niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział XVII

Rok 1
Nicolas Flamel

Właśnie patrzyłam na Hermionę i Rona, którzy grali w szachy czarodziejów. Samej niezbyt mi to wychodziło, więc wolałam patrzeć. Może kiedyś Ron, albo Harry mnie nauczą… W dzieciństwie próbowałam się nauczyć grać w szachy, ale nigdy nie potrafiłam zrozumieć o co w tym chodzi. Po chwili poczułam dłoń na swoim ramieniu. To Harry usiadł koło mnie i chciał pokazać, że jest.
- Nie mów do mnie przez chwilę – rzekł Ron, kiedy zobaczył, że Harry przyszedł. – Muszę się sku… – spojrzał na Harry’ego. – Co się stało? Wyglądasz okropnie.
Ja też to zauważyłam. Nie wyglądał najlepiej.
- Wiecie… Snape ma genialny plan. Przyszły mecz, który mamy grać z Puchonami ma on sędziować.
- Nie graj – powiedziała natychmiast Hermiona.
- Powiedz, że jesteś chory – doradził Ron.
- Udaj, że złamałeś nogę – podsunęła Hermiona.
- Naprawdę złam nogę – dodałam.
- Nie mogę – odpowiedział Harry. – Nie mamy rezerwowego szukającego. Jeśli się wycofam, Gryfoni w ogóle nie zagrają.
W tym momencie do salonu wszedł Neville. Właściwie to wpadł, bo dał susa i upadł na podłogę. Ciekawiło mnie jak przeszedł przez dziurę w portrecie, ponieważ nigi miał sklejone zaklęciem, zwanym jako Zwieracz Nóg.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, prócz mnie i Hermiony. Szybko wstałyśmy i wypowiedziałam przeciwzaklęcie. Neville wstał cały roztrzęsiony.
- Co się stało? – zapytała się Hermiona.
- To Malfoy – odrzekł Neville roztrzęsionym głosem. – Spotkałem go przy bibliotece. Powiedział, że szuka kogoś, na kim by mógł poćwiczyć.
- Idź do profesor McGonagall – nalegała Hermiona – Poskarż na niego!
Neville potrząsną głową.
- Nie chcę mieć większych kłopotów – wymamrotał.
- Musisz mu się postawić – rzekł Ron. – Zwykle depce po ludziach, ale nie można kłaść się przed nim, żeby mu to ułatwić.
- Nie musisz mi mówić, że nie jestem dość dzielny żeby być w Gryffindorze. Malfoy już to zrobił.
- Ta parszywa flądra zapłaci za to! Zaraz wracam! Jakbyście usłyszeli o stadzie os w zamku, to wiedzcie, że to moja sprawka!
- Laura spokojnie nie rób tego, bo później będziesz żałować – powiedziała Hermiona, ale ja już wychodziłam przez portret.
Skoro ostatnio był w bibliotece, to jest szansa, że nadal tam jest. Muszę tam jak najszybciej popędzić… Jeśli go tam nie ma, to są jeszcze dwie opcje; albo na błoniach, albo w pokoju wspólnym Slytherinu…
Nagle usłyszałam ten jego oślizgły głos. Szedł w stronę lochów. Odwróciłam się i podbiegłam do niego jak tylko zobaczyłam jego blond włosy.
- Malfoy! Ostrzegałam cię! – przyłożyłam mu różdżkę do gardła.
- O co tym razem ci chodzi?!
- Neville! Jak ty w ogóle śmiałeś!
- Już pożartować sobie nie można, co?!
- Jakiś ty się miły zrobił Malfoy!
Na podłodze leżały listki z kwiatów. Wzięłam jednym szybkim ruchem (i słowem) zamieniłam je w rój komarów (nie mogłabym zamienić ich w osy… nie potrafiłam mu tego zrobić). Wszystkie od razu poleciały na Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a. Ja w tym czasie poszłam już do wieży Gryffindoru.
- Laura! – powitał mnie krzyk Hermiony na przywitanie.
- Co się stało? Pali się?!
- Znaleźliśmy Flamela!
- Gdzie?!
- Och przeczytam ci – wtrącił się Harry. – „Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbledore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odkrycia dwunastu sposobów wykorzystania smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem”!
- To świetnie! A tak swoją drogą… Dałbyś mi tą kartę, Dumbledore’a jeszcze nie mam.
- Spoko, masz.
- Czekajcie chwilę! – krzyknęła Hermiona i poleciała na górę do naszego dormitorium. Po chwili wróciła niosąc wielką księgę.
- Nie przyszło mi na myśl, żeby zajrzeć tutaj! Wypożyczyłam to z biblioteki kilka tygodni temu, żeby się rozerwać jakąś lekką lekturą.
- Lekką? – zdumiał się Ron. Miałam się o to samo zapytać.
- Wiedziałam! Wiedziałam! – powiedziała po chwili przeszukiwań w książce. – Nicolas Flamel jest jedynym znanym twórcą Kamienia Filozoficznego!
- Czego? – zapytali się Ron i Harry w tym samym czasie… Ja już wiedziałam czego.
- No nie… Czy wy dwaj nic nie czytacie? Patrzcie… przeczytajcie, o tu.
Harry przeczytał na głos:
Najważniejszym celem starożytnej sztuki alchemii jest stworzenie Kamienia Filozofów, legendarnej substancji posiadającej zdumiewającą moc. Kamień ów zamienia każdy metal w najczystsze złoto. Wytwarza też Eliksir Życia, który daje nieśmiertelność temu, kto go wypije.
Kamień filozofów pojawia się w wielu doniesieniach historycznych, ale jedyny Kamień, który istnieje do dziś, jest w posiadaniu Nicolasa Flamela, wybitnego alchemika i miłośnika opery. Pan Flamel, który w ubiegłym roku obchodził swoje sześćset sześćdziesiąte piąte urodziny, prowadzi spokojne życie w hrabstwie Devon, razem ze swoją żoną Perenellą (sześćset pięćdziesiąt osiem lat).
- Rozumiecie? – zapytała Hermiona. – Ten pies musi strzec Kamienia Filozoficznego, odkrytego przez Flamela! Założę się, że poprosił Dumbledore’a, żeby się zaopiekował Kamieniem, bo przecież są przyjaciółmi, a Flamel wiedział, że ktoś tego skarbu szuka, i właśnie dlatego Dumbledore kazał Hagridowi zabrać go z podziemi Gringotta!
- Kamień, który wytwarza złoto i czyni nieśmiertelnym! – szepnął Harry. – Nic dziwnego, że Snape chce go mieć.
- I nic dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć Flamela we Współczesnych osiągnięciach czarodziejstwa – dodał Ron. – Nie bardzo jest współczesny, skoro ma sześćset sześćdziesiąt pięć lat prawda?
            Po chwili zobaczyłam jakiegoś latającego ptaszka. Był on zrobiony z papieru. Leciał w moją stronę. Złapałam go szybkim ruchem i rozłożyłam. W środku było napisane tylko jedno zdanie:

Jutro, ósma wieczór, pod wierzbą.

Zdziwiłam się kto mógłby napisać mi taki liścik. I pod jaką wierzbą?! Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Nikogo tutaj nie było… Hmmm… A co jeśli ta wierzba, to wierzba pod którą płakałam za przyjaciółkami. Jak coś to trudno, może się dowiem. Pismo było mi znajome, ale nie mogłam załapać kogo ono jest. Może od Freda, albo George’a… Ale to nie jest ich pismo.
Jest za piętnaście ósma. Ja siedzę pod wierzbą jak idiotka. Nogi mi przemarzają, bo nie zmieniłam butów na zimowych, byłam w zwykłych tenisówkach; śniegu już nie było, zastąpił go deszcz.
Po chwili usłyszałam czyjś głos. Był mi dobrze znany. Miałam rację…
- Cześć Fred, cześć George – powiedziałam zanim się odwróciłam.
- Skąd wiedziałaś, że to my?
- Może dlatego, że się chichracie tak głośno, że w Zakazanym Lesie centaury was słyszą?
- Złotko, musisz się jeszcze poduczyć ciętej riposty – rzekł George.
- Ale my nie tutaj, aby się kłócić.
- Właściwie, to Fred miał tutaj tylko przyjść, ale namówił mnie do tego.
- Chciałem się zapytać… czy kartka świąteczna się podobała?
- Co… Aaa… Tak, i to bardzo – powiedziałam, po czym się uśmiechnęłam.
- A znalazłaś… to?
- Co?
- Czyli nie. To nawet dobrze.
- Co? – powtórzyłam pytanie.
- Nic… Po prostu miałem w tekst włożyć śmieszne słowa, ale dopiero później uświadomiłem sobie, że napisałem je tuszem, który widzę tylko ja.
- Aha – jakoś nie mogę mu uwierzyć w tą historię. – Tylko tyle? Chciałabym wrócić już do zamku, buty mi przemokły…
- Czyś ty zwariowała, aby na taka ulewę – pięć minut temu zaczęło padać – wziąć tenisówki… Widziałem, że masz kalosze. Jaka z ciebie jest…
- Idiotka?
- Dokładnie…
- Skoro takiś mądry, to pożycz mi buty. Albo skocz do zamku po moje. W pokoju wspólnym powinna być Hermiona, powiedziałbyś jej.
- Za głupotę trzeba płacić…
- Spoko… Skoro taki z ciebie przyjaciel – powiedziałam, ale nie na serio. W pełni go rozumiałam, ale ciekawiło mnie co odpowie. Wstałam, zdjęłam moje buty i w samych skarpetkach zaczęłam iść do zamku. Fred i George wymienili spojrzenia.
- Niech ci będzie! Wracaj tutaj. I siedź pod tym drzewem. Polecam użyć zaklęcia Impervius. Chyba je znasz?
- No ba, że znam! Właśnie miałam je użyć.
Zaczarowałam nad sobą taką aurę, która chroniła mnie przed deszczem. Parę dni temu nauczyłam się tego zaklęcia, jak widać przydało się. Właściwie, to mogłam je nad sobą wyczarować i wrócić do zamku, ale chciałam trochę pomęczyć Freda i George’a. Wiem, jestem okropna, nie musicie mi tego mówić…
- Zadowolona? – powiedział Fred, kiedy już wrócił. Rzucił moje stylowe kalosze na trawę koło mnie. George’a nie było.
- Dziękuję – założyłam je. – A gdzie George?
- Został w zamku z Lee.
- Aha… Właśnie, a kto napisał ten liścik? To nie było ani twoje, ani George’a pismo.
- Lee… Po prostu nie chcieliśmy się ujawniać…
- Hmm… Szczególnie z tym tą wierzbą.
- O tym nie pomyśleliśmy…
- A myślałam, że jesteś mądry…
- A ty zabawna.
- Czyli obydwoje się pomyliliśmy.
- Najwyraźniej…
Przez chwilę milczeliśmy patrząc na siebie. Usiadł koło mnie. Zaczęło padać coraz bardziej.
- Swoją drogą, to zastanawiało mnie dlaczego ty i George mnie polubiliście. Wy jesteście typem szkolnych łobuzów, kawalarzy… a ja… szkoda gadać.
- Jesteś niezwykle mądra. Poza tym jak ty nie jesteś chociaż odrobinkę taką buntowniczką, to ja w przyszłości zostanę księdzem. Kto wyczarował chmarę komarów i nie bał się ich nasłać na Malfoya? Kto nie bał się przy całej armii Ślizgonów uderzyć Malfoya w twarz?
- Dziękuję… Zawsze mi poprawiasz humor. Jesteś świetnym przyjacielem! – powiedziałam to, po czym się do niego przytuliłam. Jest dla mnie jak brat…
- Nie ma sprawy. Ty też jesteś moją dobrą przyjaciółką… Jak tam pióro, sprawdza się?
- Jakie.. Aaaa… Tak, działa. Jest świetne. Za to też dziękuję! Chciałam cię przeprosić. Ani tobie, ani George’owi nic nie kupiłam…
- Tak właściwie, to George też ci nic nie kupił. Te petardy-niespodzianki stworzyliśmy sami. Zawsze próbowaliśmy zrobić różne przedmioty, które robią ludziom dowcipy, oraz różne żarty.
- Czyli zrobiliście coś sami, własnoręcznie! Ja nawet wam nic nie kupiłam… Kompletnie nic.
- Nie zasmucaj się. I tak nic głupku kupować nie musiałaś.
- Wracamy do zamku, zimno się robi.
- Spoko… księżniczko – dał mi kuksańca w lewe ramię. Odpowiedziałam tym samym, ale mocniej.
- I tak jesteś za słaba… Jakbyś zobaczyła jak George to mocno robi…
- Mogę mocniej jak chcesz… Po prostu nie chcę cię skrzywdzić – teraz wręcz lało. Sama nie wiem jak, ale moja tarcza zniknęła więc cali mokrzy wkroczyliśmy do zamku.
- Mnie? Skrzywdzić? Pff… Cofam to co wcześniej powiedziałem, jednak jesteś zabawna.
- A ty złotko nadal nie jesteś mądry – puściłam do niego oko.
- Wyglądamy jakbyśmy pływali w jeziorze, w ubraniach. Chodź do pokoju wspólnego, tam jest ciepło, będziemy mogli się osuszyć. Poza tym lepiej stąd się zmywać, jak Filch zobaczy jak nabrudziliśmy, to będzie nas gonić z miotłą po całej szkole.
- Dobra, tylko zdejmę te gumiaki…
Szliśmy przez zamek strasznie długo. Ja na bosaka, trzymając w rękach stylowe gumiak i moje tenisówki, które były całe mokre. Śmialiśmy się, dyskutowaliśmy o magii, ale również o bezsensownych rzeczach. Opowiadałam mu o świecie mugoli; jacy to oni są.
- Muszę cię poznać z naszym tatą. On jest zafascynowany mugolami.
- Teoretycznie ja też byłam mugolką. Zanim objawiły się moje umiejętności, to żyłam jak zwykły mugol…
- A teraz jaka dobra w transmutacji.
- Właśnie… Jesteś już w starszej klasie, poza tym słyszałam ciekawe historie z waszego dzieciństwa… Pouczył byś mnie transmutacji? Razem z Georgem. Chciałabym się nauczyć już jej tak dalej.
- Spoko, obgadam to z Georgem.
- Proszę, proszę… – usłyszałam oślizgły głos Malfoya za nami. – Laura kiedy zostaniesz Weasley’ówną?
- Przymknij się Malfoy – dopiero teraz się odwróciłam.
- Pasujesz do takich zdrajcy krwi jak Weasley’owie. Szlama i zdrajca krwi… To brzmi jak początek bardzo ciekawej historii.
- Jesteś taki zabawny Malfoy, po prostu boki zrywać…
- Widzę, że Malfoy się zakochał. Nasza słodka, mała, blond dzidzia się zakochała – zaśmiał się Fred.
- W takiej szlamie jak ona… nigdy!
W tej chwili nawet nie wiem co się stało. Fred rzucił jakieś zaklęcie na Malfoya… Miło, że mnie bronił, ale teraz będziemy mieć problemy… Zresztą sama miałam na niego rzucić zaklęcie.
- Jakiego zaklęcia na nim użyłeś? – zapytałam.
- Drętwoty
- Sama miałam użyć jej… Ostatnio zaczęłam się uczyć różnych nadprogramowych zaklęć. – O dziwo koło Malfoya nie było Crabbe’a i Goyle’a. Oddaliliśmy się z miejsca zdarzenia.
- Czuję się teraz troszkę winna… Zostawiliśmy go tam. Będziemy mieć jeszcze większe kłopoty jak wszystko opowie w Skrzydle Szpitalnym.
- Trudno… Powiem, że to wszystko moja wina…
- Widać, że jesteś Gryfonem… Wiedz, że ja i tak również się przyznam do winy. Nie jest to tylko twoja wina Fred…
- Spoko… księżniczko – w tej chwili uderzyłam go w ramię na zaczepkę. On odpowiedział mi tym samym.
- Ile my już idziemy do tego pokoju wspólnego?! – zapytałam po pięciu minutach.
- Sam nie wiem… Dlaczego tak się wleczemy?
- Bo jesteś za wolny – powiedziałam, po czym zaczęłam biec do pokoju wspólnego. Urządziliśmy sobie mini wyścigi. Oczywiście musiał dobiec pierwszy…
- Pierwszy!
- Bo masz dłuższe nogi… I ogólnie jesteś starszy…
- Nie umiemy się pogodzić z przegraną, co?
- A weź się odwal…

Weszliśmy do pokoju wspólnego. Jest w nim dosłownie parę osób; Harry, Ron, George, Lee i Lavender. Była już dziewiąta. Dałam na pożegnanie kuksańca Fredowi i podeszłam do Harry’ego i Rona.


Wiem, wiem, ten rozdział jest beznadziejny... Jest on jeden z mniej udanych, ale mam nadzieję, że następne będą lepsze. Muszę je jeszcze trochę poprawić z błędów interpunkcyjnych i z działań mojej szalonej klawiatury i będzie gitara!
Rysunki też nie są najlepsze, ale cóż, chciałam coś dodać od siebie. W następnych rozdziałach powinny być ładniejsze, bo te tutaj rysowałam na szybko.
Jeszcze raz przepraszam za tak nieudany rozdział!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz