poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział XXVII

Rok 1 (chyba, że nas wyleją)
Rozdział 27
Zadania

Spadałam i spadałam, i spadałam, i nagle uderzyłam w coś wilgotnego i miękkiego. Harry i Ron szamotali się, bo jakaś roślina ich uwięziła, a Hermiona stała z boku unikając dotyku rośliny. Szybko podała mi rękę, zanim jedno z pnączy zdołało opleść się dookoła mojej nogi.
Stanęłam jak najbliżej ściany, aby roślina mnie nie zdołała dopaść. Co to jest za roślina?
- Nie ruszajcie się! – krzyknęła Hermiona. – Wiem co to jest… to diabelskie sidła!
- Och, jak to dobrze, że wiemy, jak to się nazywa, to naprawdę wielka ulga! – warknął Ron, odchylając głowę, bo pnącza dosięgały mu już szyi.
- Cicho bądź, próbuję sobie przypomnieć przeciwzaklęcie!
- No to się pospiesz, nie mogę oddychać! – wysapał Harry. Widok ten był okropny.
Wyjęłam różdżkę z mojej kieszeni i zaczęłam rzucać różne zaklęcia, ale żadne nie zadziałało
- Diabelskie sidła, diabelskie sidła… Co mówiła profesor Sprout?... Że to lubi ciemność i wilgoć…
- Więc zapal coś! – wykrztusił Harry.
- Tak… no jasne… ale tu nie ma drewna! – krzyknęła Hermiona.
- CZY TY ZWARIOWAŁAŚ? – zawył Ron. – JESTEŚ CZARODZIEJKĄ CZY NIE?
- Och tak! – powiedziała Hermiona.
Światło… Zaklęcie na światło. Szepnęłam: Lumos.
Koniec mojej różdżki zaświecił się. Przyłożyłam różdżkę jak najbliżej diabelskich sideł. Hermiona w tym samym czasie wyczarowała niebieskie płomyki, które również sporo dały. Widziałam, że ucisk rośliny, na chłopakach malał.
- Całe szczęście, że przykładałaś się do zielarstwa, Hermiono – powiedział Harry, kiedy już się uwolnili i stanęli koło nas.

- Tak – dodał Ron – i całe szczęście, że Laura przykładała się do zaklęć, a Harry nie stracił głowy w kryzysowej sytuacji… „Tu nie ma drewna”, słowo daję…
- Tędy – rzekł Harry, wskazując na ciemny korytarz. Była to jedyna droga.
Szliśmy dość powoli. Nic nie mówiliśmy. Korytarz prowadził w dół. Nie wyglądał on najładniej, ale i tak jest lepszy niż pomieszczenie z diabelskimi sidłami. Ciszę przerywało ciche kapanie wody, oraz nasze kroki.
Nagle zaczęło coś cichutko pobrzękiwać, szeleścić.
- Słyszycie? – zapytał po paru minutach Ron.
- Myślisz, że to duch? – zapytał Harry.
- Nie wiem…
- Mi to przypomina trzepotanie maleńkich skrzydełek – odpowiedziałam.
Im byliśmy bliżej, tym odgłos ten stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej wyraźny. Po paru minutach, które dłużyły się niezmiernie, doszliśmy do końca korytarza.
Jasno oświetlona komnata, która ma wysokie sklepienie, pełna małych, kolorowych ptaszków, które latają jak zwariowane – tak wyglądało to, co znajdowało się na końcu. Po drugiej stronie były ciężkie drzwi, które miały dość sporą dziurkę na klucz, oraz zardzewiałą klamkę.
- Myślisz, że rzucą się na nas, jak będziemy szli przez komnatę? – zapytał Ron.
- Chyba tak – odpowiedział Harry. – Nie wyglądają zbyt groźnie, ale jeśli rzucą się całą chmarą… No, nie mamy wyboru… Biegnę.
Wziął głęboki oddech, zasłonił twarz rękami i pobiegł przez komnatę. Z uwagą przyglądałam się kluczom, ale te latały nadal we wszystkie strony, jakoś niezbyt przejmując się Harrym. Stanął przed drzwiami i nacisnął klamkę.
Skoro było bezpiecznie, to razem z Ronem i Hermioną przeszliśmy na drugą stronę do Harry’ego. Próbowaliśmy popchnąć drzwi, ale nie dało się ich otworzyć.
- Alohomora – szepnęłam, ale drzwi nawet nie drgnęły.
-  No i co teraz? – zapytał Ron.
- Te ptaki… przecież nie mogą tu być dla dekoracji – powiedziała Hermiona.
Spojrzałam się w skupieniu na ptaki. Latały sobie spokojnie. Nawet nie ćwierkały, tylko delikatnie pobrzękiwały… Zaraz, zaraz… Pobrzękiwały?
- To nie ptaki! – krzyknęłam w tym samym czasie co Harry. – To są klucze!
- Uskrzydlone klucze – dodał. – Przypatrzcie się im uważnie… To znaczy, że… Tak! Popatrzcie! – wskazał palcem na jakieś cztery kije, które były wetknięte w jakiś stojak. – Miotły! – przypatrzyłam się im bliżej. Rzeczywiście były to miotły… – Musimy złapać właściwy klucz!
- Ale tu są setki kluczy! – wrzasnęła Hermiona.
- Musimy szukać dużego, staroświeckiego – szepnął Ron.
- Prawdopodobnie srebrnego, jak klamka – dodałam.
Trójka przyjaciół podeszła do mioteł, a ja stałam jak kołek oparta o ścianę.
- Laura, idziesz? – zapytał Ron.
- Ja tutaj poczekam! Lepiej wy się popiszcie, ja byłam przecież tylko na jednej lekcji na której nic nie robiliśmy! Tej, na której Neville sobie złamał nadgarstek. Później twoi bracia mnie uczyli, ale jakoś niezbyt to wyszło…
- Jak sobie chcesz! Ale wiedz, że Snape może już dorwać Kamień! – zdenerwował się Harry.
- Przykro mi…
Usiadłam na skrawku podłogi. Muszę wam przyznać, że boję się wsiadać teraz na miotłę. Są rzeczy, których się nie boję, na przykład wejść do Zakazanego Lasu, ale są rzeczy których się strasznie boję, na przykład latanie na miotle… Może kiedyś uda mi się przezwyciężyć ten strach…
Siedziałam tak około pięć minut. Przyjaciele latali nade mną próbując znaleźć odpowiedni klucz, ale nic nie mogli wypatrzeć. Sama wpadłam na pewien pomysł…
- Animanebul!
W górę wzniósł się potężny, niebieskawo-zielony orzeł, który zaczął szybować koło kluczy. Wypatrywał odpowiedniego przez kolejne pięć minut, ale on również nic nie wypatrzył.
- To ten! – krzyknął Harry. Od razu wstałam i zaczęłam patrzeć do góry. – Ten wielki… tam… nie, tam… z jasnoniebieskimi skrzydłami… z jednej strony pióra są powykrzywiane.
Ron z dość sporą prędkością pomknął w miejsce, które wskazał Harry. Uderzył głową w sklepienie i prawie spadł z miotły. Na szczęście nic mu się nie stało.
- Musimy go okrążyć! – zawołał Harry. – Laura, wskakuj na miotłę!
- Nie, pomogę wam moim orłem!
- Ron, ty od góry… Hermiono, trzymaj się niżej i nie pozwalaj mu zlecieć w dół… Laura, ty trzymaj go tak, aby nie mógł polecieć w lewo… a ja spróbuję go złapać od prawej. Dobra, TERAZ!
Ron zanurkował, Hermiona wystrzeliła w górę, mój orzeł poleciał prosto na klucz z lewej, a Harry zrobił to samo z prawej. Widziałam jak Harry złapał klucz. Zaczęłam klaskać w dłonie, kiedy Harry wylądował.
Jak najszybciej się dało podbiegł do drzwi, włożył klucz do dziurki i przekręcił. Klucz natychmiast odleciał, kiedy tylko Harry go puścił.
- Gotowi? – zapytał Harry, trzymając rękę na klamce.
W tym samym czasie kiwnęliśmy głowami. Harry powoli otworzył drzwi.
Ciemność. Tylko to widzieliśmy. Harry zrobił krok do przodu, a wtedy tysiące świeć zapaliło się i oświetliło komnatę.
Staliśmy na skraju olbrzymiej szachownicy. Naprzeciwko nas stały czarne figury, które były wyższe od nas. Były one wyrzeźbione z ciemnego kamienia. Po drugiej stronie komnaty stały białe figury, które były tak samo piękne jak te po naszej stronie. Miały tylko jedną rzecz, a właściwie jej nie miały, przez którą ciarki przechodziły po całym ciele; nie miały twarzy.
- A co teraz zrobimy? – zapytał Harry.
- To przecież jasne, nie? – odpowiedział Ron. – Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.
Za białymi figurami widniały kolejne drzwi. Były lekko uchylone.
- Ale jak? – szepnęła przerażona Hermiona.
- Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy – powiedział Ron.
Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytem po podłodze, a jeździec się odwrócił i spojrzał na Rona.
- Czy mamy… ee… przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Rycerz skinął głową. Jego przyłbica lekko zaklekotała. Ron odwrócił się, na jego twarzy malował się strach i zakłopotanie.
- Zaraz, niech pomyślę… Wydaje mi się, że musimy zastąpić cztery czarne figury…
Harry i Hermiona stali spokojnie, podczas gdy ja podeszłam do figur. Kamień z którego były zrobione był piękny. Dotknęłam czarnej królowej, ta odwróciła się.
- Cz-cześć – jąknęłam się.
Ona w odpowiedzi spojrzała na mnie i wystawiła rękę, w której przed chwilą gościła rękojeść miecza. Uścisnęłam jej dłoń i odwróciłam się.
- Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach – zaczął Ron.
- Dobra, nie obrażamy się – przerwał mu Harry. – Po prostu powiedz nam, co mamy robić.
- No więc tak… Harry, zajmij miejsce tego gońca, Hermiono, ty stań na miejscu wieży… A Laura… Laura, ty zamień się z królową miejscami, widziałem, że się polubiłyście.
- A ty? – zapytała Hermiona, której mina wskazywała na to, że jest coraz bardziej zaniepokojona.
- Ja będę skoczkiem.
Figury chyba zrozumiały o czym mówił Ron, bo posłusznie zeszły z miejsc. Spojrzałam jeszcze raz na królową, która zrezygnowana, że nie będzie mogła wziąć udziału w bitwie, zeszła z szachownicy.
Zajęłam miejsce obok króla i poczekałam na przyjaciół, aż ci również zajmą swoje miejsca.
- Białe zawsze zaczynają – powiedział Ron, zerkając na szachownicę. – Tak… zobaczcie…
Biały pionek przesunął się o dwa pola do przodu.
Ron wydawał polecenia czarnym figurom, te posłusznie się go słuchały. Po paru chwilach straciliśmy drugiego skoczka (nie Rona). Biała królowa przewróciła go i wywlokła poza szachownicę. Był to niezbyt przyjemny widok. Zaczęłam się zastanawiać co gdyby tak na przykład mnie miała ona zwlec… Zresztą muszę odtrącić te myśli… A co jeśli przegramy?...
- Musiałem na to pozwolić – odpowiedział Ron, patrząc na skoczka, który leżał twarzą do dołu. – Hermiono, teraz możesz zbić tego gońca. No, bierz go.
Za każdym razem, kiedy Ron popełniał błędny ruch, białe były bezlitosne. Traciliśmy czarne figury, w takim samym tempie, jak pokonywaliśmy białe.
- Już jesteśmy blisko – mruknął przeciągle Ron. – Zaraz, niech pomyślę… niech pomyślę.
Biała królowa zwróciła się w jego stronę. Gdyby miała oczy, to pewnie zmierzyłaby go morderczym wzrokiem…
- Tak… Jest tylko jedno wyjście.. muszę dać się zabić…
- NIE! – krzyknęłam w tym samym czasie, co Harry i Hermiona.
- To są szachy! Trzeba ponosić ofiary! Zrobię ruch o jedno pole do przodu, ona mnie zabije… a ty, Harry będziesz mógł zmatować ich króla!
- Ale…
- Chcesz zatrzymać Snape’a, czy nie?
- Ron…
- Słuchaj, jeśli się nie pospieszysz, on może wykraść Kamień!
Najwyraźniej nie mieliśmy innego wyjścia. Ron strasznie pobladł.
- Gotów? – krzyknął przerażony.  Odę tutaj… a jak wygracie, nie marudźcie, tylko…
- Ron, będę mogła tu z tobą zostać! Hermiona jest mądrzejsza, a ja wtedy doprowadzę cię do porządku…
- Nie! Nie wykonaliśmy jeszcze zadania od McGonagall, a ty jesteś najlepsza z transmutacji… nawet od Hermiony.
Ron miał w tym trochę racji. Zrobił krok na przód, a biała królowa natychmiast zaczęła na niego iść. Nie mogłam na to patrzeć, więc zamknęłam oczy, usiadłam na posadzce i starałam się o niczym nie myśleć. Oczywiście siedziałam tylko na polu, które jest mnie aktualnie przypisane.
Jedyne co usłyszałam, to cichy krzyk Rona, przerażony pisk Hermiony, oraz jakby coś upadło na posadzkę – pewnie to był Ron. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak biała królowa zwlokła Rona poza szachownicę. Wyglądał jakby zemdlał.
Harry zrobił trzy kroki w lewo. Biały król zerwał koronę z głowy i rzucił pod nogi Harry’emu. Figury rozstąpiły się i skłoniły, dzięki czemu mogliśmy przejść przez drzwi.
Podeszliśmy do drzwi. Odwróciłam się, aby jeszcze raz spojrzeć na Rona. Kusiło mnie, aby jednak podejść do niego i co najmniej użyć na nim zaklęcia Enervate, ale jak sam wspominał nie ma czasu.
- A jeśli on... – zaczęła Hermiona, ale Harry jej przerwał.
- Nic mu nie będzie. Co mamy dalej?
- Ja z nim zostanę… Może uda mi się jakoś mu pomóc.
- Laura, nie! – przerwał mi Harry. – Jest jeszcze zadanie od McGonagall, a ty jesteś najlepsza z nas w transmutacji! – Hermiona pokiwała głową w aprobacie. – Proszę, zostań!
Przeszliśmy przez drzwi i zaczęliśmy iść wąskim korytarzem. Nie był on taki długi, widać było drzwi na jego końcu, chociaż troszkę iść trzeba było.
- Była już Sprout ze swoimi diabelskimi sidłami, Hooch z kluczami, Flitwick zaczarował szachy… to znaczy, że czekają nas zaklęcia Quirella, McGonagall i Snape’a…
Po paru chwilach, które dłużyły się w nieskończoność doszliśmy do kolejnych drzwi. Harry nie był pewny czy ma je otworzyć.
- W porządku? – zapytał.
- Wchodź – odpowiedziałyśmy.
Harry pchnął drzwi.
Pierwszą rzeczą nie było nic, co mogłam zobaczyć. Pierwszą rzeczą był okropny zapach, który już kiedyś czułam, lecz teraz był jeszcze mocniejszy.
Weszliśmy do komnaty, a na podłodze leżał wielki troll. Był on większy od tego, którego już mieliśmy okazję spotkać. Na jego czole widniał krwawy guz. Leżał jak zabity. Oczy zaczęły mi łzawić przez ten zapach, więc jak najszybciej podeszłam do kolejnych drzwi, ale czekałam na przyjaciół, nie otwierałam ich jeszcze.
- No dobrze, że nie musimy z nim walczyć – szepnął Harry. – Szybko, zwiewajmy stąd, bo tracę oddech.
Otworzyliśmy kolejne drzwi. Pierwsi przeszli Harry i Hermiona, a ja za nimi…



Troszkę późno, ale ważne, że jest :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz