekać.
- Więc – powiedział Snape jak już usiadł przed nami. Jego oczy mówiły jedno; był wściekły… – Wczoraj jedno z was rzuciło Drętwotę na panicza Draco Malfoya. Dlaczego zaatakowaliście go?
- Nie zaa… – zaczęłam, ale Fred mi przerwał.
- Wyzywał Laurę od szlamy, więc rzuciłem na niego Drętwotę. Laura nie ma z tym nic wspólnego.
- Czyli zaatakowałeś go bez powodu, tak?
- Jeśli wyzywanie innych od szlam nie jest tego powodem, to tak.
- Panno Kelly?
- Uważam, że to nie powinna być ani moja, ani Freda wina. Skoro pan tak wychował swoich podopiecznych. Przecież Draco jest w Slytherinie, a właśnie pan się nim opiekuje – miałam powiedzieć jeszcze parę słów, ale Fred złapał mnie za skraj szaty, aby pokazać, że i tak za dużo powiedziałam.
- Jak śmiesz… Do nauczyciela… Odejmuję Gryffindorowi po piętnaście punktów. Jutro macie się zjawić w Izbie Pamięci. Tam pan Filch wymyśli dla was jakąś karę.
- Ten Snape to jakiś kompletny idiota – powiedziałam Fredowi jak szliśmy na śniadanie. Była już ósma, o dziewiątej zaczynają się lekcje.
- Przynajmniej kara nie jest taka ostra… Ale jak on śmiał mówić, że nazwanie ciebie… sama wiesz jak, było normalne.
- Bo to jakiś pacan jest – obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
Weszliśmy do Wielkiej Sali. Usiadłam koło Freda. Po chwili koło mnie usiadła Hermiona. Opowiedzieliśmy George’owi, Lee, Hermionie, Harry’emu i Ronowi dlaczego nas nie było. Byli zdziwieni (oprócz George’a, który wiedział gdzie byliśmy)…
- Kiedy Wood się dowie, że nie będę na wszystkich treningach, to chyba mnie udusi – powiedział Fred.
- Nie przesadzaj bracie, co najwyżej wypatroszy – rzekł George. Wszyscy zaczęli się śmiać.
Lekcje minęły bardzo szybko. Razem z Fredem zjedliśmy szybko obiad i poszliśmy do Izby Pamięci. Tam czekał na nas Filch.
- Szkoda, że w Hogwarcie nie stosuje się już starych metod karania… Macie wypolerować te wszystkie puchary do ósmej. Jeśli nie zdążycie, to możecie zostać to jeszcze godzinkę, albo dwie…
- Jak ja go nie znoszę – powiedziałam do Freda, kiedy już wyszedł.
- Tobie też nie chce się tego robić?
- A komu by się chciało…
- Przecież możemy zrobić to za pomocą różdżek. Znasz zaklęcia czyszczące?
- Nie…
- Ja też nie.
- To po co zaproponowałeś, abyśmy zrobili to za pomocą różdżek?
- Przecież mamy tutaj jakieś szmatki, oraz wodę. Możemy to wylewitować i tak czyścić. Będzie super zabawa.
- Ja tam mam lepszy pomysł – wzięłam szmatkę pełną wody i nasączoną już płynem i rzuciłam nią we Freda.
- O, tak to się bawić nie będziemy! – powiedział, po czym wziął również szmatkę nasączoną wodą i płynem i rzucił nią we mnie.
Zrobiliśmy sobie taką mini bitwę.
Była już godzina szósta, a my nadal nie zaczęliśmy czyścić tych trofeów.
- Dobra, zacznijmy może to czyścić… Jesteśmy cali mokrzy.
- Tak samo jak wczoraj.
- Tak, tylko pamiętaj, że teraz nie powinniśmy być mokrzy. Będą się nas pytać co my tutaj takiego wyprawialiśmy. Poza tym podłoga jest cała mokra. I znowu buty mi się przemoczyły!
- Hahahha! Ty to masz pecha, nie pogadasz. Dlatego ja noszę nieprzemakalne buty…
- Zaraz możemy sprawdzić, czy takie nieprzemakalne – zaczęliśmy się jeszcze bardziej wygłupiać.
Po dziesięciu minutach musieliśmy skończyć zabawę i zacząć czyścić te wszystkie puchary. Usiedliśmy na nie zamoczonym kawałku podłogi i rozmawialiśmy. Wyczyściliśmy około dwie trzecie pucharów, a już za dziesięć ósma.
- Nie martw się… Jakoś zbajeruje Filcha, abym tylko ja kończył czyścić te puchary – szepnął Fred.
- Nie trzeba. Chcę to skończyć na dzisiaj… Ciekawe co nam na jutro wymyśli…
- Nie wiem, ale zapewne będzie to coś jeszcze gorszego. Wiem, że masz do napisania wypracowanie z transmutacji, więc ci pomogę jak skończymy to czyścić…
- Dzięki, ale sama powinnam sobie poradzić…
- Jak sobie tam chcesz, ja się nie będę wtrącać… Skoro sama sobie pora..
- No dobra, już niech ci będzie, przyjmę twe oferty pomocy.
- I gitara!
- Akurat na gitarze uczę się grać od roku… Nawet mi to idzie.
- Muzykalna… Słyszałem, że dostałaś pianino w tym roku, tak?
- Mhm… Nie wiem kiedy będę miała czas się tego uczyć.. Pewnie na wakacjach.
Siedzieliśmy tutaj dodatkowo godzinę. O dziewiątej wyszliśmy. Już wszyscy zjedli kolację, ale Fred powiedział, że załatwi nam coś do jedzenia. Kazał mi iść powoli do salonu Gryffindoru. Tak też zrobiłam. Po pięciu minutach dogonił mnie, niosąc wielki talerz z kotletami, ryżem, ziemniakami i soku dyniowego. Zaczęłam się śmiać, bo wziął tyle jedzenia, że starczyło by na pięć osób.
- Po co wziąłeś tyle jedzenia?
- Bo nie wiedziałem ile zjesz…
- Hmm, nie jestem Ronem, nie zjadłabym tego wszystkiego!
- George i Lee na pewno jeszcze siedzą w pokoju wspólnym, więc zjedzą razem z nami.
Rzeczywiście w pokoju wspólnym siedział Lee i George. Od razu rzucili się na jedzenie. Razem zjedliśmy, a później bliźniacy pomogli mi napisać wypracowanie z transmutacji. Była jedenasta jak skończyliśmy.
- Dzięki. Jesteście super.
- Służymy pomocą…
- Dobranoc chłopaki!
- Dobranoc księżniczko – odpowiedział Fred. Po raz piąty dzisiaj dałam m kuksańca.

Do końca tygodnia razem z Fredem robiliśmy wszystkie zachcianki Filcha. Kazał nam myć podłogi (cały czas padało, więc uczniowie mieli zabłocone buty), sprzątać po wygłupach Irytka, podlewać kwiaty (to było najfajniejsze, bo ja nic nie musiałam robić, bo byłam za niska, a Fredowi nie chciało się drabiny tachać, więc sam podlewał, a ja za nim chodziłam) i sprzątać w klasach.
Czasami mieliśmy taki ubaw, że ta kara była samą przyjemnością. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, wygłupialiśmy i ogólnie nie dało się nudzić.


Rozdziału dzisiaj miało nie być, ale znalazłam chwilkę czasu, aby uploadować. Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż ja sama nie byłam do niego jakoś zbytnio przekonana...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz