Przerwa
Świąteczna :D
Przerwa
Świąteczna
Jeszcze dzisiaj
i przerwa świąteczna. Już nie mogę się doczekać aż zobaczę rodzinę. Nie będę
mogła się pochwalić tym, że potrafię już tak
czarować, ale będę mogła pokazać się jako wilka. W tym roku cała rodzina
zjeżdża się do nas. W poprzednim roku jechaliśmy do Polski do dziadków. Już nie
mogłam się doczekać tej wspaniałej aury Bożego Narodzenia. Wiem, że
przyjaciółki wyślą mi prezenty, ja również mam zamiar wysłać im jakiś upominek.
Oprócz prezentów dla Hermiony i Alex, mam zamiar kupić jeszcze Harry’emu i
Ronowi. W końcu oni też są moimi przyjaciółmi.
Od paru dni zamiecie
śnieżne były tak intensywne, że uniemożliwiało mi to pisanie listów do rodziny.
W Wielkiej Sali i w pokoju wspólnym Gryffindoru były kominki, które płonęły
ogniem. Dzięki temu była bardzo przyjemna atmosfera, kiedy rozmawialiśmy
wieczorami, albo odrabialiśmy zadania. Natomiast na korytarzach panował
straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były lekcje
eliksirów, ponieważ odbywały się one w lochach. Każdy stał jak najbliżej
kociołków, w których ważyły się eliksiry.
- Naprawdę mi
żal – powiedział Draco Malfoy podczas lekcji eliksirów – tych wszystkich,
którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w dom.
Kiedy to
mówił, patrzył na Harrego, obok którego właśnie stałam. Chodziło mu o to, że w
Hogwarcie można było zostać na Święta. Harry, Ron i jego bracia zostawali w
zamku, a ja, Hermiona i Alex jechałyśmy do domów.
Po lekcji,
kiedy razem z przyjaciółmi chcieliśmy wyjść z lochów, to zauważyliśmy, że nie
mamy jak przejść przez korytarz. Był on zablokowany przez wielką choinkę, która
miała charakterystyczny zapach jodły. Rok temu, w Polsce nie mieliśmy żywej
choinki. W tym roku zapewne mama kupi jakąś ładną jodłę, albo świerka. Spod
jodły widać było dwie wielkie stopy.
- Cześć
Hagrid, pomóc ci? – zapytał Ron, wpychając głowę między gałęzie.
- Nie dzięki
dam radę Ron – powiedział Hagrid swoim niskim głosem.
- Może byście
przestali blokować przejście, co? – usłyszałam za sobą ten wstrętny głos
Malfoya. – Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak
skończysz szkołę, albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac
w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?
Ron od razu
rzucił się na Malfoya, nie zdążyłam go złapać za szatę. W tej samej chwili ze
szczytu schodów usłyszałam zimny głos.
- WEASLEY! –
krzyknął Snape.
Ron puścił
szatę Malfoya.
- Został
sprowokowany, panie psorze – powiedział Hagrid, wystawiając swoją głowę zza
jodły. – Malfoy obraził jego rodzinę.
- Może i tak
było, ale bijatyki są w Hogwarcie zakazane, Hagrid – rzekł Snape przeciągając
sylaby. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru, Weasley, i bądź wdzięczny, że
tylko tyle. Ruszajcie stąd, wszyscy.
Miałam ochotę
coś powiedzieć, ale Harry zasłonił moje usta ręką. Już miałam nawrzucać Snape’owi.
Malfoy, Crabbe i Goyle przecisnęli się koło drzewka, rozsiewając wokoło igły i
śmiejąc się głupkowato.
- Jeszcze go
dostanę – wycedził Ron przez zęby. – Któregoś dnia odpowie mi za wszystko.
- Pomogę ci w
tym Ron. Dla mnie przecież też nie jest potulny jak baranek…
- Nienawidzę
ich obu – mruknął Harru. – Malfoya i Snape’a.
- No chłopaki…
i dziewczyny, głowa do góry, Boże Narodzenie za pasem. Wiecie co? Chodźcie ze
mną i zobaczcie Wielką Salę. Wygląda naprawdę ekstra.
Poszliśmy za
Hagridem do Wielkiej Sali. Dekorowali ją profesor McGonagall i profesor
Flitwick… Muszę przyznać, że spisali się w tym nieziemsko!
Wieńce
ostrokrzewu i jemioły wisiały na każdej ścianie. Jemioła wisiała również
pomiędzy stołami („To pewnie robota Dumbledore’a”, usłyszałam jak McGonagall
mówiła to, patrząc razem z Flitwickiem na jemioły). Dookoła Sali było około
jedenaście… przepraszam, dwanaście pięknych jodeł; niektóre migotały od
sopelków, które pobrzękiwały cichutko, a inne były całe w świecach, które
pachniały jabłecznikiem i rabarbarem.
- Ile wam dni
zostało do ferii świątecznych? – zapytał Hagrid.
- Tylko jeden
– odpowiedziała Hermiona. – To mi przypomniało… Harry, Ron, Laura, mamy pół
godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
- Och, tak,
masz rację – rzekł Ron. Widać było, że zapatrzył się na profesora Flitwicka,
który wyczarowywał różdżką złote bombki i wieszał na gałązkach właśnie
dostarczonego drzewka.
- Do
biblioteki? – zdziwił się Hagrid, wychodząc za nami z Sali. – Tuż przed
feriami? Macie bzika, czy jak?
- Och, tu nie
chodzi o naukę – wyjaśnił mu Harry. – Od kiedy wspomniałeś o Nicolasie Flamelu,
próbujemy się dowiedzieć, kim on jest.
- Co robicie?
– Hagrid wytrzeszczył oczy. – Słuchajcie… mówiłem już wam… zostawcie to. Nic
wam do tego, czego pilnuje Puszek.
- My tylko
chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Flamel, nic poza tym – powiedziała
Hermiona.
- Chyba, że ty
nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu – dodałam. – Przewaliliśmy już setki
książek i nic nie możemy znaleźć…
- Daj nam
tylko jakąś wskazówkę… Wiem, że gdzieś już spotkałem to nazwisko. – dodał Harry.
- Nic nie
powiem.
- No to musimy
szukać sami – rzekł Harry i zostawiliśmy Hagrida samego ze skrzywioną miną.
Śpieszyliśmy się do biblioteki.
Po dziesięciu
minutach pani Pince wyrzuciła Harrego z biblioteki, ponieważ zaczął szukać w
dziale Ksiąg Zakazanych. Stamtąd można było wypożyczać książki tylko, jeśli
miało się pisemną zgodę nauczyciela. Pięć minut później wyszliśmy do Harry’ego,
niczego nie znaleźliśmy… Poszliśmy na obiad.
- Będziecie
szukać dalej, jak nas nie będzie, tak? – Hermiona skierowała to pytanie do Rona
i Harrego. – I przyślijcie nam sowy, jak coś znajdziecie.
- A wy
zapytajcie się rodziców, może coś wiedzą o tym Flamelu – rzekł Ron. – To chyba
bezpieczne.
- Bardzo
bezpieczne, oboje są dentystami.
- A u mnie
mama jest ogrodniczką, a tata pracuje za granicą, więc tak samo…
Następnego
dnia, o godzinie ósmej, zaraz po śniadaniu wyruszyłam razem z Hermioną, Alex i
innymi Gryfonami przed drzwi wejściowe. Nasze kufry i zwierzęta mieliśmy ze
sobą. Wcześniej pożegnałam się z Harrym, Ronem, Fredem i Georgem, oraz zjadłam
śniadanie.
Oczywiście w
tłumie wszystkich osób (już każdy z czterech domów się połączył w jedną wielką
kupę osób) musiałam zobaczyć Malfoya. Pansy patrzyła się na niego z podziwem.
Podlizywała się mu jak tylko mogła. Zresztą nie obchodził mnie ten nędzny
szczur.
Razem z
Hermioną, Alex i Betty zajęłyśmy jeden z wolnych przedziałów. Większość uczniów
z Hogwartu wyjechała, ale niektórzy zostali, więc nie było już tak ciasno w
przedziałach. Rozmawiałyśmy o szkole, znajomych i oczywiście o przerwie. Betty
razem z rodzicami jedzie do Hiszpanii, natomiast Alex, Hermiona i ja zostajemy
w domach. Po pewnym czasie temat zmienił się. Był to jeden z bardziej
ulubionych tematów wielu nastolatek. Mianowicie: chłopaki.
- W wieku ilu
lat chcecie mieć pierwszego chłopaka – zapytała się Betty. – Ja około
piętnaście.
- Ja
trzynaście – rzekła Alex. – Według mnie to taka optymalna granica pierwszego związku.
- Sama nie
wiem… - zaczęła Hermiona. – Jak na razie nauka, później miłostki…
- Hermiona jak
zwykle, tylko o nauce – powiedziałam. – Ja natomiast chciałabym mieć około
czternastu lat. Ale nie chcę się zauroczyć, tylko zakochać… Najlepiej miłością
odwzajemnioną.
- Laura taka
poetka – powiedziała Betty, po czym wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
- Dobra, a jaki
chcecie, aby był?
- Takie
standardy… Przystojny, zabawny, mądry… Chociaż najważniejsze jest, aby mnie
kochał…
- Alex jesteś
prawdziwą romantyczką! Ja już mówiłam, najpierw nauka!
- Jak się
zakocham, to będzie wiadomo, że to on. Chociaż we mnie nikt się nie zakocha…
Szczególnie w moich oczach…
- Masz piękne
oczy Betty! Strasznie mało osób na liliowe tęczówki… Ja uważam tak samo jak
Betty, jak się zakocham, to będę wiedzieć, że to ten jedyny. Mam tylko dwie
uwagi co do niego… Wysoki i zabawny, reszta się nie liczy… a, i jeszcze nie
może mieć takiego samego koloru włosów jak ja… Sama nie wiem dlaczego, jakoś by
mi to przeszkadzało…
- Kolejny
temat obgadany – rzekła Betty. – Teraz… Czy macie już kogoś na oku?
- Nikt –
powiedziałam razem z Hermioną i Alex w tym samym czasie. Zaczęłyśmy się śmiać.
- Ja tak samo
– dodała Betty.
Nasze rozmowy trwały długo. Po drodze
zdjęłyśmy nasze szaty, oraz poszukałyśmy w naszych kufrach zwykłych, mugolskich
kurtek. Jeszcze pół godziny i będziemy na peronie 9 i ¾. Mam nadzieję, że mama
będzie już tam na mnie czekać, bo niezbyt widzi mi się czekanie w takim mrozie…
Pierwszą
rzeczą, jaką planuję zrobić kiedy spotkam już mamę, to będzie pójście na ulicę
pokątną i kupienie prezentów dla moich przyjaciół. Nie zostało mi za wiele pieniędzy,
ale mama na pewno coś mi da…
Nagle
usłyszałyśmy ten charakterystyczny pisk, hamującego pociągu. Wzięłam klatkę z
Nastorią do lewej ręki, a do prawej kufer. Było w nim trochę słodyczy od pani z
wózka… Chciałam pokazać rodzinie te specyficzne słodycze. Kupiłam ich tyle, że
to będą prezenty dla mojej rodziny pod choinkę… No co? Przecież to genialny
pomysł! Wydałam na nie niecałe 3 galeony. Jeszcze trochę zawinęłam ze
śniadania, ale to miało być na drogę… Nie byłam głodna, więc schowałam je do
kufra. Nie moja wina…
Wyszłam razem
z dziewczynami z pociągu. Betty od razu pobiegła do swoich rodziców. Jej ojciec
był wysokim mężczyzną, miał krótkie, brązowe włosy i niebieskie oczy. Jej matka
była przeciwieństwem! Miała kruczoczarne włosy, dość ciemną skórę (taką, jakby
opalała się na słońcu, przez cały dzień), oraz piękne, duże oczy, których kolor
Betty odziedziczyła.
Hermiony
również po chwili nie widziałam, ale również nie widziałam jej rodziców. Razem
z Alex poszłyśmy parę kroków do przodu. Ta przytuliła mnie, oraz pobiegła do
swoich rodziców. Jej mama była identyczna jak ona. Ten sam kolor oczu, włosów,
karnacja. Miały nawet ten sam uśmiech! Jej ojciec natomiast był bardzo wysokim
mężczyzną, o blond włosach. Alex odziedziczyła prawie wszystko po matce, oprócz
kości policzkowych. Te, były tak samo wystające jak u pana Smith. Pomachałam
przyjaciółce, po czym poszłam do wyjścia.
Tam była już dosyć długa kolejka. Nie chcieli wypuszczać dzieci tak szybko, bo
mugole by coś pomyśleli, gdyby zobaczyli chmarę pojawiających się dzieci
znikąd, które miały sowy, oraz dziwne kufry.
Wreszcie
przeszłam przez przejście i pojawiłam się na dworcu King’s Cross. Wyglądał tak
samo, jak wtedy, kiedy wyjeżdżałam do Hogwartu, z małą różnicą… Był cały
pokryty białym puchem. Pewnie jeszcze dzisiaj nie odśnieżali.
- Laura! –
usłyszałam głos mojej siostry. Po chwili zobaczyłam ją. Miała już dwadzieścia
sześć lat, a wyglądała tak samo, jak trzy lata temu, wtedy widziałam ją ostatni
raz. Podbiegłam od razu do niej, rzuciłam kufer na ziemię, oraz delikatnie
odłożyłam Nastorię, i przytuliłam ją. Obok niej stała moja druga siostra.
Przytulałyśmy się w tym mrozie około dziesięć minut. Mamy nigdzie nie było,
pewnie musiała zostać dłużej w pracy.
- To jak, jedziemy
do domu? – zapytała się Maggie. Była ona starsza ode mnie, ale młodsza od
Annie.
- Chciałam
jeszcze wstąpić na Pokątną, aby kupić prezenty przyjaciółką…
- Gdzie? –
zapytała się Annie.
- No tak, wy
nie wiecie… Chodźcie do metra, jak dojedziemy na miejsce, to wam pokażę.
- Prowadź…
Wsiadłyśmy do
metra. Przejechałyśmy parę przecznic i już byłyśmy na miejscu… Nie dosłownie,
miałyśmy jeszcze kawałek do przejścia. Najbardziej się zdziwiły, kiedy chciałam
wejść do „ruin”, jak to ujęła Mag. Ja widziałam tam Dziurawy Kocioł, a one
jakieś ruiny. Czyli już wiem jak działały zaklęcia anty-mugolskie.
Wytłumaczyłam im, że jest to czarodziejski pub i, że przez niego się przechodzi
na tą ulicę. Posłusznie przeszły za mną i znalazłyśmy się w tym pubie, w którym
nadal pachniało tym dziwnym alkoholem, ale tym razem wyczuwalny był również
imbir. Mag i Annie rozglądały się uważnie. Wyglądały jak dzieci w sklepie
pełnym zabawek. Chciało mnie się z nich śmiać, ale miałam pewien problem… Jak
dostać się na Pokątną?
Ostatnim
razem, Flitwick jakoś dziwnie uderzał w mur, ale nie pamiętałam w jakie cegły.
Podeszłam więc zapytać się barmana Toma…
- Dzień dobry
Tom… Jestem Laura. Mam pytanie, jak dostać się na Pokątną… Nie pamiętam w jakie
cegły się klikało… w sensie uderzało.
- Panno Lauro,
zaraz pani pokażę. Mam nadzieje, że tym razem pani zapamięta – powiedział to,
po czym uśmiechnął się.
Machnęłam
ręką, aby dziewczyny poszły za mną. Ruszyłyśmy razem za Tomem na podwórko za
pubem. Wyglądało tak samo jak na wakacjach, tylko, że tym razem było na nim
wiele śniegu. Tom pokazał jak mam stukać tak, abym dokładnie zobaczyła w które.
Wyjęłam z kieszeni tuszu, który widzi tylko właściciel i ponumerowałam cegły, w
jakiej kolejności mam stukać, oraz ile razy. Powtórzyłam to i przed nami zmaterializowała się ulica Pokątna. Było
na niej pełno śniegu. Tym razem nie było prawie w ogóle dzieci, byli sami
dorośli. Siostry patrzyły ze zdziwieniem na wszystko, co nas tutaj otaczało. Na
szyldach sklepów były delikatne sopelki, które tworzyły niesamowitą, zimową
aurę. Przeszłyśmy na sam koniec ulicy, do Banku Gringotta.
- Ale
ostrzegam was, że w środku pracują gobliny. Chcecie wejść, czy będziecie czekać
na zewnątrz?
- Chcemy
wejść… Przynajmniej ja chcę – powiedziała Mag.
- Ja też chcę.
Ile mamy dać ci funtów?
- Nie wiem...
W środku dacie trochę, może starczy na jakieś prezenty i jedzenie dla Nastorii.
Sama potrafi o siebie zadbać, ale czasami nie mogę jej wypuszczać, sąsiedzi się
dziwnie patrzą.
Weszłyśmy do
Gringotta. Siostry od razu zaczęły się rozglądać dookoła. Zdziwiły się na widok
goblinów, chociaż uprzedzałam je, że
pracują tu takie stwory. Podeszłyśmy do goblina od wymiany. Łącznie dziewczyny
wyłożyły pięćdziesiąt funtów. Trochę pieniędzy się uzbierało, więc poszłam do
jednego z goblinów, aby poprosić, bym mogła odłożyć swoje pieniądze do skrytki.
Poprzednim razem profesor Flitwick powiedział goblinowi, aby ten odłożył nam
pieniądze, które chcieliśmy odłożyć. Tym razem goblin poprosił mnie o klucz,
oraz zawołał innego, aby zaprowadził mnie do mojej skrytki. Razem z Annie i
Maggie poszłyśmy za goblinem. Zaprowadził on nas do jakiegoś zjazdu w dół.
Wyglądało to jak zjazd do kopalni, albo coś takiego.
Wsiadłam razem
z Annie, Maggie i z tym goblinem do wózka. Ten wypowiedział jakieś słowa i
wózek ruszył. Jechaliśmy bardzo szybko w dół. Wózek jechał chyba sam, bo goblin
nic nie robił, a wózek sam wybierał zakręty. Po chwili jechaliśmy nad wielką
przepaścią. Nie było widać dna, przez gęstą mgłę, która była prawdopodobnie na
samym dole. Jechaliśmy tak jakieś trzy minuty. An i Mag patrzyły się dookoła z
takim samym zaciekawieniem jak ja. W końcu wózek zaczął hamować.
Kiedy wyszłam
z wózka, to zobaczyłam, że jesteśmy w czymś, co przypominało tunel wyryty w
kamieniu. Po stronie, której wyszliśmy były trzy (przynajmniej tak wyglądały)
wielkie włazy. Goblin podszedł do jednego z włazów (nad nim widniała liczba,
która była chyba zrobiona ze złota; „721”.
Było na nim wiele wyżłobień, dziurek, wypustek. Były piękne, ale nie było widać
gdzie włożyć klucz. Dla goblina było to oczywiste; między jakimiś dwoma
wypustkami. Drzwi się otworzyły. W środku był mój 1 galeon, 1 sykl, 1 knut i…
Była też mała kupka złotych monet
(galeonów) z boku. Koło nich widniała mała karteczka. Przeczytałam:
Droga
Lauro
Nie
miałem gdzie kupić ci prezent, więc dałem ci trochę pieniędzy na niego. To samo
dałem Hermionie. Masz tutaj dwadzieścia galeonów, mam nadzieję, że ci
wystarczy. Nie byłem pewny, czy nie będziesz na mnie zła jak tak zrobię.
Poprosiłem Hagrida, aby wysłał list do Gringotta, aby z mojej skrytki dać
jakieś fundusze dla ciebie i tą karteczkę.
Wesołych
Świąt!
Harry
Nie mogłam
uwierzyć własnym oczom. Harry dał mi pieniądze, abym kupiła sobie jakiś prezent
świąteczny. Wzięłam jedenaście galeonów, oraz zostawiłam cztery knuty i trzy
sykle, i wyszłam z mojej skrytki. Nie mam zamiaru jak na razie wszystkiego
wydawać. Resztę pieniędzy włożę do mojej sakiewki i wydam pewnie w drodze do
Hogwartu.
An trzymała
mój kufer, a Mag sowę. Ja w tym czasie wybierałam jakąś ciekawą książkę dla
Hermiony. Ostatecznie wybrałam Wielcy Czarodzieje
XX wieku pióra Bonifacego Fresh’a (może tu będzie coś o Flamelu).
Dla Rona nie
miałam zamiaru kupować niczego na Pokątnej, bo chciałam zrobić mu niespodziankę
i dać mu coś z mugolskich rzeczy (w końcu nie ma w rodzinie żadnego mugola,
więc może go o trochę zaciekawić).
Harremu
(dzięki któremu miałam trochę więcej funduszy) kupiłam zestaw do czyszczenia
różdżki (taki sam jak dostałam od Hermiony na urodziny). Mam nadzieję, że
będzie z niego zadowolony.
Dla Alex
kupiłam przysmaki dla sów, oraz tusz, który zmienia kolor podczas pisania. Nie
wiedziałam, gdzie mogę to wszystko wysłać, przecież mam tylko jedną sowę. Rozglądając
się po pokątnej zauważyłam jakiś mały budyneczek… Była to poczta.
Razem z Maggie
i Alex weszłam do niej było tam około sto sów. Były one posortowane zgodnie z ich szybkością. Widziałam, że było parę
małych stoliczków (pewnie aby móc napisać jakieś listy). Wyjęłam z mojego kufra
pergamin i napisałam listy do każdego z przyjaciół. Ronowi kupiłam przed samym
wejściem tutaj dwadzieścia opakowań czekoladowych żab. Podeszłam do pani, która
stała za blatem.
- Dzień dobry,
ile będzie kosztowało wysłanie czterech paczek – podniosłam pakunki do góry, w
środku już były listy. Zapakowałam je w papier, który zmienia kolor.
- Na kiedy
mają dojść – zapytała się kobieta znudzonym głosem.
- Do Bożego
Narodzenia mają już być, ale najlepiej, aby nie były wcześniej.
- To będzie
dziesięć knutów. – podałam kobiecie pieniądze. – EDWARD! PODAJ PANI CZTERY SOWY
KLASY C! – wysoki mężczyzna wyszedł z zaplecza. Wszedł na drabinę i ściągną
cztery sowy. Każdej przypięłam pakunek, po czym powiedziałam do kogo mają dojść
te paczki.
Razem z
dziewczynami wyszłyśmy na Pokątną. Śnieg zaczął pruszyć, co tworzyło jeszcze
piękniejszą aurę. Poszłam jeszcze raz do Centrum Handlowego Eeylopa, aby kupić
przysmaki dla Nastorii. Od razu spytałam się ekspedientki o pewną rzecz..
- Mam jeszcze
jedno pytanie… Czy mogłabym zatrudnić się u pani po Sylwestrze? Na tydzień,
zanim wrócę do szkoły. Chciałabym się trochę dorobić.
- Właśnie
ostatnio brakuje mi pomocników. Będziesz pracować sześć godzin dziennie, od
dziesiątej, do szesnastej. Za pięć sykli dziennie, dobrze?
- Zgadzam się…
Będę od drugiego, do ósmego, bo później znowu do Hogwartu.
- Dobrze.
Wesołych Świąt!
- Wesołych
Świąt.
Trochę się
dorobię, więc będę mogła coś sobie zaoszczędzić na kiedyś. Mam zamiar również
na wakacjach pracować, przydadzą mnie się pieniądze…
- Piernik! –
zaczęłam wołać, kiedy już byłam w domu. – Pierniczek! – po chwili mój kot do
mnie przyszedł. Zaczął mruczeć i się łasić. Już tak dawno go nie widziałam…
Odłożyłam moje
rzeczy do pokoju, po czym poszłam do salonu porozmawiać z siostrami.
- I jak tam w
tej twojej nowej szkole?
- Dobrze…
Pokazałabym jak już potrafię dobrze czarować, ale nie można używać magii poza
szkołą do siedemnastego roku życia… – zamyśliłam się na chwilę. – Ale mogę wam
pokazać coś innego! – powiedziałam do, po czym zamieniłam się w wilka.
Dziewczyny były zaskoczone, chociaż mama pewnie im już mówiła.
- Jak to
możliwe? – zapytała się Annie.
- Sama nie
wiem, jak udało mnie się coś takiego zrobić… – powiedziałam jak już zamieniłam
się w człowieka. – Jakoś tak wyszło…
- Niezła
jesteś w te klocki – powiedziała Maggie. – Od zawsze wiedziałam, że coś z tobą
nie tak. A ty taką czarownicą jesteś…
- Jesteś taka
zabawna Mag… Dobrze, że kupiłam dużo tego magicznego papieru, to będę miała w
co zapakować wasze prezenty…
- Już nam
kupiłaś?
- Wszystkim…
Tylko najgorsze będzie pakowanie… Dlaczego nie wzięłam tego samopakującego się
papieru…
- Bo ten był
ładniejszy. Sama tak mówiłaś.
Chociaż Święta
miały być dopiero za tydzień, to ja już spakowałam prezenty dla każdego. W
każdej paczuszce był jakiś jeden czarodziejski słodycz. W sumie wyszło ich aż
dwadzieścia. Położyłam je pod choinką (były już podpisane która, czyja).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz