wtorek, 29 września 2015

Rozdział XXVI

Rok 1
Rozdział 26
Puszek

- Cześć – powitał nas Hagrid z uśmiechem. Siedział w fotelu przed chatką. – No jak, już po egzaminach? Macie czas, żeby się  czegoś napić?
- Tak, pro… - odpowiedział Ron, ale Harry my przerwał.
- Nie, bardzo się spieszymy, Hagridzie. Muszę cię o coś spytać. Pamiętasz tę noc, kiedy wygrałeś Norberta? Jak wyglądał ten nieznajomy, z którym grałeś w karty?
- A bo ja wiem – odrzekł Hagrid obojętnym tonem. – Był w płaszczu z kapturem.
Wszyscy czworo zdziwiliśmy się. Jak Hagrid mógł być tak lekkomyślny…
- Co się tak dziwicie? W Świńskim Łbie zawsze jest sporo różnych dziwaków.. To ten pub w wiosce. Może był nielegalnym sprzedawcą smoków, ja wiem? Nie widziałem jego twarzy, przez cały czas miał ten kaptur.
Harry osunął się na kolana. Ja natomiast wzięłam dłoń i zakryłam nią oczy, to pewnie był Snape…
- O czym z nim rozmawiałeś, Hagridzie? – zapytał Harry. – Wspominałeś w ogóle o Hogwarcie?
- Może i wspomniałem – powiedział Hagrid. – Taaa… zapytał mnie, co ja robię, a ja mu powiedziałem, że jestem gajowym… Pytał, jakie tu są zwierzęta… więc mu powiedziałem… no i… tego… że najbardziej to chciałbym mieć smoka… a wtedy… czy ja wiem, nie bardzo pamiętam, bo… tego… no, on wciąż mi stawiał… Zaraz… taa, powiedział, że ma jajo smoka i moglibyśmy o nie zagrać w karty… Ale chciał wiedzieć, czy umiałbym się nim zaopiekować, no wiecie, czy dam sobie radę… więc mu powiedziałem, że jak dałem sobie radę z Puszkiem, to i ze smokiem sobie poradzę…
- A on… on się zainteresował Puszkiem? – zapytał Harry, starając się zachować spokój.
- No… taaa… pytał się, czy dużo takich trójgłowych piesków biega sobie wokół Hogwartu, więc mu powiedziałem, że Puszek to pestka, jeśli tylko wie się, jak go uspokoić… no… trzeba tylko mu na czymś zagrać, a robi się łagodny jak baranek i zasypia…
Nagle zrobił przerażoną minę, za dużo powiedział.
- Cholibka! Nie powinienem tego mówić! Zapomnijcie o tym! Hej… dokąd lecicie?
Razem z przyjaciółmi zmierzaliśmy już w stronę zamku. Nie odezwaliśmy się do siebie ani jednym słowem, dopóki nie stanęliśmy w drzwiach do sali wejściowej.
- Musimy iść do Dumbledore’a – oznajmił nas Harry. – Hagrid powiedział temu nieznajomemu, jak przejść koło Puszka, a pod tym kapturem ukrywał się albo Snape, albo sam Voldemort… Łatwo mu poszło, jak tylko spił Hagrida. Mam nadzieję, że Dumbledore nam uwierzy. Może nam też pomóc Firenzo – podniosłam brew do góry, a Harry widząc moją zdziwioną minę odpowiedział mi – ten centaur. Pomoże nam jeśli tylko Zakała go nie powstrzyma. Gdzie jest gabinet Dumbledore’a?
Zaczęliśmy się rozglądać dookoła jak jacyś idioci, z myślą, że może będzie jakaś wskazówka, gdzie Dumbledore ma swój gabinet, albo coś w ten deseń.
- Trzeba po prostu… – zaczął Harry, ale urwał, bo z wielkiej sali rozległ się kobiecy głos.
- Co wy tu robicie?
Była to profesor McGonagall. Trzymała w rękach wielką stertę książek, a jej wyraz twarzy mówił, że jest zdziwiona.
- Chcemy się zobaczyć z profesorem Dumbledore’em – powiedziała prosto z mostu Hermiona.
- Zobaczyć się z profesorem Dumbledore’em? – powtórzyła McGonagall, jakby uznała to za dość dziwny pomysł. – A po co to?
- To tajemnica – wypalił bezsensownie Harry. Nie był to najlepszy pomysł, bo nozdrza profesor McGonagall zadrżały niebezpiecznie, tak samo jak u Norberta kiedy się złościł. Czułam, że zaraz zionie ogniem.
- Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu – oznajmiła chłodnym tonem. – Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.
- Nie ma go? – prawie krzyknął Harry. – Już go nie ma?
- Profesor Dumbledore to bardzo znana osobistość i jego czas jest bardzo drogi.
- Profesor McGonagall, ale to naprawdę bardzo ważne – rzekłam. – Nie chcę oczywiście być bardzo nachalna, ale niech pani uwierzy, że to jest jedna z ważniejszych rzeczy, jaka się działa w Hogwarcie.
- Czy mam rozumień, Kelly, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?
- Pani profesor – powiedział Harry, nie myśląc, co może się stać jak to powie – to naprawdę bardzo ważne… Chodzi o Kamień Filozoficzny.
Profesor McGonagall spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Książki wypadły z jej rąk i poleciały z hukiem na podłogę. Sama McGonagall wyglądała jakby miała się rozpłakać, oraz była zdezorientowana.
- Skąd wiesz o… – wycedziła przez wąską szparkę, między jej zębami, ponieważ miała je prawie całe zaciśnięte.
- Pani profesor… myślę… nie, ja wiem, że Sn… że ktoś chce wykraść Kamień. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledore’em.
Wpatrywała się w Harry’ego podejrzliwym wzrokiem. Nie była pewna, skąd my to wiemy, oraz czy my tylko nie blefujemy.
- Profesor Dumbledore wraca jutro – powiedziała po paru minutach ciszy. – Nie wiem, w jaki sposób dowiedziałeś się o Kamieniu, ale możesz być pewny, że nikt nie może go wykraść, jest zbyt dobrze strzeżony.
- Ale, pani profesor…
- Potter, ja naprawdę wiem, o czym mówię – przerwała Harry’emu, schyliła się i zebrała swoje książki. – Na waszym miejscu poszłabym do parku i cieszyła się z pięknej pogody.
Lecz nasz plan się nadal nie zmienił.
- To będzie dziś w nocy – powiedział Harry, kiedy McGonagall nie miała już szansy nas usłyszeć. – Snape dzisiaj w nocy przejdzie przez klapę w podłodze. Wie już wszystko, co chciał wiedzieć, a teraz pozbył się Dumbledore’a. To on wysłał tę sowę. Założę się, że w Ministerstwie Magii bardzo się zdziwią, kiedy zobaczą Dumbledore’a.
- Ale co możemy… – Hermiona urwała. We trójkę odwróciliśmy się widząc jej przerażone spojrzenie.
Stał tam Snape.
- Dzień dobry – powiedział uprzejmym tonem. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że Snape, ten Snape, może mówić takim miłym tonem. – W taki piękny dzień nie powinniście tutaj siedzieć – dodał z dziwnym uśmieszkiem, który już raz widziałam; kiedy przesłuchiwał mnie i Freda, co zrobiliśmy Malfoyowi.
- My właśnie… – zaczął Harry, ale nie wiedział co dalej ma powiedzieć; widziałam to po wyrazie jego twarzy.
- Powinniście być trochę ostrożniejsi – rzekł Snape. – Ktoś może pomyśleć, że znowu coś knujecie. A Gryffindor stracił już chyba przez was dość punktów, prawda?
Widać było, że Harry się trochę zawstydził, bo spłonął rumieńcem. Odwróciliśmy się aby wyjść na zewnątrz, ale Snape musiał coś jeszcze powiedzieć…
- Ostrzegam cię, Potter – zawołał za nami – jeszcze jedna nocna eskapada, a osobiście dopilnuję, żeby cię wyrzucono ze szkoły. Życzę miłego dnia.
Kiedy szliśmy schodami, Harry musiał się wygadać.
- Posłuchajcie, co musimy zrobić – wyszeptał. – Jedno z nas musi pilnować Snape’a… poczekać przy pokoju nauczycielskim i śledzić go, kiedy wyjdzie. Hermiono, ty będziesz najlepsza.
- Dlaczego ja? Laura nie będzie lepsza?
- To jasne – powiedział Ron. – Możesz udać, że czekasz na profesora Flitwicka. Och, panie profesorze – zaczął przemawiać piskliwym głosem, zaśmiałam się – tak się denerwuję, chyba się pomyliłam w pytaniu czternastym B..
- Zamknij się – odpowiedziała Hermiona na zaczepkę Rona. Zgodziła się na jego plan.
- A ja, to co? – zapytałam.
- Spróbuj zająć czymś McGonagall. Znając nasze szczęście, to teraz będzie się częściej przechadzać koło tego korytarza, aby sprawdzić, czy nas tam nie ma…
Zaczęłam chodzić i szukać McGonagall po zamku, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Dopiero zauważyłam ją w momencie, kiedy skręcała w miejsce, gdzie stali Harry i Ron. Starałam się ją jakoś powstrzymać, ale mi się nie udało…
- Pani profesor, ale…
- Kelly, porozmawiamy o tym później, przyjdź do mojego…
Spojrzała na Harry’ego i Rona, którzy stali koło drzwi, które prowadziły na zakazane trzecie piętro. Jej mina mówiła jedno – jest wściekła. Zaczęłam podążać za nią szybkim krokiem i starałam się jej coś wytłumaczyć, ale ona nie dopuszczała mnie do słowa.
-  Co, może wam się wydaje, że trudniej was minąć niż pokonać kilka potężnych zaklęć? – ryknęła. – Mam już dość tych bzdur! Jeśli się dowiem, że któreś z was znalazło się w pobliżu tych drzwi, Gryffindor straci kolejne pięćdziesiąt punktów! Tak, Weasley, ukarzę cały dom, choć jestem jego opiekunem!
W milczeniu udaliśmy się do pokoju wspólnego.
- No, przynajmniej Hermiona pilnuje Snape’a – powiedział Harry, gdy nagle dziura w portrecie się otworzyła i wyskoczyła z niej załamana Hermiona.
- Przykro mi, Harry! – jęknęła ze smutkiem. – Snape wyszedł i zapytał mnie, co tam robię, więc powiedziałam, że czekam na Flitwicka, a Snape poszedł, żeby go wywołać i… Flitwick wyszedł, a Snape sobie poszedł… i nie wiem, gdzie teraz jest.
- No tak, więc pozostało tylko jedno – szepnął Harry. Cały pobladł, a jego oczy błyszczały. – Dzisiaj w nocy spróbuję dostać się do Kamienia przed Snape’em.
- Zwariowałeś – krzyknął Ron.
- Nie możesz tego zrobić – zaperzyła się Hermiona.
- Ja tam uważam to za dość sensowne – dodałam. Hermiona i Ron spojrzeli na mnie oczami, które zaraz wylecą chyba z ich oczodołów. – Ale oczywiście nie sam…
- Harry, po tym co usłyszeliśmy od McGonagall i Snape’a? Wyrzucą cię!
- NO TO CO? – krzyknął ze złością Harry. – Nie rozumiecie? Jeśli Snape dorwie się do Kamienia, Voldemort wróci! Nie wiecie, co było, kiedy już raz próbował przejąć tu władzę? Jeśli teraz tego dokona, w ogóle nie będzie już żadnej szkoły, z której będą mogli kogokolwiek wyrzucić! Zamieni ją w kupę gruzów albo zrobi tu szkołę czarnej magii! Utracenie jakichś punktów w ogóle przestało mieć znaczenie, nie rozumiecie tego? Co, może myślicie, że jak Gryffindor zdobędzie puchar, to Voldemort zostawi was i wasze rodziny w spokoju? Jeśli mnie złapią, zanim dostanę się do Kamienia, to trudno, wrócę do Dursleyów i będę czekał, aż Voldemort tam mnie dopadnie, po prostu umrę trochę później, bo nigdy, przenigdy nie stanę po stronie czarnej magii! Tej nocy wejdę tam i żadne z was mnie nie powstrzyma! Voldemort zabił moich rodziców, zapomnieliście o tym?
- Masz rację, Harry – powiedziała cicho Hermiona.
- Użyję peleryny-niewidki – dodał Harry. – Całe szczęście, że ją odzyskałem.
- Chyba zmieścimy się pod nią we troje? – zapytał Ron.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale ja to nie idę, tak?
- Laura ty możesz się skradać jako wilk. Jakbyś kogoś zauważyła to zdążysz szybko uciec, albo schować się za jakiś gobelin.
- Mhm…
Harry zrobił bardzo zdziwioną minę. Wyglądał jakby nie wiedział co ma na to wszystko odpowiedzieć.
- Harry, ty myślałeś, że my cię samemu tak puścimy, prosto w paszczę lwa? – zapytałam, z niedowierzaniem.
- W sensie… Nie musicie nigdzie iść. Poza tym jeśli nas nakryją, to was też wyrzucą.
- Mnie i Laury nie – szepnęła Hermiona. O co jej chodzi? – Flitwick powiedział mi w tajemnicy, że u niego dostałam sto dwadzieścia punktów, czyli maksimum. Natomiast Laura sto dwadzieścia pięć punktów za to, że stworzyła własne zaklęcie. Po czymś takim nie mogą nas wyrzucić ze szkoły, a w szczególności Laury…
Zarumieniłam się. Jak to możliwe, że mam ponad sto procent z zaklęć… że jestem lepsza od Hermiony…

Po kolacji siedzieliśmy w pokoju wspólnym, czekając aż nastanie noc. Razem z Hermioną przeszukiwałyśmy podręczniki w poszukiwaniu zaklęć, które mogą się nam przydać, oraz które mogły zostać użyte do obrony Kamienia. Harry i Ron za wiele nie mówili; pewnie się zbytnio denerwowali.
W pokoju nie było już nikogo. Ostatni wyszedł z niego Lee Jordan. Harry pobiegł na górę, po pelerynę-niewidkę. Wrócił niosąc płaszcz, oraz flet. Dobrze, że to zrobił, jakoś niezbyt by Puszek zasnął, kiedy byśmy śpiewali mu jakieś kołysanki.
- Lepiej okryjmy się peleryną już tutaj. Upewnimy  się, że zakryje całą naszą trójkę… bo jeśli Filch zobaczy jedną z naszych stóp wędrującą sobie po korytarzu… Pamiętaj Laura, abyś się zbytnio nie wychylała.
- Co robicie? – rozległ się głos z ciemnego kąta pokoju. Zadrżałam.
Na fotelu, który skierowany był w stronę portretu Grubej Damy, siedział Neville, ściskając swoją ropuchę w dłoni, która wyglądała, jakby ponownie zatęskniła za wolnością.
- Nic, Neville, nic – odpowiedział Harry, chowając pelerynę za plecami.
- Znowu gdzieś wychodzicie.
- Coś ty? – Hermiona udała zdziwienie. Zbytnio zapiszczała, więc nie było to zbytnio naturalne. – Nigdzie nie idziemy. Dlaczego nie kładziesz się do łóżka, Neville?
- Nie wolno wam nigdzie iść – oświadczył Neville. Przyjął pozycję bojową. – Znowu was złapią. Gryffindor znowu przez was ucierpi.
- Ty nic nie rozumiesz Neville – rzekł Harry. – To bardzo ważne.
- Nie pozwolę wam! – krzyknął i stanął przed portretem Grubej Damy. – Nie przejdziecie! Ja… Będę się bił!
- Neville! – ryknął Ron. – Odejdź od dziury i nie bądź kretynem…
- Nie nazywaj mnie kretynem! – wrzasnął Neville. – Nie złamiecie już żadnego punktu regulaminu! A ty sam mi mówiłeś, żebym się nikomu nie poddawał!
- Tak, ale nie mówiłem, nas. Neville, nie wiesz, co robisz.
Ron zrobił krok na przód. Neville zareagował na to tym, że wypuścił Teodorę z rąk, która od razu uciekła do jakiegoś ciemnego kąta pokoju.
- Nie wiem? No to chodź, spróbuj! Jestem gotowy!
Miałam już interweniować, ale usłyszałam jak Harry szepnął coś do Hermiony. Miała już coś powiedzieć, ale ją wyprzedziłam.
- Neville, nie rób tego – szepnęłam.
- Gryffindor nie straci już przez was punktów!
- Neville, ciii… Uspokój się. Dobrze?
- Nie! Będę walczyć!
- Przepraszam – szepnęłam.
Wyjęłam różdżkę z kieszeni i (sama nie wiem jak to możliwe) w tym samym czasie co Hermiona podniosłam ją i rzuciłyśmy to samo zaklęcie na Neville’a.
- Petrificus Totalus!
Ręce Neville’a przylgnęły do boków. Nogi złączyły się razem. Całe jego ciało zesztywniało. Zachwiał się i upadł na twarz, na podłogę. Był cały sztywny.
Podbiegłam szybko do niego razem z Hermioną i przewróciłyśmy go na plecy. Miał zaciśnięte szczęki, więc nie mógł mówić. Tylko oczy się ruszały, spoglądając na nas z przerażeniem, oraz z prośbą, abyśmy go odczarowali.
- Co mu zrobiłyście? – szepnął Harry.
- Pełne porażenie ciała – odpowiedziała Hermiona.
- Przepraszam Neville. Naprawdę, wybacz mi – powiedziałam i wstałam.
- Musieliśmy to zrobić, nie ma czasu na wyjaśnienia – dodał Harry.
- Zrozumiesz to później, Neville – rzekł Ron, kiedy przeszliśmy nad nieruchomym ciałem naszego kolegi.
Zaraz za portretem Grubej Damy zamieniłam się w wilka, a przyjaciele założyli na siebie pelerynę-niewidkę.
Mam teraz poczucie winy, że zostawiliśmy tam Neville’a. Samego… Pewnie biedaczek się teraz strasznie boi..
Podążałam bardzo cicho za przyjaciółmi, nie chciałam się wychylać. Czasami to ja szłam przodem, a czasem oni. Wydawało mi się, że za każdym zakrętem może czekać na nas Filch.
Kiedy stanęliśmy u stóp schodów, zobaczyłam Panią Norris, czającą się w pobliżu. Miałam problem; jak ją skutecznie wyminąć.
- Och, kopnijmy ją raz, ale zdrowo – szepnął Ron.
Harry nie zgodził się na ten pomysł. Zamieniłam się w człowieka i wyjęłam różdżkę z kieszeni. Wślizgnęłam się szybko pod pelerynę i wyczarowałam Anima. Kotka pobiegła za niebieską zebrą, która podążyła w zupełnie inną stronę niż my zmierzaliśmy. Zamieniłam się znowu w wilka.
Nie spotkaliśmy nikogo aż do schodów, które prowadziły na trzecie piętro. W połowie ów schodów Irytek obluzowywał chodnik, tak, żeby ktoś się wywrócił. Wślizgnęłam się pod pelerynę, ale Irytek chyba coś widział…
- Kto tam? – zapytał. Wiem, że tu jesteś, chociaż cię nie widzę. Kim jesteś, ghulem, widmem czy jakimś głupim kotem z pierwszego roku?
Unosił się nad nami wyraźnie szukając.
- Irytku – odezwał się Harry ochrypłym szeptem… co on wyprawia? – tak się składa, że Krwawy Baron ma swoje powody, aby być niewidzialnym/
- Och, najmocniej przepraszam, wielmożny panie Baronie – powiedział milutki jak baranek. – To mój błąd, moja pomyłka… nie widziałem pana… no tak, bo jest pan niewidzialny… racz wybaczyć staremu Irytkowi ten głupi żart…
- Mam tu sprawę do załatwienia – zachrypiał Harry. – Tej nocy trzymaj się od tego miejsca z dala.
- Ależ oczywiście wasza wielmożność – odrzekł Irytek, który już zmierzał ku dołu schodów. – Jestem pewny, że wszystko pójdzie po myśli szanownego pana Barona. Nie będę przeszkadzał.
- Wspaniale Harry – szepnął Ron, kiedy Irytek już nie miał szans nas usłyszeć,
Po paru chwilach staliśmy już przed drzwiami… drzwiami, które wiodły na trzecie piętro. Były otwarte.
- No i stało się – wyszeptał Harry. – Snape przeszedł już koło Puszka. – Jeśli chcecie wracać nie będę miał do was pretensji. Możecie wziąć pelerynę, nie będzie mi już potrzebna.
- Nie bądź głupi – powiedział Ron.
- Idziemy – oświadczyła Hermiona.
- Nie opuścimy cię – dodałam…
Harry pchnął uchylone drzwi. Zaskrzypiały okropnie, a potem rozległo się dudniące warczenie. Trzy pary oczu spoglądało na nas ze wściekłością. Harry zaczął wyjmować coś z tylniej kieszeni swoich spodni.
- Co tam leży przy jego łapach? – zapytała szeptem Hermiona.
- Wygląda jak harfa – odpowiedział Ron. – Pewno Snape ją zostawił.
- Bestia musiała się obudzić, gdy tylko przestał grać – rzekł Harry. – No, to spróbujmy.
Przyłożył flet do ust i dmuchnął. Wydobył się z niego dziwny pisk. Od razu złapałam za flet i wyrwałam go Harry’emu.
- Źle to robisz! Daj, ja to zrobię, bo cały zamek zbudzisz.
Przyłożyłam flet Harry’ego do ust i zaczęłam dmuchać. Sama nie wiem dlaczego, ale zagrałam melodię przypominającą Wlazł kotek na płotek. Już po paru pierwszych dźwiękach trójgłowy pies przymknął trzy pary oczu.
Grałam tak przez dłuższy czas. Pies osunął się na przednie łapy i zasnął. Wyglądał teraz tak niewinnie…
- Nie przestawaj grać – upomniał mnie Ron.
Podeszliśmy do trójgłowego psa. Oddychał gorącym, cuchnącym oddechem, który przyprawiał o mdłości.
- Chyba uda nam się podnieść tę klapę, co? – szepnął Ron. – Chcesz iść pierwsza, Hermiono?
- Nie, nie chcę!
- No dobra.
Ron zacisnął zęby i ostrożnie przeszedł nad łapą psa. Pochylił się i pociągnął za kółko w klapie, a ta natychmiast się otworzyła i strasznie zaskrzypiała. Na szczęście pies spał snem głębokim, więc tylko pociągnął nosem i nadal leżał.
- Co tam widzisz? – zapytała nerwowo Hermiona. Przez to, że gram to prawie nic nie słyszę co oni mówią.
- Nic… tu jest ciemno… nie ma jak zejść, trzeba tam wskoczyć.
- Ja wejdę pierwszy – szepnął Harry.
- Chcesz wejść pierwszy? Jesteś pewny? – zapytał Ron. – Nie wiem, jak tam jest głęboko.
Harry podszedł do dziury, ja sama byłam nadal w dość dalekiej odległości; znając moje szczęście to bym upuściła flet do dziury…
Opuścił się w dół i teraz wisiał na samych palcach. Nie wygląda to najlepiej.
- Jeśli coś mi się stanie, nie właźcie za mną. Idźcie prosto do sowiarni i wyślijcie sowę do Dumbledore’a, dobrze?
- Jasne – odpowiedział Ron.
- Mam nadzieję, że za chwilę się zobaczymy…
Puścił się… Przeszłam przez łapy psa, aby spojrzeć w dół. Nie wyglądało to najlepiej. Już miałam szturchnąć Rona, aby się zapytał czy wszystko w porządku, ale usłyszałam głos, wydobywający się z ów ciemnej dziury.
- W porządku! Miękkie lądowanie, możecie skakać!

Ron się chwilę zawahał, po czym skoczył. Hermiona chwilę odczekała i również wskoczyła. Pozostało to tylko mi. Podeszłam do klapy, usiadłam tak, że nogi mi zwisały… Flet mi wypadł, więc psy zaczęły się budzić. Szybko ześlizgnęłam się w dół unikając jednej z trzech głów… Lecę w dół…


Wiem, że powinnam wstawić ten rozdział wczoraj, ale nie miałam jak. Cały dzień nie było mnie w domu, a kiedy już wróciłam, to mama nie pozwoliła mi włączyć laptopa :/
Poza tym, to już jesteśmy przy końcu pierwszego roku! Jak ten czas szybko leci... Aktualnie piszę przed ostatni rozdział, więc będzie ich równo 30 :)
~Laura

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz