Rok 1
Nicolas
Flamel
Właśnie
patrzyłam na Hermionę i Rona, którzy grali w szachy czarodziejów. Samej niezbyt
mi to wychodziło, więc wolałam patrzeć. Może kiedyś Ron, albo Harry mnie
nauczą… W dzieciństwie próbowałam się nauczyć grać w szachy, ale nigdy nie
potrafiłam zrozumieć o co w tym chodzi. Po chwili poczułam dłoń na swoim
ramieniu. To Harry usiadł koło mnie i chciał pokazać, że jest.
- Nie mów do mnie
przez chwilę – rzekł Ron, kiedy zobaczył, że Harry przyszedł. – Muszę się sku…
– spojrzał na Harry’ego. – Co się stało? Wyglądasz okropnie.
Ja też to
zauważyłam. Nie wyglądał najlepiej.
- Wiecie…
Snape ma genialny plan. Przyszły mecz, który mamy grać z Puchonami ma on
sędziować.
- Nie graj –
powiedziała natychmiast Hermiona.
- Powiedz, że
jesteś chory – doradził Ron.
- Udaj, że
złamałeś nogę – podsunęła Hermiona.
- Naprawdę złam nogę – dodałam.
- Nie mogę –
odpowiedział Harry. – Nie mamy rezerwowego szukającego. Jeśli się wycofam,
Gryfoni w ogóle nie zagrają.
W tym momencie
do salonu wszedł Neville. Właściwie to wpadł, bo dał susa i upadł na podłogę.
Ciekawiło mnie jak przeszedł przez dziurę w portrecie, ponieważ nigi miał
sklejone zaklęciem, zwanym jako Zwieracz Nóg.
Wszyscy wybuchnęli
śmiechem, prócz mnie i Hermiony. Szybko wstałyśmy i wypowiedziałam
przeciwzaklęcie. Neville wstał cały roztrzęsiony.
- Co się
stało? – zapytała się Hermiona.
- To Malfoy –
odrzekł Neville roztrzęsionym głosem. – Spotkałem go przy bibliotece.
Powiedział, że szuka kogoś, na kim by mógł poćwiczyć.
- Idź do
profesor McGonagall – nalegała Hermiona – Poskarż na niego!
Neville
potrząsną głową.
- Nie chcę
mieć większych kłopotów – wymamrotał.
- Musisz mu
się postawić – rzekł Ron. – Zwykle depce po ludziach, ale nie można kłaść się
przed nim, żeby mu to ułatwić.
- Nie musisz
mi mówić, że nie jestem dość dzielny żeby być w Gryffindorze. Malfoy już to
zrobił.
- Ta parszywa
flądra zapłaci za to! Zaraz wracam! Jakbyście usłyszeli o stadzie os w zamku,
to wiedzcie, że to moja sprawka!
- Laura
spokojnie nie rób tego, bo później będziesz żałować – powiedziała Hermiona, ale
ja już wychodziłam przez portret.
Skoro ostatnio
był w bibliotece, to jest szansa, że nadal tam jest. Muszę tam jak najszybciej
popędzić… Jeśli go tam nie ma, to są jeszcze dwie opcje; albo na błoniach, albo
w pokoju wspólnym Slytherinu…
Nagle
usłyszałam ten jego oślizgły głos. Szedł w stronę lochów. Odwróciłam się i
podbiegłam do niego jak tylko zobaczyłam jego blond włosy.
- Malfoy!
Ostrzegałam cię! – przyłożyłam mu różdżkę do gardła.
- O co tym
razem ci chodzi?!
- Neville! Jak
ty w ogóle śmiałeś!
- Już
pożartować sobie nie można, co?!
- Jakiś ty się
miły zrobił Malfoy!
Na podłodze
leżały listki z kwiatów. Wzięłam jednym szybkim ruchem
(i słowem) zamieniłam je w rój komarów (nie mogłabym zamienić ich w osy… nie potrafiłam mu tego zrobić). Wszystkie od razu poleciały na Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a. Ja w
tym czasie poszłam już do wieży Gryffindoru.
- Laura! –
powitał mnie krzyk Hermiony na przywitanie.
- Co się
stało? Pali się?!
- Znaleźliśmy
Flamela!
- Gdzie?!
- Och
przeczytam ci – wtrącił się Harry. – „Przez wielu uważany za największego
czarodzieja współczesności, Dumbledore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad
czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odkrycia dwunastu sposobów
wykorzystania smoczej krwi i ze swoich
dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem”!
- To świetnie!
A tak swoją drogą… Dałbyś mi tą kartę, Dumbledore’a jeszcze nie mam.
- Spoko, masz.
- Czekajcie
chwilę! – krzyknęła Hermiona i poleciała na górę do naszego dormitorium. Po
chwili wróciła niosąc wielką księgę.
- Nie przyszło
mi na myśl, żeby zajrzeć tutaj! Wypożyczyłam to z biblioteki kilka tygodni
temu, żeby się rozerwać jakąś lekką lekturą.
- Lekką? –
zdumiał się Ron. Miałam się o to samo zapytać.
- Wiedziałam!
Wiedziałam! – powiedziała po chwili przeszukiwań w książce. – Nicolas Flamel
jest jedynym znanym twórcą Kamienia
Filozoficznego!
- Czego? –
zapytali się Ron i Harry w tym samym czasie… Ja już wiedziałam czego.
- No nie… Czy
wy dwaj nic nie czytacie? Patrzcie… przeczytajcie, o tu.
Harry
przeczytał na głos:
Najważniejszym celem starożytnej sztuki
alchemii jest stworzenie Kamienia Filozofów, legendarnej substancji posiadającej
zdumiewającą moc. Kamień ów zamienia każdy metal w najczystsze złoto. Wytwarza
też Eliksir Życia, który daje nieśmiertelność temu, kto go wypije.
Kamień filozofów pojawia się w wielu
doniesieniach historycznych, ale jedyny Kamień, który istnieje do dziś, jest w
posiadaniu Nicolasa Flamela, wybitnego alchemika i miłośnika opery. Pan Flamel,
który w ubiegłym roku obchodził swoje sześćset sześćdziesiąte piąte urodziny,
prowadzi spokojne życie w hrabstwie Devon, razem ze swoją żoną Perenellą (sześćset
pięćdziesiąt osiem lat).
- Rozumiecie?
– zapytała Hermiona. – Ten pies musi strzec Kamienia Filozoficznego, odkrytego
przez Flamela! Założę się, że poprosił Dumbledore’a, żeby się zaopiekował
Kamieniem, bo przecież są przyjaciółmi, a Flamel wiedział, że ktoś tego skarbu
szuka, i właśnie dlatego Dumbledore kazał Hagridowi zabrać go z podziemi
Gringotta!
- Kamień,
który wytwarza złoto i czyni nieśmiertelnym! – szepnął Harry. – Nic dziwnego,
że Snape chce go mieć.
- I nic
dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć Flamela we Współczesnych osiągnięciach czarodziejstwa – dodał Ron. – Nie
bardzo jest współczesny, skoro ma sześćset sześćdziesiąt pięć lat prawda?
Po
chwili zobaczyłam jakiegoś latającego ptaszka. Był on zrobiony z papieru.
Leciał w moją stronę. Złapałam go szybkim ruchem i rozłożyłam. W środku było
napisane tylko jedno zdanie:
Jutro, ósma wieczór, pod tą wierzbą.
Zdziwiłam się
kto mógłby napisać mi taki liścik. I pod jaką wierzbą?! Rozejrzałam się po
pokoju wspólnym. Nikogo tutaj nie było… Hmmm… A co jeśli ta wierzba, to wierzba pod którą płakałam za przyjaciółkami. Jak
coś to trudno, może się dowiem. Pismo było mi znajome, ale nie mogłam załapać
kogo ono jest. Może od Freda, albo George’a… Ale to nie jest ich pismo.
Jest za
piętnaście ósma. Ja siedzę pod wierzbą jak idiotka. Nogi mi przemarzają, bo nie
zmieniłam butów na zimowych, byłam w zwykłych tenisówkach; śniegu już nie było,
zastąpił go deszcz.
Po chwili
usłyszałam czyjś głos. Był mi dobrze znany. Miałam rację…
- Cześć Fred,
cześć George – powiedziałam zanim się odwróciłam.
- Skąd
wiedziałaś, że to my?
- Może
dlatego, że się chichracie tak głośno, że w Zakazanym Lesie centaury was
słyszą?
- Złotko,
musisz się jeszcze poduczyć ciętej riposty – rzekł George.
- Ale my nie
tutaj, aby się kłócić.
- Właściwie,
to Fred miał tutaj tylko przyjść, ale namówił mnie do tego.
- Chciałem się
zapytać… czy kartka świąteczna się podobała?
- Co… Aaa…
Tak, i to bardzo – powiedziałam, po czym się uśmiechnęłam.
- A znalazłaś…
to?
- Co?
- Czyli nie.
To nawet dobrze.
- Co? – powtórzyłam pytanie.
- Nic… Po
prostu miałem w tekst włożyć śmieszne słowa, ale dopiero później uświadomiłem
sobie, że napisałem je tuszem, który widzę tylko ja.
- Aha – jakoś
nie mogę mu uwierzyć w tą historię. – Tylko tyle? Chciałabym wrócić już do zamku,
buty mi przemokły…
- Czyś ty
zwariowała, aby na taka ulewę – pięć minut temu zaczęło padać – wziąć
tenisówki… Widziałem, że masz kalosze. Jaka z ciebie jest…
- Idiotka?
- Dokładnie…
- Skoro takiś
mądry, to pożycz mi buty. Albo skocz do zamku po moje. W pokoju wspólnym
powinna być Hermiona, powiedziałbyś jej.
- Za głupotę
trzeba płacić…
- Spoko… Skoro
taki z ciebie przyjaciel –
powiedziałam, ale nie na serio. W pełni go rozumiałam, ale ciekawiło mnie co
odpowie. Wstałam, zdjęłam moje buty i w samych skarpetkach zaczęłam iść do
zamku. Fred i George wymienili spojrzenia.
- Niech ci
będzie! Wracaj tutaj. I siedź pod tym drzewem. Polecam użyć zaklęcia Impervius. Chyba je znasz?
- No ba, że
znam! Właśnie miałam je użyć.
Zaczarowałam
nad sobą taką aurę, która chroniła
mnie przed deszczem. Parę dni temu nauczyłam się tego zaklęcia, jak widać
przydało się. Właściwie, to mogłam je nad sobą wyczarować i wrócić do zamku,
ale chciałam trochę pomęczyć Freda i
George’a. Wiem, jestem okropna, nie musicie mi tego mówić…
- Zadowolona?
– powiedział Fred, kiedy już wrócił. Rzucił moje stylowe kalosze na trawę koło mnie. George’a nie było.
- Dziękuję –
założyłam je. – A gdzie George?
- Został w
zamku z Lee.
- Aha…
Właśnie, a kto napisał ten liścik? To nie było ani twoje, ani George’a pismo.
- Lee… Po
prostu nie chcieliśmy się ujawniać…
- Hmm…
Szczególnie z tym tą wierzbą.
- O tym nie
pomyśleliśmy…
- A myślałam,
że jesteś mądry…
- A ty
zabawna.
- Czyli
obydwoje się pomyliliśmy.
-
Najwyraźniej…
Przez chwilę
milczeliśmy patrząc na siebie. Usiadł koło mnie. Zaczęło padać coraz bardziej.
- Swoją drogą,
to zastanawiało mnie dlaczego ty i George mnie polubiliście. Wy jesteście typem
szkolnych łobuzów, kawalarzy… a ja… szkoda gadać.
- Jesteś
niezwykle mądra. Poza tym jak ty nie jesteś chociaż odrobinkę taką
buntowniczką, to ja w przyszłości zostanę księdzem. Kto wyczarował chmarę
komarów i nie bał się ich nasłać na Malfoya? Kto nie bał się przy całej armii
Ślizgonów uderzyć Malfoya w twarz?
- Dziękuję…
Zawsze mi poprawiasz humor. Jesteś świetnym przyjacielem! – powiedziałam to, po
czym się do niego przytuliłam. Jest dla mnie jak brat…
- Nie ma
sprawy. Ty też jesteś moją dobrą przyjaciółką… Jak tam pióro, sprawdza się?
- Jakie..
Aaaa… Tak, działa. Jest świetne. Za to też dziękuję! Chciałam cię przeprosić.
Ani tobie, ani George’owi nic nie kupiłam…
- Tak
właściwie, to George też ci nic nie kupił. Te petardy-niespodzianki stworzyliśmy
sami. Zawsze próbowaliśmy zrobić różne przedmioty, które robią ludziom dowcipy,
oraz różne żarty.
- Czyli zrobiliście
coś sami, własnoręcznie! Ja nawet wam nic nie kupiłam… Kompletnie nic.
- Nie zasmucaj
się. I tak nic głupku kupować nie musiałaś.
- Wracamy do
zamku, zimno się robi.
- Spoko…
księżniczko – dał mi kuksańca w lewe ramię. Odpowiedziałam tym samym, ale
mocniej.
- I tak jesteś
za słaba… Jakbyś zobaczyła jak George to mocno robi…
- Mogę mocniej
jak chcesz… Po prostu nie chcę cię skrzywdzić – teraz wręcz lało. Sama nie wiem
jak, ale moja tarcza zniknęła więc cali mokrzy wkroczyliśmy do zamku.
- Mnie? Skrzywdzić?
Pff… Cofam to co wcześniej powiedziałem, jednak jesteś zabawna.
- A ty złotko
nadal nie jesteś mądry – puściłam do niego oko.
- Wyglądamy
jakbyśmy pływali w jeziorze, w ubraniach. Chodź do pokoju wspólnego, tam jest
ciepło, będziemy mogli się osuszyć. Poza tym lepiej stąd się zmywać, jak Filch
zobaczy jak nabrudziliśmy, to będzie nas gonić z miotłą po całej szkole.
- Dobra, tylko
zdejmę te gumiaki…
Szliśmy przez
zamek strasznie długo. Ja na bosaka, trzymając w rękach stylowe gumiak i moje tenisówki, które były całe mokre. Śmialiśmy
się, dyskutowaliśmy o magii, ale również o bezsensownych rzeczach. Opowiadałam
mu o świecie mugoli; jacy to oni są.
- Muszę cię
poznać z naszym tatą. On jest zafascynowany mugolami.
- Teoretycznie
ja też byłam mugolką. Zanim objawiły się moje umiejętności, to żyłam jak zwykły
mugol…
- A teraz jaka
dobra w transmutacji.
- Właśnie…
Jesteś już w starszej klasie, poza tym słyszałam ciekawe historie z waszego
dzieciństwa… Pouczył byś mnie transmutacji? Razem z Georgem. Chciałabym się
nauczyć już jej tak dalej.
- Spoko,
obgadam to z Georgem.
- Proszę,
proszę… – usłyszałam oślizgły głos Malfoya za nami. – Laura kiedy zostaniesz
Weasley’ówną?
- Przymknij
się Malfoy – dopiero teraz się odwróciłam.
- Pasujesz do
takich zdrajcy krwi jak Weasley’owie. Szlama i zdrajca krwi… To brzmi jak
początek bardzo ciekawej historii.
- Jesteś taki
zabawny Malfoy, po prostu boki zrywać…
- Widzę, że
Malfoy się zakochał. Nasza słodka, mała, blond dzidzia się zakochała – zaśmiał
się Fred.
- W takiej
szlamie jak ona… nigdy!
W tej chwili
nawet nie wiem co się stało. Fred rzucił jakieś zaklęcie na Malfoya… Miło, że
mnie bronił, ale teraz będziemy mieć problemy… Zresztą sama miałam na niego
rzucić zaklęcie.
- Jakiego
zaklęcia na nim użyłeś? – zapytałam.
- Drętwoty
- Sama miałam
użyć jej… Ostatnio zaczęłam się uczyć różnych nadprogramowych zaklęć. – O dziwo
koło Malfoya nie było Crabbe’a i Goyle’a. Oddaliliśmy się z miejsca zdarzenia.
- Czuję się
teraz troszkę winna… Zostawiliśmy go tam. Będziemy mieć jeszcze większe kłopoty
jak wszystko opowie w Skrzydle Szpitalnym.
- Trudno…
Powiem, że to wszystko moja wina…
- Widać, że
jesteś Gryfonem… Wiedz, że ja i tak również się przyznam do winy. Nie jest to
tylko twoja wina Fred…
- Spoko…
księżniczko – w tej chwili uderzyłam go w ramię na zaczepkę. On odpowiedział mi
tym samym.
- Ile my już
idziemy do tego pokoju wspólnego?! – zapytałam po pięciu minutach.
- Sam nie
wiem… Dlaczego tak się wleczemy?
- Bo jesteś za
wolny – powiedziałam, po czym zaczęłam biec do pokoju wspólnego. Urządziliśmy
sobie mini wyścigi. Oczywiście musiał dobiec pierwszy…
- Pierwszy!
- Bo masz
dłuższe nogi… I ogólnie jesteś starszy…
- Nie umiemy
się pogodzić z przegraną, co?
- A weź się
odwal…
Weszliśmy do
pokoju wspólnego. Jest w nim dosłownie parę osób; Harry, Ron, George, Lee i
Lavender. Była już dziewiąta. Dałam na pożegnanie kuksańca Fredowi i podeszłam
do Harry’ego i Rona.
Wiem, wiem, ten rozdział jest beznadziejny... Jest on jeden z mniej udanych, ale mam nadzieję, że następne będą lepsze. Muszę je jeszcze trochę poprawić z błędów interpunkcyjnych i z działań mojej szalonej klawiatury i będzie gitara!
Rysunki też nie są najlepsze, ale cóż, chciałam coś dodać od siebie. W następnych rozdziałach powinny być ładniejsze, bo te tutaj rysowałam na szybko.
Jeszcze raz przepraszam za tak nieudany rozdział!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz