sobota, 18 lipca 2015

Rozdział II



Już niedługo w Hogwarcie ;)
Nowa Różdżka

            Dnia 11 sierpnia razem z mamą udałyśmy się do Londynu. Był to ciepły wakacyjny dzień, więc ubrałam się w krótkie spodenki i w koszulkę na ramiączkach przedstawiającą mój ulubiony zespół. W Londynie byłam pierwszy raz. Piękny zapach pieczywa unosił się w powietrzu, ponieważ niedaleko była piekarnia. Było tam mnóstwo sklepów odzieżowych, ale skoro każą mi mieć trzy pary szat, to nie warto było nic kupować… Zresztą mam wystarczająco ubrań jak na jeden semestr. Jeśli nie starczy ich (w co wątpię, bo pewnie mają tam jakieś pralnie), to mama mi pewnie trochę ich przyśle jakąś paczką, czy… sową?! Nad moją głową przeleciał piękny brązowy puchacz. Za nim biegła jakaś dziewczynka krzycząc „Madelain wracaj! Nie leć tak szybko!”… Pewnie też będzie w Hogwarcie. Wyglądała na starszą ode mnie. Pewnie miała z piętnaście lat. A no tak… Profesor McGonnagal wspominała, że nie ma klas, a są domy. Pewnie to coś w deseń klas, ale ona mówiła o tym jak o rodzinie. Zresztą nie będę podważać jej metod wychowawczych.
            Tak się zamyśliłam, że mama musiała mnie wybudzić z „transu”. Jest to takie specyficzne zamyślenie… Kiedyś na lekcji historii dostałam przez to taki ochrzan, że masakra. Tylko byłam „nieobecna” przez połowę lekcji… Tylko…
Mama pocałowała mnie w policzek, dała do ręki kopertę, w której za pewne były pieniądze i powiedziała „Będę o 15 w tym miejscu. Nie spóźnij się.” Chwilę później odeszła w boczną uliczkę. Kiedy spojrzałam przed siebie, to zobaczyłam pewnego mężczyznę, który wzrostem przypominał karła. Prowadził on za sobą jedną dziewczynę, oraz dwóch chłopców. Podeszłam do ów dziewczyny i przedstawiłam się:
            - Cześć jestem Laura Kelly, a ty?
            - Mam na imię Hermiona Granger, miło cię poznać.
            - Ty też z rodziny – tu ściszyłam głos – mugoli?
- Tak. Moi rodzice to dentyści, a twoi czym się zajmują? – zapytała się mnie z uśmiechem na twarzy.
- Wychowuje mnie tylko mama. – powiedziałam dosyć szybko - Tata jest za granicą i pracuje w firmie meblowej. Mama zajmuje się ogrodami.
- Ty też pierwszy raz co? – Zapytała się Hermiona jakby nie zauważyła mojego zmartwienia na twarzy.
- Tak… Trochę się stresuję…
- Spójrz już dochodzimy!
Kiedy Hermiona to powiedziała zauważyłam, że niski mężczyzna zatrzymuje się aby nam coś powiedzieć.
- Witajcie przyszli uczniowie Hogwartu! Nazywam się Filius Filtwick i będę was uczyć zaklęć. Dzisiaj pokażę wam jak się dostać na ulicę pokątną, rozdam wam pieniądze na chociaż trochę książek, lub szat, pokażę wam gdzie możecie wymienić mugolskie… Znaczy się funty na galeony sykle, albo knuty. Pokażę wam również w jakich sklepach możecie zakupić przedmioty, oraz książki, które wam są potrzebne na pierwszym roku. Widzicie ten stary pub? Mugole go nie widzą. Chodźcie za mną.
Razem z moją nową koleżanką (coś czuję, że to będzie przyjaźń na dłużej, niż dwa miesiące, bo po takim czasie moje „przyjaźnie” się kończyły) poszłyśmy za profesorem Flitwickiem. Gdy weszłyśmy do pubu, to od razu można było wyczuć jakiś alkohol, oraz piwo. Był to bardzo mocny zapach, ale jakiś taki… magiczny. Profesor Flitwick wytłumaczył nam, że jesteśmy w Dziurawym Kotle. Powiedział, że nie będziemy się tutaj zatrzymywać i ruszyliśmy dalej na… podwórko za pubem?! Helloh?! Jak na jakimś podwórku może być cała ulica Przekątna… Stop! Poprawka: Pokątna. Może się mur odsłoni i będzie tam ta ulica… Kiedy o tym pomyślałam, to profesor Flitwick jakby czytając w moich myślach zastukał w mur i ten się odsłonił… Jestem medium! Powiadam to wam moi mili!.. Myślałam, że jestem mądra, a tu takie coś wyskakuje w mojej głowie… Na ulicy była cała masa dzieci, oraz dorosłych. Niektórzy chodzili ubrani normalnie, a inni mieli szaty, a na głowach tiary. Było tam pięknie! KOTŁY – WSZYSTKIE ROZMIARY – MIEDZIANE, MOSIĘŻNE, CYNOWE, SREBRNE – SAMOMIESZALNE – SKŁADANE – głosił szyld nad pierwszym sklepem na który spojrzałam.
- To jest ulica Pokątna. Na jej końcu jest Bank Gringotta. Kiedy już wymienicie pieniądze, to podejdźcie do mnie. Wtedy dam wam trochę pieniędzy na start… Jeśli wam nie starczy, to zawsze będziecie mogli tu wrócić. Proszę ustawić się za mną w dwuszeregu. Stanęłam razem z Hermioną w „parze”. Za nami ustawiło się dwóch chłopców. Przechodząc przez ulicę nie mogłam się napatrzeć na jeden sklep, więc mój wzrok „latał” w kółko po sklepach. Było bardzo… magicznie! Były różne stragany na których były najrozmaitsze przedmioty. Przechodząc zauważyłam jeden napis: „Odstraszacze Sami-Wiecie-Kogo”. Zaciekawiło mnie to, więc miałam zamiar później o to spytać profesora Filtwicka, albo przeczytać w książkach… Skoro są odstraszacze przeciwko temu czemuś, to musi to być coś strasznego. Na końcu ulicy znajdował się wielki budynek który przypominał muzeum. Był on piękny. Pewnie to jest Bank Gringotta… Profesor Flitwick zaprowadził nas do środka, a w środku pracowały dziwne stworzenia. Były one bardzo niskie… Niższe były chyba nawet od Flitwicka…
- Zapomniałem wam powiedzieć, że w Banku Gringotta pracują gobliny, a nie czarodzieje – powiedział nam Profesor Flitwick.
- A więc to gobliny – szepnęłam do Hermiony.
            Profesor Flitwick zaprowadził nas do jednego z nich i powiedział, abyśmy rozmienili pieniądze, a następnie do niego podeszli. Powiedział, że założy nam skrytki w banku, oczywiście z pieniędzy szkolnych. Zdziwiło mnie, że mamy mieć skrytki, skoro nie jesteśmy pełnoletni, oraz nie mamy jakoś wiele pieniędzy. Podeszłam do goblina jako pierwsza, za mną była Hermiona, a za nią tamci chłopcy. Kiedy otworzyłam kopertę, to zobaczyłam tam aż 500 funtów! Oprócz tych 500 funtów była jeszcze jedna koperta… W środku była kartka na której było napisane: „A to na twoje urodziny”, oraz 50 funtów. Kiedy zamieniłam już pieniądze, to miałam już 34 złotych monet (czyli Galeonów), 15 srebrnych (czyli Sykli), oraz
20 brązowych (czyli knutów). Wiedziałam już co sobie kupię za te parę galeonów, które otrzymałam dzięki tym 50 funtom. Chwilę później podeszłam do Flitwicka, który dał mi klucz. Goblin narysował na nim swoim długim paznokciem (wręcz szponem) pewne symbole. Byłam szczęśliwa, że mam swoją skrytkę, ale bałam się, że nigdy nic w niej nie będzie… Gdy reszta otrzymała już swoje klucze, to wyszliśmy na Pokątną. Tam Flitwick dał nam po sakiewce. W każdej były pewne fundusze. Gdy zmierzaliśmy do pierwszego sklepu, to przeczytałam na szyldzie: OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Gdy weszliśmy do środka, to starszy pan o miłym uśmiechu powiedział:
            - Dzień dobry nowi czarodzieje. Wybierzmy dla was różdżki. Może zaczniemy od tej młodej damy? – tu wskazał na mnie… Dlaczego zawsze muszę być pierwsza?! Najpierw w Gringocie, teraz tu?!
            - Dobrze… - rzekłam dość cichutko, bo nie wiedziałam, co mam teraz zrobić.
Pan Ollivander poszedł po jakąś różdżkę… Gdy ją przyniósł, to powiedział:
            - Hmm.. Może ta różdżka. Olcha i włókno ze smoczego serca. Osiem cali. Dość giętka. – Wręczył mi ją do ręki. – Proszę machnąć panno…
            - Laura Kelly.
            - Proszę machnąć panno Kelly.
Kiedy machnęłam różdżką, to rozbiłam wazon z kwiatami, który stał na półce.
            - To na pewno nie ta… - odszedł znowu poszukać w pudłach kolejnej różdżki. Sprawdziłam jeszcze 20 różdżek i każda nie pasowała.
- Hm… A może ta. Drzewo różane i róg jednorożca, jedenaście cali, ładna i giętka, zarazem bardzo elegancka i kobieca. – wręczył mi różdżkę do ręki.
            Kiedy machnęłam, to wydarzyło się coś wspaniałego, a zarazem magicznego. Nie jestem w stanie tego opisać, ale było to nieziemskie uczucie. Niebieskie iskry trysnęły z różdżki. Kiedy dotknęły podłogi, to zamieniły się one w  niezapominajki. Podniosłam je i podałam Panu Ollivanderowi w zamian za te które spaliłam przy próbie dziewiątej różdżki.
            - To na pewno ta różdżka! – pan Ollivander prawie krzyknął. – Jest ona bardzo delikatna, lecz znakomita do rzucania uroków i do transmutacji. Ma pani w sobie wielką moc, panno Lauro. Wyrośnie pani na wyjątkową czarownicę. Będzie pani miała smykałkę do transmutacji… Czuję to. – gdy to powiedział, to uśmiechnął się i poprosił jednego z chłopców… Gdy wyszliśmy od Ollivandera, to Flitwick zaprowadził nas do: MADAME MALKN – SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE – a przynajmniej tak głosił szyld. Nie będę was zanudzać szczegółami o przymiarce szat, bo to było ździebka nudne. Kobieta zdjęła miary najpierw ze mnie i z Hermiony, a następnie z chłopaków. Jeden chłopak był bardzo małomówny, za to drugi był strasznie rozgadany.
Gdy zakupiliśmy już nasze szaty itp., to poszliśmy po książki. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy, więc nie chciałam brać używanych. Było tam wiele półek, a tam najróżniejsze książki. Małomówny kupił używane, a ja Hermiona i jeden z chłopców wzięliśmy nowe. Była masa ciekawszych książek, ale bałam się, że mi zabraknie pieniędzy na resztę przedmiotów. Flitwick „oprowadził” po reszcie ze sklepów, abyśmy zrobili resztę zakupów. Wątpię aby was to interesowało. Niosłam to wszystko w skórzanym kufrze, który kupiłam sobie za 1 galeon. Był bardzo ładny i wytrzymały… Podobno był ze skóry węża, ale wątpię w to. Inni nosili swoje rzeczy na takich specjalnych wózkach. Pewnie byłoby mi prościej nosić w takim wózku, ale ten kufer ma w sobie jakieś takieś fajne  zaklęcie, które sprawiło, że kufer ma o wiele większą pojemność niż normalnie by miał. Poza tym mogłam go wozić, bo miał również kółka, ale musiałam go ciągnąć… A oni mogli pchać… Ale i tak mam chyba ździebka łatwiej. Dodatkowo kupiłam sobie szmaragdowy atrament, atrament który zmieniał kolor, pawie pióro, sakiewkę, którą może otworzyć ją tylko jej właściciel, oraz notes, który sam poprawia błędy ortograficzne i interpunkcyjne.
Byliśmy już we wszystkich sklepach, oprócz (tu czytam szyld) CENTRUM HANDLOWE EEYLOPA – SOWY – PUCHACZE, SYCZKI, WŁOSZATKI, USZATKI ŚNIEŻNE. Nie było to obowiązkowe miejsce, więc Flitwick zostawił nas już samych i dał nam bilety na… Co?! Peron 9 i ¾?! Nie wnikam… Mam nadzieję, że koło ów peronu będzie jakiś czarodziej, który pokazałby nam jak się na niego dostać… Dziwna dość nazwa na peron… Już nie mogę się doczekać Hogwartu… Chłopcy poszli w lewo do lodziarni, a ja z Hermioną poszłyśmy do ów sklepu. Zostało mi jeszcze 11 galeonów, 2 sykle i 10 knutów, więc mogłam „zaszaleć”. W środku było wiele klatek. Od fioletowych żab, po ślimaki które miały parzący śluz. Było tam dosyć duszno, a to głównie przez terraria dla różnych (tu czytam opisy na terrariach) węży kameleonowatych, jaszczurek ziejących ogniem i lodem i wiele więcej! Lecz mój wzrok spoczął na pewnej pięknej sowie. Jest to piękny puszczyk. Miała piękny rdzawobrązowy kolor. Skąd wiem takie rzeczy o sowach? Gdy chodziłam do „normalnej szkoły”, to bardzo interesowałam się przyrodą. Zapytałam się pani ile ona kosztuje. Pani odpowiedziała mi, że 9 galeonów. Jeszcze zapytałam się czy to (tak bardzo umiem odmieniać) sowa, czy soweł. Haha soweł… Tak bardzo inteligentna ja. Pani odpowiedziała, że to samica. Kupiłam ją bez wahania! Kupiłam również dla niej specjalne przysmaki. Myślałam jeszcze jak ją nazwać, ale to już w domu. Może jest jakieś fajne imię w jednym z podręczników.
Po zakupach spojrzałam na zegarek, była 13:30. Miałam jeszcze półtorej godziny. Razem z Hermioną poszłyśmy na lody. Gdy szłyśmy z lodami się przejść, to zauważyłam pewną rodzinę. Były tam same rudowłose osoby. Pewien chłopak zaczął się nam (a w zasadzie mi) przyglądać. Gdy wyszeptał coś to swojego brata bliźniaka (tak mi się wydaję, bo byli identyczni), to zaczęli obydwoje się nam (mi) przyglądać. Hermiona tego nawet nie zauważyła. Było to dosyć dziwne, ale zarazem fajne. Z jednym z nich utrzymałam kontakt wzrokowy. Miał taki sam kolor oczu jak ja. Wyglądał na sympatycznego chłopaka. Zawsze nie rozumiałam dlaczego rudzi są wyśmiewani przez społeczeństwo… Przecież to taki piękny kolor włosów... Kiedy zaczynałam w dzieciństwie „czarować”, to próbowałam sobie zmienić kolor włosów na rudy, ale niezbyt mi to wyszło... Prawie podpaliłam sobię głowę.
Zagadałyśmy się z Hermioną, przez co ledwo zdążyłam na „spotkanie” z mamą. Była bardzo szczęśliwa, że mam nową przyjaciółkę, która jest „taka sama” jak ja. Teraz zostało tylko czekanie na 31 sierpnia (moje urodziny), a następnie Hogwart…

Chciałabym wam podziękować za tyle wyświetleń! W ciągu trzech dni wybiło ich już ponad sto! Ten rozdział jest specjalnie za to, że jest ich tyle. Co każde sto wyświetleń będzie wrzucany nowy rozdział.
PS: Już szykuję special na 1000 wyświetleń... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz