Rok 1
Zimowe
Szaleństwa
Końcówka listopada,
a śnieg po kolana… Jezioro było zamarznięte. Śnieżyce były straszne, ale to
tylko poprawiało jakość zabawy. Po szaleństwie fajnie było usiąść sobie w
pokoju wspólnym koło kominka… Bliźniacy nie wiadomo skąd, zawsze mieli gorącą
czekoladę, którą rozdawali często zziębniętym Gryfonom. Pewnie jakoś to z
kuchni wytrzasnęli, ale jak się do niej dostać?
Parę razy
poszłam z Fredem i Georgem na jezioro, aby sobie pojeździć na lodzie, ale
zawsze Hagrid mówił, abyśmy szybko zeszli, bo możemy wpaść.
- Hej Fred,
chodź tutaj do mnie, tu jest grubszy lód!
- Spoko, ale
się nie wywróć!
- Co?! –
dowiedziałam się po chwili co. Fred złapał mnie za ręce i zaczęliśmy się kręcić
na lodzie.
Oczywiście
musieliśmy się wywrócić. On pierwszy, a później ja na niego. Strasznie się z
tego śmialiśmy, ale był problem jak wstać, bo co próbowaliśmy, to się
wywracaliśmy. George stał na brzegu, patrzył na nas i się śmiał. On również
jeździł na lodzie, ale kiedy zobaczył co robimy, to pomyślał, aby zejść i się z
nas ponabijać… Zresztą Fred by zapewne zrobił to samo, jakbym się tak kręciła z
Georgem. Nie pomógł nam.
W końcu
pomyślałam, aby zamienić się w wilka, ale to był głupi pomysł. Łapy ślizgały
mnie się po lodzie, z czego Fred się tak śmiał, że aż się położył na lodzie. Ledwo
dotarłam do brzegu, ale udało mnie się. Jednak nie był to taki zły pomysł…
- I co teraz?
Pomóc ci wstać? – powiedziałam sarkastycznym głosem. – A może tutaj zostaniesz?
- Sam sobie
poradzę… George pomóż mi wstać – prawie płakałam ze śmiechu.
To była
świetna zabawa. „Jeździliśmy” tak przez jeszcze jakąś godzinę, ale później
zobaczyliśmy, że profesor Sprout gdzieś idzie, więc jak najszybciej zeszliśmy z
jeziora i zaczęliśmy udawać, że siedzieliśmy na brzegu i rozmawiamy.
Teraz
urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki. W pierwszej drużynie: ja, Harry, Fred i
George, a w drugiej Lee, Ron, Hermiona i Alex. Alex wybaczyła już mnie i
Hermionie to, że nie spędzamy z nią tak dużo czasu, jak kiedyś. Zrozumiała, że
nadal jest naszą przyjaciółką.
Wiadomo, że
można było używać zaklęć. Fred, George i Lee znali już więcej zaklęć, więc
mieli łatwiej. Na szczęście bliźniacy byli w mojej drużynie. Rzucaliśmy
najróżniejsze zaklęcia, oraz po prostu rzucaliśmy. Razem z moją drużyną wpadliśmy na taki pomysł, aby zrobić wielką kulę
śniegu, a później ją przenieść zaklęciem Wingardium
Leviosa na przeciwną drużynę. Dzięki temu pomysłowi wygraliśmy bitwę.
Zziębnięci
wróciliśmy do naszego dormitorium. Bliźniacy po drodze się rozłączyli, a kiedy
już wrócili do dormitorium, to nieśli na tackach osiem kubków gorącej
czekolady. Usiedliśmy wszyscy przy kominku, aby się ogrzać. Było bardzo fajnie.
Opowiadaliśmy sobie o swoich rodzinach, planach na ferie i różnych nadprogramowych zaklęciach…
- A ty Laura,
z jakiej rodziny pochodzisz?
- Moi rodzice
są mugolami… Ale chyba i tak mi nieźle idzie, co? – zapytałam się, po czym
uśmiechnęłam.
- Nieźle to
mało powiedziane… A ty Alex?
- Moja mama
jest czarownicą, a tata mugolem… Wszystkim już zadano to pytanie? – każdy
przytaknął…
Rozmowy jak
rozmowy, toczyły się jeszcze jakąś godzinę. Fred i George musieli jeszcze dwa
razy iść po gorącą czekoladę, bo się nam tak szybko kończyła. Przynosili od
razu jakieś herbatniki, biszkopty, ciasta i wiele więcej.
Do wieczora
była bardzo przyjemna atmosfera. Niestety, ale musieliśmy koło godziny szóstej
skończyć, ponieważ była niedziela, a większość z nas nie miało napisanych
wypracowań. Siedzieliśmy pod kocami, które przyniosłam razem z Hermioną z góry.
Podczas naszych rozmów przyłączyło się do nas parę osób. Między innymi Seamus,
Dean i Neville.
Niestety,
miałam aż dwa wypracowania do napisania. Z eliksirów, oraz z historii magii. W
tym drugim Hermiona mi pomogła, bo na ostatniej lekcji odsypiałam nieprzespaną
noc (nie mogłam spać, więc razem z chłopakami poszłam nad jezioro sobie trochę
pojeździć). Dobrze mieć taką przyjaciółkę…
Następnego
dnia byłam trochę znudzona na lekcjach. Czekałam na ich koniec, bo razem z
przyjaciółkami miałyśmy lepić bałwany. Każda miała do dyspozycji różdżkę,
rzeczy które znajdzie na dworze i własną fantazję! Alex zrobiła ze śniegu kota,
który mrugał oczami, Hermiona zrobiła człowieka, który ruszał ustami i coś niby
mówił, a ja…
Ja zrobiłam
ducha, przed którym siedział zielony labrador z mgły. Pies ten szczekał, ganiał za swoim ogonem, chodził dookoła swojego
„właściciela” (który też się poruszał), oraz ogólnie, zachowywał się jak pies.
Zabawa była
przednia, bo później Harry i Ron do nas dołączyli (z czego Alex nie była
zbytnio zadowolona) i razem z nami starali się jakoś kreatywnie zbudować zamek
ze śniegu i lodu. Niby nam to się udało, ale oczywiście już dawno nie miałam
przyjemności spotkać Malfoya…
- Patrzcie
kogo tu ja widzę – powiedział do swoich goryli. – Słynny pan Potter, zdrajca
krwi, dwie szlamy i jakiś random… No, no, no… Widzę, że robicie nowy dom dla
Weasleyów, uważam, że i tak za duży…
Ron od razu
chciał się na niego rzucić.
- Ron! –
złapałam go za rękaw szaty. – On nie jest tego wart. Powiedziałabym jakąś
ciekawą uwagę co do Dracona, ale niestety… jest blondynem, więc i tak nic nie
zrozumie…
- Czasami
warto ugryźć się w język ty wstrętna szlamo!
- Nie
zdziwiłabym się, jakby przy porodzie twoi rodzice dali ci takie imię, bo
myśleli, że jesteś dziewczyną… No cóż Malfoy, musisz przyznać, że masz damskie
imię…
- I tak nie
jesteś warta mojej uwagi. Masz brudną krew, tak samo jak Granger! Nie
powiłyście zostać przyjęte do Hogwartu, przecież i tak wam to się nie przyda w prawdziwym życiu… Skoro chcecie się
dalej oszukiwać, że znajdziecie mężów czarodziejów…
Teraz już
przegiął… Sama nie wiem, ale wzbudziła się we mnie taka wściekłość, że musiałam
to zrobić. Wzięłam moją różdżkę w dłoń i przystawiłam ją do podbródka Malfoya.
Nie przyszło mi do głowy nawet jakiego zaklęcia mam użyć. Uczyliśmy się tylko
dwóch w obronie własnej, ale w ataku… nic. Sama przeczytałam o pewnym zaklęciu,
ale nigdy go wcześniej nie próbowałam.
- Laura nie
rób tego… - powiedział Harry. – Ten śmieć poskarży się Snape’owi i odejmą
Gryffindorowi punkty.
Odłożyłam
różdżkę od jego gardła i się odwróciłam. Miałam ochotę go uderzyć, jednak się
powstrzymałam. Widać było, że on tak łatwo nie odpuści, więc wyczarowałam
wielkiego psa z mgły… Ten zaczął
szczekać i warczeć na Malfoya.
- Przecież ten
pies, to tylko mgła. Nie potrafi mnie nawet ugryźć… prawda?
- Jak chcesz,
to się przekonaj – powiedziałam to, po czym zaczęłam głaskać psa. Można było
delikatnie wyczuć go, ale na pewno nie mógł zrobić Malfoyowi żadnej krzywdy.
- Crabbe,
Goyle… Idziemy stąd! Ta ekipa nie jest warta naszej uwagi – powiedział to, po
czym jak najprędzej stąd wyszedł.
Pies zaczął z
ciekawością się nam przyglądać.
- To coś –
zaczął Ron wskazując na psa – mogłoby zrobić mu krzywdę?
- Wątpię… Jak
chcesz, to go pogłaszcz, poczujesz tylko takie dziwne uczucie, nic więcej…
- Tak w ogóle,
to jak ty to robisz?
- W
dzieciństwie się nauczyłam. Kiedyś to były smugi, później zwierzęta, ale się
nie poruszały, niedawno zwierzęta które się poruszały, a teraz potrafią nawet
wydawać odgłosy. Nie rozumiem do końca magii…
- Może
wymyślisz jakieś zaklęcie z tym?
- Pewnie już
takie istnieje…
Reszta
popołudnia minęła nam bardzo miło. Pożartowaliśmy trochę, zrobiliśmy aniołki na śniegu i ogólnie się nieźle
bawiliśmy. Niestety teraz jest ta gorsza połowa, czyli pisanie kolejnych
wypracowań… Na szczęście mieliśmy tylko z transmutacji, ale i tak nie było tak
źle. Z tematu ów wypracowania nie rozumiałam za wiele, ale i tak udało mnie się
napisać. Nie było tak długie jak zazwyczaj (trzynaście cali), ponieważ miało
ono dziesięć cali. Hermiona oczywiście napisała na piętnaście, Harry osiem, a
Ron sześć i pół.
Była już
godzina dwudziesta, ale razem z Harrym, Ronem i Hermioną poszliśmy do
biblioteki. Ostatnio bardzo dużo spędzamy tam czasu, tylko wczoraj tego nie
zrobiliśmy. Jak zwykle szukaliśmy czegoś o tym Flamelu…
Po pewnym
czasie znudziło mnie się szukanie, więc postanowiłam znaleźć jakąś ciekawą
książkę o transmutacji, aby umilić sobie czas. Jedna szczególnie zwróciła moją
uwagę… Wszystkie sekrety transmutacji
dzieła… Muszę to przeczytać… Jasmine Flonderwoarld była autorką tego dzieła.
Poszłam z książką do pani Pince, aby mi ją wypożyczyła. Niechętnie mi ją dała,
ponieważ był to jedyny egzemplarz w tej bibliotece.
- Jeżeli
znajdę chociaż jedną plamkę! Będzie miała panna spore kłopoty!
- Tak, tak… Stara jędzo… - dodałam, kiedy już nie
było jej w zasięgu mojego głosu.
- Co tam masz
Laura? – zapytała się Hermiona, kiedy tylko mnie zobaczyła.
- Wypożyczyłam
sobie książkę… Jakbym nie mogła znowu zasnąć.
- Pewnie o
transmutacji, co? – powiedział od razu Ron. Zarumieniłam się…
- Dlaczego wy
mnie tak dobrze znacie?!
- Hmm… Może
dlatego, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi? – powiedział Harry.
- A może
dlatego, że jarasz się transmutacją jak piroman ogniem? – dodała Hermiona.
- A może
dlatego…
- Starczy!
Rozumiem, ok?
- Dlaczego od
razu wyskakujesz z nerwami? Przecież staramy się być mili…
- Mhm… Z
naciskiem na staramy, Ronaldzie.
- Jesteś taka
zabawna…
Szukaliśmy
informacji o Flamelu przez około godzinę. Nic nie znaleźliśmy. Pani Pinns
wywaliła nas z biblioteki, bo „za długo siedzieliśmy w niej”. Ona jest
strasznie dziwna…
Rano obudziłam
się pełna energii. Na szczęście udało mnie się zasnąć, więc wyspana poszłam
razem z Hermioną i Alex na śniadanie. Tam spotkałyśmy przy stole Harry’ego i
Rona jedzących tosty. Usiadłam między Hermioną, a Ronem. Nalałam sobie mleka do
miski i wzięłam najbliższe płatki. Po śniadaniu poszliśmy na lekcje…
Ponieważ każdy
zdał już drugi temat na transmutacji, zaczęliśmy coś trudniejszego.
- Ten temat
miał zostać poruszony po świętach – zaczęła McGonagall. - Jednak tak szybko
poszedł wam ten, że nie widzę przeciwwskazań, aby zacząć go już teraz. Będziemy
zamieniać ciała martwe w żyjące stworzenia. Zaczniemy od czegoś prostego, czyli
bezkręgowca.
Profesor McGonagall zaczęła nam dyktować nowe
formuły. Było również nowe zaklęcie.
Każdemu dała po małym skrawku materiału i kazała zamienić go w żuka. Każdy
machał różdżką, wymawiał formułę, ale nikomu to nie wychodziło. Ja również
miałam z tym problem, ponieważ to tak, jakby ktoś chciał dać czemuś życie. W
końcu zamieniamy materiał w żywe stworzenie.
Pod koniec
lekcji udało mnie się zamienić materiał w żuka. Profesor McGonagall ucieszyła
się, że chociaż jednej osobie się udało. Była lekko zdziwiona, że nie udało mnie się od razu zamienić, w końcu za pierwszym razem stałam się animagiem. Hermiona była załamana, ponieważ jej
się nie udało…
- Hermiona nie
martw się, nie każdemu od razu się udaje.
- Ale tobie
zawsze!
- Pamiętaj, że
ja jestem tylko dobra z transmutacji…
-
Transmutacji, zaklęć, obrony przed czarną magią i eliksirów!
- A ty jesteś
dobra ze wszystkiego! Pamiętaj o tym, że jedna lekcja nie robi wielkiej
różnicy! Na następnej na pewno ci się uda…
Po tej małej
kłótni poszliśmy na resztę lekcji. Dzień upłynął miło, a Hermiona już nie była
taka zła i załamana. Wieczorem pogrążyłam się w nowej lekturze…
Wczoraj nie miałam jak wstawić rozdziału na 500 wyświetleń, za co przepraszam. Nie patrzyłam na to ile mam wyświetleń, tylko trochę na pianinie poćwiczyłam, oraz zrobiłam sobie małą przerwę w pisaniu. Następny special pojawi się na 1000 wyświetleń. Będzie to rozdział + mały dodatek, ale to już niedługo...
Ogólnie to bardzo chciałabym was poprosić o jakąś aktywność na tym blogu, abyśmy razem tworzyli tego bloga. Chciałabym, abyście napisali jakiś komentarz, udostępnili, lub zaczęli mnie obserwować na Google+. Po prostu chciałabym wiedzieć ile was jest, nic więcej. Jeżeli nie macie takich możliwości, to i tak widzę (mniej, więcej) ile was jest poprzez wyświetlenia.
Buziaki,
Laura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz