Rok 1
Smoczątko
- Ach to... –
odrzekł Hagrid, szarpiąc nerwowo swoją brodę. – To jest eee… no…
- Skąd to masz
Hagridzie? – zapytał się Ron, kucając przy kominku, aby lepiej ów jajo
obejrzeć. – Musiało kosztować majątek.
- Wygrałem –
wyznał Hagrid. – Wczoraj wieczorem. Wybrałem się do wioski, żeby wypić parę szklaneczek,
no i zagrałem sobie w karty z jakimś nieznajomym. Niech skonam, ale chyba z
ulgą się tego pozbył.
- Ale co z nim
zrobisz, jak się wylęgnie? – zapytała Hermiona.
- No… trochę
już czytałem na ten temat – odrzekł Hagrid, wyciągając grubą księgę spod
poduszki. – Wziąłem to z biblioteki… Hodowanie
smoków dla przyjemności i dla zysku… Trochę przestarzałe, ale wszystko tu
jest. Jajo trzeba trzymać w ogniu, bo matki ogrzewają je oddechem, a kiedy
maleństwo się wylęgnie, karmi się je koniakiem zmieszanym z krwią kurczaków.
Wiaderko co pół godziny. O, i popatrzcie tutaj… jak rozpoznawać różne jaja… To,
co ja mam, to norweski smok kolczasty. Są bardzo rzadkie.
Sprawiał
wrażenie bardzo z siebie zadowolonego, czego nie można było powiedzieć o
Hermionie. Pierwszy raz widziałam go tak uradowanego. Zresztą sama chciałabym
mieć kiedyś smoka, albo inne jakieś fajne magiczne stworzenie.
- Hagridzie –
zaczęła – przecież ty mieszkasz w drewnianym
domku!
Ale Hagrid już
nie słuchał. Nucił coś, uradowany, pod nosem, dorzucając kłód drzew do ognia,
który buchał coraz większym ogniem.
Teraz mieliśmy
kolejną rzecz, do zamartwiania się: co się stanie z Hagridem, kiedy ktoś
odkryje, że w swojej chatce ukrywa nielegalnie smoka.
- Już
zapomniałem, jak to jest kiedy się wiedzie spokojne życie – zaczął wzdychać
Ron.
- Pewnie już
sobie nie przypomnisz spokojnego życia, znając Hogwart.
Właśnie
ślęczeliśmy nad dodatkowymi pracami domowymi, do których Hermiona namówiła
Harry’ego i Rona. Oni w życiu nie zrobili by dodatkowej pracy (może i by
zrobili, ale wątpię) z własnej woli. Byli już znudzeni tym, że Hermiona cały
czas piszczała im nad uszami: jeszcze
tylko osiem tygodni!; Jak możecie się tak obijać!...
Cztery dni
później Hedwiga (sowa Harry’ego) przyniosła do nas list od Hagrida. Na pomiętej
karteczce było napisane: Wykluwa się.
Ron zamierzał
zwiać z zielarstwa i pędzić do chatki. Hermiona nawet nie chciała o tym
słyszeć.
- Hermiono,
przecież to jedyna w życiu okazja, żeby zobaczyć jak się wykluwa smok!
- Mamy lekcje,
wpadniemy w kłopoty, a to jeszcze nic w porównaniu z tym, co stanie się z
Hagridem, jak ktoś odkryje, co on tam robi…
- Przestań! –
szepnął ostro Harry.
Kiedy się
odwróciłam, to zobaczyłam Malfoya. Stał kilka stóp od nas, wyraźnie
podsłuchując. Już miałam do niego podejść, ale Ron złapał mnie za rękaw szaty.
W drodze na
lekcję zielarstwa Ron i Hermiona kłócili się przez cały czas. Ron wygrał i
Hermiona zgodziła się, aby szybko pobiec z nami do Hagrida, podczas przerwy na
lunch. Kiedy zaczął bić dzwon oznajmiający koniec lekcji, szybko zebrałam swoje
rzeczy i razem z przyjaciółmi pobiegłam do małej chatki, na skraju Zakazanego
Lasu. Hagrid powitał nas bardzo przejęty, oraz czerwony na twarzy.
- Już prawie
wylazł.
Jajo leżało na
stole, całe popękane. Widać było, że coś (smoczątko) w środku wierciło się
bardzo zawzięcie, chcąc ujrzeć światło dzienne. Przysunęłam dobie krzesło do
stołu (tak samo jak reszta) i zaczęłam się wpatrywać w jajo z ciekawością.
Nagle rozległ
się chrobot, następnie trzask i jajo rozpękło się na trzy duże części. Na stół
wypadło smocze pisklę. Po minach przyjaciół mogłam wywnioskować, że nie było
najładniejsze, ja myślałam inaczej; według mnie było przesłodkie. Miało duże
czarne skrzydła, które były większe od chudego tułowia. Miał długi ryjek,
malutkie różki, i śliczne, wyłupiaste, pomarańczowe oczka. Nie było
najurodziwsze, ale miało coś w sobie takiego… pięknego i niezwykłego. W końcu
było to małe smoczątko.
Maleństwo
kichnęło, a z jego pyska wyleciało parę iskierek.
- Prawda, jaki
cudowny? – mruknął z podziwem Hagrid.
Wyciągnął
rękę, żeby pogładzić gada po łebku. Smok zasyczał i obnażył ostre kły.
- Mój maleńki,
poznaje swoją mamusię! – zawołał uradowany Hagrid.
Ron chciał go
pogłaskać, ale ten zechciał go ugryźć. Hagrid powiedział mu, że nie wolno, ale
i tak widać było, że na malucha nie mógł się gniewać. Ja również wyciągnęłam
rękę. Najpierw był nieufny, ale w końcu się do mnie przyzwyczaił (po około
dwóch minutach). Mogłam go spokojnie pogłaskać. Hagrid zdziwił się, że smoczek
nie chciał mnie ugryźć. Powiedział do mnie po cichu, że mam rękę do zwierząt.
Zdziwiło mnie to, ale było to… miłe.
- Hagridzie, a
właściwie jak szybko rosną norweskie smoki kolczaste? – zapytała Hermiona.
Hagrid już
miał odpowiedzieć, ale nagle pobladł i podbiegł szybko do okna.
- Co się
stało? – zapytałam się.
- Ktoś
zaglądał przez szparę… jakiś chłopak… teraz biegnie do szkoły.
Razem z Harrym
szybko podbiegłam do drzwi. Otworzyliśmy je. Nawet z tej odległości potrafiłam
poznać Malfoya…
Malfoy widział
smoka.
Przez cały
tydzień na twarzy Malfoya czaił się ten uśmieszek.
Baliśmy się, że powie o tym, że Hagrid ma smoka. Większość wolnego czasu
spędzaliśmy w chatce Hagrida, próbując przemówić mu do rozsądku.
- Po prostu go
wypuść – nalegał Harry. – Niech sobie idzie.
- Nie mogę –
odpowiedział Hagrid. – Jest za mały. Zdechłby beze mnie.
Spojrzałam na
smoka. Już nie był taki mały, w ciągu tego tygodnia urósł trzykrotnie. Teraz
był wielkości gęsi. Z jego nozdrzy wylatywało strużki dymu. Jego różki urosły
trochę. Hagrid zaniedbał się w obowiązkach gajowego, bo teraz nie miał na nic
czasu. W jego izbie było pełno piór kurczaków i pustych butelek po brandy.
Czasami wyręczałam Hagrida w opiece nad smoczkiem, mnie z całej trójki lubił
najbardziej.
- Postanowiłem
nadać mu imię Norbert – oznajmił Hagrid, patrząc się na smoka z dumą. – On mnie
naprawdę rozpoznaje. Zobaczcie. Norbert! Norbert! Gdzie jest mamusia?
Ron szepnął
coś do Harry’ego. Nie usłyszałam tego, bo Hagrid tak nawoływał Norberta.
- Hagridzie –
powiedział głośno Harry – jeszcze dwa tygodnie i Norbert będzie wielkości
twojej chatki. Malfoy w każdej chwili może donieść Dumbledore’owi.
Hagrid
przygryzł wargę w smutku.
- Ja… ja wiem,
że nie mogę go trzymać wiecznie, ale przecież go nie wyrzucę… nie mogę.
- Charlie –
powiedział Harry bez jakiegokolwiek wytłumaczenia.
- Tobie też
już odbił. Jestem Ron, pamiętasz?
- Nie…
Charlie… twój brat Charlie. W Rumunii. On bada życie smoków. Moglibyśmy my
wysłać Norberta. Charlie się nim zaopiekuje, a potem wypuści na wolność!
- Ekstra! Co
ty na to, Hagridzie?
Hagrid nie
podchodził do tego z takim entuzjazmem jak my. Pod długich namowach zgodził
się, ale ledwo. Harry i Ron wysłali list do Charliego.
Ten tydzień
wlókł się niemiłosiernie. W środę razem z Ronem pomagałam karmić Hagridowi
Norberta. Pożerał on mnóstwo zdechłych szczurów. Hagrid tylko je szukał (żywe),
albo ja transmutowałam najróżniejsze rzeczy w nie; od wazonów, przez ściółkę w
lesie, aż po normalne mięso (Hagrid mówił, że on czegoś co już nie żyje nie
tknie). Było to dość brutalne (dla szczurów, nie smoka), ale podrzucaliśmy je w
powietrze i Norbert je łapał.
- Auu –
krzyknął Ron.
- Co się
stało?
- Ugryzł mnie
jak chciał zeżreć szczura z mojej ręki, nie zdążyłem go nawet podrzucić, a tej
już na mnie skoczył.
- To nie jego
wina, że jest głodny – mruknął uradowany Hagrid. – Poza tym wystraszyłeś go! Za
szybko się poruszałeś, i moje maleństwo się wystraszyło, prawda Norberciku?
- Na pewno –
szepnął do mnie Ron.
Postanowiłam,
że spróbuję uleczyć jego ranę za pomocą zaklęcia, nie podziałało tak jak miało
zadziałać, ale nie było tak źle.
- Laura, to na
pewno samo wyzdrowieje, nie musisz ingerować w to.
- Mówię ci, że
to pomoże! – skierowałam różdżkę na jego rękę, która obficie krwawiła i
szepnęłam – Enervate.
Z różdżki
trysnęło parę złotych iskier.
-
Nie zadziałało do końca tak jak się tego spodziewałam, ale przynajmniej już tak
nie krwawi.
- I mniej
boli.
- Co nie
zmienia faktu, że nadal krwawi. Hagrid podaj mi byle co – podał mi kawałek
stłuczonej filiżanki, którą dwie minuty temu Norbert zwalił swoim ogonem.
Stłuczoną
porcelanę zamieniłam w chusteczkę, którą później podałam Ronowi.
- Dzięki.
- Nie ma za
co. Będę musiała jeszcze poćwiczyć to zaklęcie…
- Kiedy się go
nauczyłaś?
- Znalazłam w
bibliotece i zaczęłam opracowywać jakieś dwa tygodnie temu. Testowałam sama na
sobie. Celowo kaleczyłam się w palec, na przykład o kawałek stłuczonego szkła,
albo o stronę w książce. Teraz pierwszy raz zadziałało chociaż w malutkim
stopniu.
- Maluch już
najedzony, więc możecie stąd już iść. Chyba, że chcecie zostać? – mruknął
Hagrid z nadzieją.
- Nie
dziękujemy, Hagridzie. Musimy już lecieć, mamy do napisania jeszcze parę
wypracowań.
- Jutro
wpadniecie?
- Ja na pewno!
– pogłaskałam smoka, który mi na to pozwalał. – Pa maleńki.
- To, pa
Hagrid! – powiedział Ron, po czym schowaliśmy się pod peleryną-niewidką
Harry’ego i wyszliśmy z chatki. Było już pewnie koło północy; o tej godzinie
już nie można było oczywiście znajdować się poza zamkiem.
Po dwudziestu
minutach byliśmy już w pokoju wspólnym Gryfonów. Na kanapie siedzieli tylko
Harry i Hermiona, więc spokojnie mogliśmy zdjąć pelerynę-niewidkę.
- Ugryzł mnie!
– powiedział Ron na powitanie.
Pomachał im zakrwawioną chusteczką przed twarzą. – Dzięki Laurze zaczęło się
szybciej goić, ale to nie zmienia faktu, że nie będę mógł pisać przez około
tydzień. Mówię wam, ten smok to najokropniejsze gadzina, jaką widziałem, a
Hagrid obchodzi się z nim jak z małym, puszystym króliczkiem! Ten gad mnie
ugryzł, a Hagrid zrugał mnie za to, że go przestraszyłem. A kiedy wychodziliśmy,
zaczął śpiewać mu kołysankę.
- Ja uważam,
że Norbert nie jest taki zły… Nie powinien być trzymany w domu, przez to
rozładowywuje swoją energię na demolowaniu chatki Hagrida, oraz na zabawie w gryzienie wszystkiego co
popadnie. Tym razem przyszła kolej na Rona…
W ciemne okno
coś zastukało.
- To Hedwiga!
– powiedział Harry i podbiegł, by ją wpuścić. – Na pewno z odpowiedzią od
Charliego!
We czwórkę
pochyliliśmy się nad listem:
Kochany Ronie,
Jak się miewasz? Dziękuję za list – bardzo
bym chciał zabrać norweskiego smoka kolczastego, ale nie będzie łatwo go
przetransportować. Myślę, że najlepiej byłby go wysłać razem z moimi
przyjaciółmi, którzy mają mnie odwiedzić w przyszłym tygodniu. Problem w tym,
że nikt nie może ich zobaczyć, bo transportowanie smoków jest nielegalne.
Czy moglibyście czekać z nim w niedzielę o
północy na najwyższej wieży? Moi przyjaciele zjawiliby się tam i zabrali go,
kiedy będzie ciemno.
Czekam pilnie na odpowiedź.
Pozdrowienia,
Charlie.
Kiedy każdy
skończył czytać list, popatrzyliśmy się na siebie.
- Mamy
pelerynę-niewidkę – powiedział Harry. – Chyba nie będzie trudności… jest tak
duża, że przykryje trójkę z nas i Norberta. Jedna osoba będzie stała po prostu
na czatach, albo poczeka w pokoju wspólnym.
- Oczywiście
zmieścimy się we trójkę, jeśli Norbert nie urośnie do rozmiarów pudla!
Niestety, ale
nazajutrz sprawy zaczęły się poważnie komplikować. Niestety, ale użycie
zaklęcia leczącego przez tak niedoświadczoną osobę, jak ja, nie przyniosło
takich samych efektów, jakby zrobiło to pani Pomfrey. Okazało się, że nie
usunęło to jadu, który (jak się okazało) wydziela jakiś dziwny jad, przez co
dłoń Rona spuchła tak, że wyglądała jakby były to dwie dłonie. Nie chciał iść
do pani Pomfrey, bo bał się, że pozna, co go ugryzło. Jednak po południu nie
miał już wyboru; jego ręka pozieleniała.
Wieczorem
razem z Harrym i Hermioną poszliśmy do skrzydła szpitalnego, aby odwiedzić
Rona. Zastaliśmy go w okropnym stanie.
- Nie chodzi
mi tylko o rękę – wyszeptał – chociaż czuję się tak, jakby miała mi odpaść.
Malfoy powiedział pani Pomfrey, że chce pożyczyć ode mnie książkę, przyszedł tu
i był naprawdę okropny. Naśmiewał się ze mnie, groził, że powie jej, co mnie
ugryzło… Wiecie, ja jej powiedziałem, że to był pies, ale chyba mi nie
uwierzyła… Niepotrzebnie tak go rąbnąłem podczas meczu, teraz będzie się mścić.
- Mogę do
niego pójść i trochę z nim porozmawiać.
- Nie rób
tego! Wtedy na pewno powie!
- Eh… Nie
dacie nawet się… pobawić.
Razem z Harrym
i Hermioną próbowaliśmy jakoś uspokoić Rona, ponieważ ten się coraz bardziej
zaczął stresować tym, że Malfoy powie Dumbledore’owi.
- W niedzielę
o północy będzie po wszystkim – powiedziała Hermiona, ale to go wcale nie
uspokoiło. Przeciwnie, usiadł nagle w łóżku, zalany potem.
- W niedzielę
o północy – krzyknął ochrypłym głosem. – Och, nie… nie!... Właśnie sobie
przypomniałem… list Charliego był w tej książce, którą Malfoy ode mnie wziął!
Dowie się, kiedy zamierzamy wytransportować Norberta.
Jednak nie
mieliśmy możliwości powiedzieć żadnego słowa na ten temat, ponieważ pani
Pomfrey weszła i kazała nam wyjść, mówiąc, że Ron potrzebuje snu.
- Już za
późno, by zmienić plan – powiedział Harry, kiedy byliśmy już na błoniach. – Za
mało czasu, żeby wysłać Charliemu sowę, zresztą to może być jedyna szansa, by
pozbyć się Norberta. Musimy zaryzykować. No i mamy pelerynę-niewidkę. Malfoy o
tym nie wie.
Poszliśmy do
Hagrida, aby mu o wszystkim opowiedzieć. Przed chatką stał Kieł z obandażowanym
ogonem. Hagrid nie chciał nas wpuścić, rozmawiał z nami przez okno.
- Nie mogę was
wpuścić do środka. Norbert jest w stanie… no… trochę swawolnym. Nie mogę sobie
z nim poradzić.
- Może ja
jakoś pomogę? – zapytałam.
- Wątpię,
jeszcze ci coś zrobi biedactwo. Chciałby polatać, ale nie mogę go jak na razie
wypuścić.
- Jak tam
sobie chcesz…
Kiedy Harry
powiedział mu o liście od Charliego, oczy napełniły mu się łzami, ale to może
dlatego, że Norbert ugryzł go w nogę.
- Auuu! To
nic, nic, przegryzł tylko but… po prostu się bawi… w końcu to jeszcze dziecko
Dziecko walnęło ogonem w ścianę tak, że
aż zabrzęczały szyby w oknach. Razem z Harrym i Hermioną wróciliśmy do zamku,
mając nadzieję, że Norbert nie urośnie za bardzo…
Na pewno żal
by nam było Hagrida, kiedy nadszedł czas pożegnania z Norbertem, gdybyśmy nie
byli tak przestraszeni tym, co musimy zrobić. Była ciemna, bardzo pochmurna noc
i trochę się spóźniliśmy do Hagrida, bo Irytek nie chciał opuścić Sali
wejściowej, gdzie ćwiczył tenisa, odbijając piłkę od ściany.
Hagrid
zapakował już Norberta do wielkiej klatki.
- Dostał na
drogę mnóstwo brandy i szczurów – powiedział głosem, który mówił, że płakał. –
I wsadziłem mu też jego pluszowego misia, żeby się nie czuł samotny.
Z wnętrza
klatki dobiegły odgłosy przypominające rozdzieranie pluszowego misia na części
pierwsze. Widać było, że Norbertowi już się nudziło.
- Żegnaj
Norbercie! Pa, pa, mój mały! – załkał Hagrid, kiedy zakryliśmy siebie i klatkę
pod peleryną. – Mamusia nigdy o tobie nie zapomni!
Hermiona
trzymała pelerynę niewidkę, a ja razem z Harrym niosłam klatkę; była strasznie
ciężka! Północ się już zbliżała, a my nadal nie byliśmy na miejscu. Dwa skróty
ode mnie i jeden od Harry’ego niewiele nam pomogły…
- No, już
prawie jesteśmy! – wydyszał Harry, kiedy znaleźliśmy się na w korytarzu pod
najwyższą wieżą.
Nagle
zobaczyłam jakiś ruch przed sobą i mało brakowało, a wypuściłabym klatkę z rąk.
Przysunęliśmy się do ściany w jakimś zakamarku, wpatrując się w ciemne zarysy
dwóch postaci szamocących się ze sobą. Rozbłysło jakieś światło (pewnie Lumos).
Profesor
McGonagall, w kraciastym szlafroku i z mokrymi włosami, trzymała za ucho
Malfoya. Zachichotałam na ten widok bezgłośnie.
- Areszt! –
krzyknęła. – Areszt i minus dwadzieścia punktów dla Ślizgonów! Wałęsanie się po
zamku o północy… Jak śmiesz…
- Pani
profesor nic nie rozumie! Zaraz tu będzie Harry Potter… on ma smoka!
- Co za
bzdury! Jak śmiesz opowiadać mi takie dyrdymałki! Jeszcze mi tu będziesz łgać w
żywe oczy! Za mną, Malfoy. Idziemy do profesora Snape’a!
Dopiero po tym
wydarzeniu skapnęłam się, że jesteśmy niewidzialni, i nie musieliśmy przyciskać
się tak do ściany. Po tym wydarzeniu pokonanie stromych spiralnych schodów,
wiodących na szczyt wieży, było błahostką. Dopiero na samej górze, kiedy
znalazłam się pod ciemnym niebem i poczułam chłodny wiatr, wyszłam spod
peleryny. Po chwili Hermiona z Harrym zrzucili ją z siebie. Położyli ją za
gobelinem przedstawiającym mantykorę. Hermiona wykonała jakieś dziwne wygibasy.
- Malfoy w
areszcie! Chce mi się śpiewać!
- Ale nie rób
tego – poradził Harry.
Czekaliśmy,
naśmiewając się z Malfoya. Norbert miotał się niespokojnie w klatce. Miał tam
małe okienko, które można było otworzyć, więc otworzyłam go i włożyłam rękę.
Wyczuł, że to ja, więc dosyć niespokojnie się poruszył, aby jego głowa dotknęła
mojej ręki. Pogłaskałam go. Kiedy wyczuł, że chowam rękę, to zaczął się kręcić.
Przy okazji podrapał mnie swoim ogonem, ale szybko uzdrowiłam to małe zaklęcie.
Szepnęłam: Enervate i po zadrapaniu
nie było śladu. Jakieś dziesięć minut później z ciemności wyłoniły się cztery
miotły, które wylądowały na wieży.
Przyjaciele
Charliego byli w świetnych humorach. Pokazali nam uprząż, którą przymocowali do
klatki. Uścisnęli nam dłonie, po czym usiedli na miotłach. Pogłaskałam smoka,
po czym wstałam i podeszłam do Harry’ego i Hermiony. Będę tęsknić za tym maluchem. Odlecieli…
Zaczęliśmy
schodzić krętymi schodami, czując wielką ulgę. Chociaż będę tęsknić za nim, to
czuję się o niebo lepiej, z wiedzą, że teraz Hagridowi nic nie grozi. Myśl o
tym, że Malfoy został ukarany aresztem dodawała mnie otuchy. Co mogłoby nam
teraz zepsuć szczęście? Chyba nic…
Niestety, ale
odpowiedzią było to, co czekało na nas u stóp schodów. Raczej kto, a nie co,
ale to szczegół…
- No, no, no –
wyszeptał Filch. – Chyba mamy kłopoty.
Zapomnieliśmy
o pelerynie-niewidce, która została na górze…
Rozdział pojawił się po (nie) małych problemach. Mój komputer nie chciał ze mną współpracować i nie odnajdywał programu Chrome. Rozdział trochę (bardzo) dłuższy, niż poprzednie. Mam nadzieję, że będzie się podobać. Za paredziesiąt wyświetleń robię ankietę co chcecie na special na 1000 wyświetleń, czy coś w ten deseń.
Miłej szkoły,
Laura :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz