piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział XIV



Przerwa Świąteczna :D
Przerwa Świąteczna

Jeszcze dzisiaj i przerwa świąteczna. Już nie mogę się doczekać aż zobaczę rodzinę. Nie będę mogła się pochwalić tym, że potrafię już tak czarować, ale będę mogła pokazać się jako wilka. W tym roku cała rodzina zjeżdża się do nas. W poprzednim roku jechaliśmy do Polski do dziadków. Już nie mogłam się doczekać tej wspaniałej aury Bożego Narodzenia. Wiem, że przyjaciółki wyślą mi prezenty, ja również mam zamiar wysłać im jakiś upominek. Oprócz prezentów dla Hermiony i Alex, mam zamiar kupić jeszcze Harry’emu i Ronowi. W końcu oni też są moimi przyjaciółmi.
Od paru dni zamiecie śnieżne były tak intensywne, że uniemożliwiało mi to pisanie listów do rodziny. W Wielkiej Sali i w pokoju wspólnym Gryffindoru były kominki, które płonęły ogniem. Dzięki temu była bardzo przyjemna atmosfera, kiedy rozmawialiśmy wieczorami, albo odrabialiśmy zadania. Natomiast na korytarzach panował straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były lekcje eliksirów, ponieważ odbywały się one w lochach. Każdy stał jak najbliżej kociołków, w których ważyły się eliksiry.
- Naprawdę mi żal – powiedział Draco Malfoy podczas lekcji eliksirów – tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w dom.
Kiedy to mówił, patrzył na Harrego, obok którego właśnie stałam. Chodziło mu o to, że w Hogwarcie można było zostać na Święta. Harry, Ron i jego bracia zostawali w zamku, a ja, Hermiona i Alex jechałyśmy do domów.
Po lekcji, kiedy razem z przyjaciółmi chcieliśmy wyjść z lochów, to zauważyliśmy, że nie mamy jak przejść przez korytarz. Był on zablokowany przez wielką choinkę, która miała charakterystyczny zapach jodły. Rok temu, w Polsce nie mieliśmy żywej choinki. W tym roku zapewne mama kupi jakąś ładną jodłę, albo świerka. Spod jodły widać było dwie wielkie stopy.
- Cześć Hagrid, pomóc ci? – zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
- Nie dzięki dam radę Ron – powiedział Hagrid swoim niskim głosem.
- Może byście przestali blokować przejście, co? – usłyszałam za sobą ten wstrętny głos Malfoya. – Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę, albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?
Ron od razu rzucił się na Malfoya, nie zdążyłam go złapać za szatę. W tej samej chwili ze szczytu schodów usłyszałam zimny głos.
- WEASLEY! – krzyknął Snape.
Ron puścił szatę Malfoya.
- Został sprowokowany, panie psorze – powiedział Hagrid, wystawiając swoją głowę zza jodły. – Malfoy obraził jego rodzinę.
- Może i tak było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid – rzekł Snape przeciągając sylaby. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że tylko tyle. Ruszajcie stąd, wszyscy.
Miałam ochotę coś powiedzieć, ale Harry zasłonił moje usta ręką. Już miałam nawrzucać Snape’owi. Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się koło drzewka, rozsiewając wokoło igły i śmiejąc się głupkowato.

- Jeszcze go dostanę – wycedził Ron przez zęby. – Któregoś dnia odpowie mi za wszystko.
- Pomogę ci w tym Ron. Dla mnie przecież też nie jest potulny jak baranek…
- Nienawidzę ich obu – mruknął Harru. – Malfoya i Snape’a.
- No chłopaki… i dziewczyny, głowa do góry, Boże Narodzenie za pasem. Wiecie co? Chodźcie ze mną i zobaczcie Wielką Salę. Wygląda naprawdę ekstra.
Poszliśmy za Hagridem do Wielkiej Sali. Dekorowali ją profesor McGonagall i profesor Flitwick… Muszę przyznać, że spisali się w tym nieziemsko!
Wieńce ostrokrzewu i jemioły wisiały na każdej ścianie. Jemioła wisiała również pomiędzy stołami („To pewnie robota Dumbledore’a”, usłyszałam jak McGonagall mówiła to, patrząc razem z Flitwickiem na jemioły). Dookoła Sali było około jedenaście… przepraszam, dwanaście pięknych jodeł; niektóre migotały od sopelków, które pobrzękiwały cichutko, a inne były całe w świecach, które pachniały jabłecznikiem i rabarbarem.
- Ile wam dni zostało do ferii świątecznych? – zapytał Hagrid.
- Tylko jeden – odpowiedziała Hermiona. – To mi przypomniało… Harry, Ron, Laura, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
- Och, tak, masz rację – rzekł Ron. Widać było, że zapatrzył się na profesora Flitwicka, który wyczarowywał różdżką złote bombki i wieszał na gałązkach właśnie dostarczonego drzewka.
- Do biblioteki? – zdziwił się Hagrid, wychodząc za nami z Sali. – Tuż przed feriami? Macie bzika, czy jak?
- Och, tu nie chodzi o naukę – wyjaśnił mu Harry. – Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu, próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.
- Co robicie? – Hagrid wytrzeszczył oczy. – Słuchajcie… mówiłem już wam… zostawcie to. Nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.
- My tylko chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym – powiedziała Hermiona.
- Chyba, że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu – dodałam. – Przewaliliśmy już setki książek i nic nie możemy znaleźć…
- Daj nam tylko jakąś wskazówkę… Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko. – dodał Harry.
- Nic nie powiem.
- No to musimy szukać sami – rzekł Harry i zostawiliśmy Hagrida samego ze skrzywioną miną. Śpieszyliśmy się do biblioteki.
Po dziesięciu minutach pani Pince wyrzuciła Harrego z biblioteki, ponieważ zaczął szukać w dziale Ksiąg Zakazanych. Stamtąd można było wypożyczać książki tylko, jeśli miało się pisemną zgodę nauczyciela. Pięć minut później wyszliśmy do Harry’ego, niczego nie znaleźliśmy… Poszliśmy na obiad.
- Będziecie szukać dalej, jak nas nie będzie, tak? – Hermiona skierowała to pytanie do Rona i Harrego. – I przyślijcie nam sowy, jak coś znajdziecie.
- A wy zapytajcie się rodziców, może coś wiedzą o tym Flamelu – rzekł Ron. – To chyba bezpieczne.
- Bardzo bezpieczne, oboje są dentystami.
- A u mnie mama jest ogrodniczką, a tata pracuje za granicą, więc tak samo…

Następnego dnia, o godzinie ósmej, zaraz po śniadaniu wyruszyłam razem z Hermioną, Alex i innymi Gryfonami przed drzwi wejściowe. Nasze kufry i zwierzęta mieliśmy ze sobą. Wcześniej pożegnałam się z Harrym, Ronem, Fredem i Georgem, oraz zjadłam śniadanie.
Oczywiście w tłumie wszystkich osób (już każdy z czterech domów się połączył w jedną wielką kupę osób) musiałam zobaczyć Malfoya. Pansy patrzyła się na niego z podziwem. Podlizywała się mu jak tylko mogła. Zresztą nie obchodził mnie ten nędzny szczur.
Razem z Hermioną, Alex i Betty zajęłyśmy jeden z wolnych przedziałów. Większość uczniów z Hogwartu wyjechała, ale niektórzy zostali, więc nie było już tak ciasno w przedziałach. Rozmawiałyśmy o szkole, znajomych i oczywiście o przerwie. Betty razem z rodzicami jedzie do Hiszpanii, natomiast Alex, Hermiona i ja zostajemy w domach. Po pewnym czasie temat zmienił się. Był to jeden z bardziej ulubionych tematów wielu nastolatek. Mianowicie: chłopaki.
- W wieku ilu lat chcecie mieć pierwszego chłopaka – zapytała się Betty. – Ja około piętnaście.
- Ja trzynaście – rzekła Alex. – Według mnie to taka optymalna granica pierwszego związku.
- Sama nie wiem… - zaczęła Hermiona. – Jak na razie nauka, później miłostki…
- Hermiona jak zwykle, tylko o nauce – powiedziałam. – Ja natomiast chciałabym mieć około czternastu lat. Ale nie chcę się zauroczyć, tylko zakochać… Najlepiej miłością odwzajemnioną.
- Laura taka poetka – powiedziała Betty, po czym wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
- Dobra, a jaki chcecie, aby był?
- Takie standardy… Przystojny, zabawny, mądry… Chociaż najważniejsze jest, aby mnie kochał…
- Alex jesteś prawdziwą romantyczką! Ja już mówiłam, najpierw nauka!
- Jak się zakocham, to będzie wiadomo, że to on. Chociaż we mnie nikt się nie zakocha… Szczególnie w moich  oczach…
- Masz piękne oczy Betty! Strasznie mało osób na liliowe tęczówki… Ja uważam tak samo jak Betty, jak się zakocham, to będę wiedzieć, że to ten jedyny. Mam tylko dwie uwagi co do niego… Wysoki i zabawny, reszta się nie liczy… a, i jeszcze nie może mieć takiego samego koloru włosów jak ja… Sama nie wiem dlaczego, jakoś by mi to przeszkadzało…
- Kolejny temat obgadany – rzekła Betty. – Teraz… Czy macie już kogoś na oku?
- Nikt – powiedziałam razem z Hermioną i Alex w tym samym czasie. Zaczęłyśmy się śmiać.
- Ja tak samo – dodała Betty.
 Nasze rozmowy trwały długo. Po drodze zdjęłyśmy nasze szaty, oraz poszukałyśmy w naszych kufrach zwykłych, mugolskich kurtek. Jeszcze pół godziny i będziemy na peronie 9 i ¾. Mam nadzieję, że mama będzie już tam na mnie czekać, bo niezbyt widzi mi się czekanie w takim mrozie…
Pierwszą rzeczą, jaką planuję zrobić kiedy spotkam już mamę, to będzie pójście na ulicę pokątną i kupienie prezentów dla moich przyjaciół. Nie zostało mi za wiele pieniędzy, ale mama na pewno coś mi da…
Nagle usłyszałyśmy ten charakterystyczny pisk, hamującego pociągu. Wzięłam klatkę z Nastorią do lewej ręki, a do prawej kufer. Było w nim trochę słodyczy od pani z wózka… Chciałam pokazać rodzinie te specyficzne słodycze. Kupiłam ich tyle, że to będą prezenty dla mojej rodziny pod choinkę… No co? Przecież to genialny pomysł! Wydałam na nie niecałe 3 galeony. Jeszcze trochę zawinęłam ze śniadania, ale to miało być na drogę… Nie byłam głodna, więc schowałam je do kufra. Nie moja wina…
Wyszłam razem z dziewczynami z pociągu. Betty od razu pobiegła do swoich rodziców. Jej ojciec był wysokim mężczyzną, miał krótkie, brązowe włosy i niebieskie oczy. Jej matka była przeciwieństwem! Miała kruczoczarne włosy, dość ciemną skórę (taką, jakby opalała się na słońcu, przez cały dzień), oraz piękne, duże oczy, których kolor Betty odziedziczyła.
Hermiony również po chwili nie widziałam, ale również nie widziałam jej rodziców. Razem z Alex poszłyśmy parę kroków do przodu. Ta przytuliła mnie, oraz pobiegła do swoich rodziców. Jej mama była identyczna jak ona. Ten sam kolor oczu, włosów, karnacja. Miały nawet ten sam uśmiech! Jej ojciec natomiast był bardzo wysokim mężczyzną, o blond włosach. Alex odziedziczyła prawie wszystko po matce, oprócz kości policzkowych. Te, były tak samo wystające jak u pana Smith. Pomachałam przyjaciółce, po czym poszłam do wyjścia. Tam była już dosyć długa kolejka. Nie chcieli wypuszczać dzieci tak szybko, bo mugole by coś pomyśleli, gdyby zobaczyli chmarę pojawiających się dzieci znikąd, które miały sowy, oraz dziwne kufry.
Wreszcie przeszłam przez przejście i pojawiłam się na dworcu King’s Cross. Wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy wyjeżdżałam do Hogwartu, z małą różnicą… Był cały pokryty białym puchem. Pewnie jeszcze dzisiaj nie odśnieżali.
- Laura! – usłyszałam głos mojej siostry. Po chwili zobaczyłam ją. Miała już dwadzieścia sześć lat, a wyglądała tak samo, jak trzy lata temu, wtedy widziałam ją ostatni raz. Podbiegłam od razu do niej, rzuciłam kufer na ziemię, oraz delikatnie odłożyłam Nastorię, i przytuliłam ją. Obok niej stała moja druga siostra. Przytulałyśmy się w tym mrozie około dziesięć minut. Mamy nigdzie nie było, pewnie musiała zostać dłużej w pracy.
- To jak, jedziemy do domu? – zapytała się Maggie. Była ona starsza ode mnie, ale młodsza od Annie.
- Chciałam jeszcze wstąpić na Pokątną, aby kupić prezenty przyjaciółką…
- Gdzie? – zapytała się Annie.
- No tak, wy nie wiecie… Chodźcie do metra, jak dojedziemy na miejsce, to wam pokażę.
- Prowadź…
Wsiadłyśmy do metra. Przejechałyśmy parę przecznic i już byłyśmy na miejscu… Nie dosłownie, miałyśmy jeszcze kawałek do przejścia. Najbardziej się zdziwiły, kiedy chciałam wejść do „ruin”, jak to ujęła Mag. Ja widziałam tam Dziurawy Kocioł, a one jakieś ruiny. Czyli już wiem jak działały zaklęcia anty-mugolskie. Wytłumaczyłam im, że jest to czarodziejski pub i, że przez niego się przechodzi na tą ulicę. Posłusznie przeszły za mną i znalazłyśmy się w tym pubie, w którym nadal pachniało tym dziwnym alkoholem, ale tym razem wyczuwalny był również imbir. Mag i Annie rozglądały się uważnie. Wyglądały jak dzieci w sklepie pełnym zabawek. Chciało mnie się z nich śmiać, ale miałam pewien problem… Jak dostać się na Pokątną?
Ostatnim razem, Flitwick jakoś dziwnie uderzał w mur, ale nie pamiętałam w jakie cegły. Podeszłam więc zapytać się barmana Toma…
- Dzień dobry Tom… Jestem Laura. Mam pytanie, jak dostać się na Pokątną… Nie pamiętam w jakie cegły się klikało… w sensie uderzało.
- Panno Lauro, zaraz pani pokażę. Mam nadzieje, że tym razem pani zapamięta – powiedział to, po czym uśmiechnął się.
Machnęłam ręką, aby dziewczyny poszły za mną. Ruszyłyśmy razem za Tomem na podwórko za pubem. Wyglądało tak samo jak na wakacjach, tylko, że tym razem było na nim wiele śniegu. Tom pokazał jak mam stukać tak, abym dokładnie zobaczyła w które. Wyjęłam z kieszeni tuszu, który widzi tylko właściciel i ponumerowałam cegły, w jakiej kolejności mam stukać, oraz ile razy. Powtórzyłam to i przed nami zmaterializowała się ulica Pokątna. Było na niej pełno śniegu. Tym razem nie było prawie w ogóle dzieci, byli sami dorośli. Siostry patrzyły ze zdziwieniem na wszystko, co nas tutaj otaczało. Na szyldach sklepów były delikatne sopelki, które tworzyły niesamowitą, zimową aurę. Przeszłyśmy na sam koniec ulicy, do Banku Gringotta.
- Ale ostrzegam was, że w środku pracują gobliny. Chcecie wejść, czy będziecie czekać na zewnątrz?
- Chcemy wejść… Przynajmniej ja chcę – powiedziała Mag.
- Ja też chcę. Ile mamy dać ci funtów?
- Nie wiem... W środku dacie trochę, może starczy na jakieś prezenty i jedzenie dla Nastorii. Sama potrafi o siebie zadbać, ale czasami nie mogę jej wypuszczać, sąsiedzi się dziwnie patrzą.
Weszłyśmy do Gringotta. Siostry od razu zaczęły się rozglądać dookoła. Zdziwiły się na widok goblinów, chociaż uprzedzałam je, że pracują tu takie stwory. Podeszłyśmy do goblina od wymiany. Łącznie dziewczyny wyłożyły pięćdziesiąt funtów. Trochę pieniędzy się uzbierało, więc poszłam do jednego z goblinów, aby poprosić, bym mogła odłożyć swoje pieniądze do skrytki. Poprzednim razem profesor Flitwick powiedział goblinowi, aby ten odłożył nam pieniądze, które chcieliśmy odłożyć. Tym razem goblin poprosił mnie o klucz, oraz zawołał innego, aby zaprowadził mnie do mojej skrytki. Razem z Annie i Maggie poszłyśmy za goblinem. Zaprowadził on nas do jakiegoś zjazdu w dół. Wyglądało to jak zjazd do kopalni, albo coś takiego.
Wsiadłam razem z Annie, Maggie i z tym goblinem do wózka. Ten wypowiedział jakieś słowa i wózek ruszył. Jechaliśmy bardzo szybko w dół. Wózek jechał chyba sam, bo goblin nic nie robił, a wózek sam wybierał zakręty. Po chwili jechaliśmy nad wielką przepaścią. Nie było widać dna, przez gęstą mgłę, która była prawdopodobnie na samym dole. Jechaliśmy tak jakieś trzy minuty. An i Mag patrzyły się dookoła z takim samym zaciekawieniem jak ja. W końcu wózek zaczął hamować.
Kiedy wyszłam z wózka, to zobaczyłam, że jesteśmy w czymś, co przypominało tunel wyryty w kamieniu. Po stronie, której wyszliśmy były trzy (przynajmniej tak wyglądały) wielkie włazy. Goblin podszedł do jednego z włazów (nad nim widniała liczba, która była chyba zrobiona ze złota; „721”. Było na nim wiele wyżłobień, dziurek, wypustek. Były piękne, ale nie było widać gdzie włożyć klucz. Dla goblina było to oczywiste; między jakimiś dwoma wypustkami. Drzwi się otworzyły. W środku był mój 1 galeon, 1 sykl, 1 knut i… Była też mała kupka złotych monet (galeonów) z boku. Koło nich widniała mała karteczka. Przeczytałam:

Droga Lauro
Nie miałem gdzie kupić ci prezent, więc dałem ci trochę pieniędzy na niego. To samo dałem Hermionie. Masz tutaj dwadzieścia galeonów, mam nadzieję, że ci wystarczy. Nie byłem pewny, czy nie będziesz na mnie zła jak tak zrobię. Poprosiłem Hagrida, aby wysłał list do Gringotta, aby z mojej skrytki dać jakieś fundusze dla ciebie i tą karteczkę.
Wesołych Świąt!
Harry

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Harry dał mi pieniądze, abym kupiła sobie jakiś prezent świąteczny. Wzięłam jedenaście galeonów, oraz zostawiłam cztery knuty i trzy sykle, i wyszłam z mojej skrytki. Nie mam zamiaru jak na razie wszystkiego wydawać. Resztę pieniędzy włożę do mojej sakiewki i wydam pewnie w drodze do Hogwartu.
An trzymała mój kufer, a Mag sowę. Ja w tym czasie wybierałam jakąś ciekawą książkę dla Hermiony. Ostatecznie wybrałam Wielcy Czarodzieje XX wieku pióra Bonifacego Fresh’a (może tu będzie coś o Flamelu).
Dla Rona nie miałam zamiaru kupować niczego na Pokątnej, bo chciałam zrobić mu niespodziankę i dać mu coś z mugolskich rzeczy (w końcu nie ma w rodzinie żadnego mugola, więc może go o trochę zaciekawić).
Harremu (dzięki któremu miałam trochę więcej funduszy) kupiłam zestaw do czyszczenia różdżki (taki sam jak dostałam od Hermiony na urodziny). Mam nadzieję, że będzie z niego zadowolony.
Dla Alex kupiłam przysmaki dla sów, oraz tusz, który zmienia kolor podczas pisania. Nie wiedziałam, gdzie mogę to wszystko wysłać, przecież mam tylko jedną sowę. Rozglądając się po pokątnej zauważyłam jakiś mały budyneczek… Była to poczta.
Razem z Maggie i Alex weszłam do niej było tam około sto sów. Były one posortowane zgodnie z ich szybkością. Widziałam, że było parę małych stoliczków (pewnie aby móc napisać jakieś listy). Wyjęłam z mojego kufra pergamin i napisałam listy do każdego z przyjaciół. Ronowi kupiłam przed samym wejściem tutaj dwadzieścia opakowań czekoladowych żab. Podeszłam do pani, która stała za blatem.
- Dzień dobry, ile będzie kosztowało wysłanie czterech paczek – podniosłam pakunki do góry, w środku już były listy. Zapakowałam je w papier, który zmienia kolor.
- Na kiedy mają dojść – zapytała się kobieta znudzonym głosem.
- Do Bożego Narodzenia mają już być, ale najlepiej, aby nie były wcześniej.
- To będzie dziesięć knutów. – podałam kobiecie pieniądze. – EDWARD! PODAJ PANI CZTERY SOWY KLASY C! – wysoki mężczyzna wyszedł z zaplecza. Wszedł na drabinę i ściągną cztery sowy. Każdej przypięłam pakunek, po czym powiedziałam do kogo mają dojść te paczki.
Razem z dziewczynami wyszłyśmy na Pokątną. Śnieg zaczął pruszyć, co tworzyło jeszcze piękniejszą aurę. Poszłam jeszcze raz do Centrum Handlowego Eeylopa, aby kupić przysmaki dla Nastorii. Od razu spytałam się ekspedientki o pewną rzecz..
- Mam jeszcze jedno pytanie… Czy mogłabym zatrudnić się u pani po Sylwestrze? Na tydzień, zanim wrócę do szkoły. Chciałabym się trochę dorobić.
- Właśnie ostatnio brakuje mi pomocników. Będziesz pracować sześć godzin dziennie, od dziesiątej, do szesnastej. Za pięć sykli dziennie, dobrze?
- Zgadzam się… Będę od drugiego, do ósmego, bo później znowu do Hogwartu.
- Dobrze. Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt.
Trochę się dorobię, więc będę mogła coś sobie zaoszczędzić na kiedyś. Mam zamiar również na wakacjach pracować, przydadzą mnie się pieniądze…
- Piernik! – zaczęłam wołać, kiedy już byłam w domu. – Pierniczek! – po chwili mój kot do mnie przyszedł. Zaczął mruczeć i się łasić. Już tak dawno go nie widziałam…
Odłożyłam moje rzeczy do pokoju, po czym poszłam do salonu porozmawiać z siostrami.
- I jak tam w tej twojej nowej szkole?
- Dobrze… Pokazałabym jak już potrafię dobrze czarować, ale nie można używać magii poza szkołą do siedemnastego roku życia… – zamyśliłam się na chwilę. – Ale mogę wam pokazać coś innego! – powiedziałam do, po czym zamieniłam się w wilka. Dziewczyny były zaskoczone, chociaż mama pewnie im już mówiła.
- Jak to możliwe? – zapytała się Annie.
- Sama nie wiem, jak udało mnie się coś takiego zrobić… – powiedziałam jak już zamieniłam się w człowieka. – Jakoś tak wyszło…
- Niezła jesteś w te klocki – powiedziała Maggie. – Od zawsze wiedziałam, że coś z tobą nie tak. A ty taką czarownicą jesteś…
- Jesteś taka zabawna Mag… Dobrze, że kupiłam dużo tego magicznego papieru, to będę miała w co zapakować wasze prezenty…
- Już nam kupiłaś?
- Wszystkim… Tylko najgorsze będzie pakowanie… Dlaczego nie wzięłam tego samopakującego się papieru…
- Bo ten był ładniejszy. Sama tak mówiłaś.
Chociaż Święta miały być dopiero za tydzień, to ja już spakowałam prezenty dla każdego. W każdej paczuszce był jakiś jeden czarodziejski słodycz. W sumie wyszło ich aż dwadzieścia. Położyłam je pod choinką (były już podpisane która, czyja).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz