Rok 1
Rozdział 29
Wyjaśnienia
-
Jak ci się wydaje, kiedy z tego wyjdą?
-
Nie wiem, ale pewnie za niedługo.
-
Młoda leży jak zabita już od dwóch dni… Zresztą tak samo jak Harry.
-
Pewnie zaraz Pomfrey nas stąd wywali, ale… mam nadzieję, że księżniczka się
ucieszy z prezentu.
To
na pewno bliźniacy, bo kto inny jak nie Fred, nazwałby mnie księżniczką?
-
A co z nim? – usłyszałam głos po lewej stronie…
-
Wszystko będzie w porządku…
Otworzyłam
oczy i spojrzałam na dwójkę identycznych rudzielców, którzy i tak się czymś
różnili. Zauważyłam, że za nimi leży stos słodyczy i różnych dziwnych zabawek.
-
Obudziła się! – zaczął krzyczeć jeden z nich.
Z
sąsiedniego łóżka od razu przybiegły dwie postacie. Byli to Ron i Hermiona.
-
Laura, nic ci nie jest? – zapytała Hermiona.
-
Co się stało?
-
Nie pamiętasz?
-
Nie…
-
Rozwiązałaś zagadkę od McGonagall! – pisnęła Hermiona. – Na koniec lekko cię
przygniotła ta cała kula i… Tak trochę zmiażdżyło ci kość w ręce… Ale już ją
masz, bo Pomfrey dała ci specjalny lek i się stworzyła na nowo! Nie wiemy co
się stało z tamtą zmiażdżoną… Poza tym to tamte węgorzo-cosie ci przegryzły
dłoń i uderzyłaś się w głowę.
-
A co to jest? – wskazałam na stos słodyczy za bliźniakami.
-
Och… Zacytuję profesora Dumbledore’a – powiedział Ron. – To co stało się w podziemiach, jest ściśle tajne, więc oczywiście wie o
tym cała szkoła, czy jakoś tak. Prezenty od nas i innych, którzy
dowiedzieli się o tym co dokonałaś. Ja z Hermioną również dostaliśmy, tylko, że
obydwoje w naszych dormitoriach i było tego trochę mniej. Harry dostał z nas
najwięcej, zresztą nie dziwię się.
-
Właśnie, a co ze Snapem?!
-
To nie był Snape – szepnęła Hermiona. – Tylko Quirrell.
-
Jak to Quirrell? A gdzie Kamień?
Fred
i George byli dosyć zmieszani o czym my mówimy, chociaż trochę prawdy już
wiedzieli…
-
Quirrell miał na tyle głowy Sama-Wiesz-Kogo. Harry go pokonał… Więcej nie
wiemy, trzeba będzie porozmawiać z profesorem Dumbledore’em.
-
Słabo mi…
-
Masz czekoladową żabę – Fred podał mi jedną ze stosu. – Zrobi ci się lepiej.
-
Dzięki.
-
My zaraz wracamy… Idziemy po prezent
dla ciebie – powiedzieli chórem bliźniacy.
-
Ja bym się bała – szepnęła Hermiona, kiedy już wyszli. – Dla Harry’ego chcieli
przemycić sedes, jako niezły żart, ale pani Pomfrey na to nie pozwoliła… Wiesz,
zasady BHP i takie tam…
-
Aha…
-
Dumbledore przychodzi tu raz na jakiś czas patrzeć co z Harrym. Leży w łóżku,
po twojej lewej stronie.
Spojrzałam
się w lewo. Rzeczywiście leżał tam Harry. Właściwie to spał… Przyjaciele
powiedzieli mi, że tak samo jak ja leży tutaj od dwóch dni i, że jeszcze się
nie obudził.
Przez
parę kolejnych minut rozmawiałam z przyjaciółmi, ale pani Pomfrey uparła się,
że potrzebuję jeszcze odpoczynku… Przecież leżałam tutaj dwa dni (z tego co się
dowiedziałam)…
Jakoś
wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale mam bandaż na głowie. Pewnie to jest
wynikiem tego, że spadłam.
Jest
już pewnie grubo po północy, a ja nadal nie mogę zasnąć. Cały czas myślę o tych
wydarzeniach. Mam nadzieję, że Kamień jest dobrze strzeżony…
Drzwi,
które prowadziły na korytarz się otworzyły. Stały w nich dwie postacie, które
szybko do mnie podeszły. Dopiero, kiedy stanęły przede mną rozpoznałam ów osoby.
Byli
to Fred i George Weasleyowie. Uśmiechali się w ten sarkastyczny sposób.
-
Mówiliśmy, że idziemy zrobić prezent dla ciebie – zaczął pierwszy.
-
Więc proszę – powiedział drugi, ale nic nie zrobił.
-
Co?
-
Przyszliśmy tutaj!
-
I to jest ten prezent?
-
No… tak?! Oprócz tego mamy to – wyjęli zza swoich pleców dwa maleńkie pakunki.
– Wiedzieliśmy, że nie będziesz mogła spać, więc przyszliśmy, aby porozmawiać!
Nie cieszysz się?
-
Po prostu euforia mnie przepełnia – odpowiedziałam celowo nudnym głosem.
-
Nie bądź maruda! Już za parę dni ogłoszenie wyników egzaminów. Nastrój na pewno
ci się polepszy jak się dowiesz jakie masz oceny…
-
A wy wiecie jakie?
-
Można powiedzieć, że tak, ale również można powiedzieć, że nie… A teraz
otwieraj prezenty!
W
pierwszym znalazłam parę paczek Kociołkowych Piegusków, a w drugim były
musy-świstusy. Oni chyba na serio chcą, abym wyglądała jak kulka…
Rozmawialiśmy
tak przez długi czas. Między czasie zapaliłam różdżkę, aby było cokolwiek
widać. Chłopaki opowiadali mi różne kawały, śmialiśmy się, żartowaliśmy i
ogólnie rozmawialiśmy. Nie chciało mi się siedzieć tak w tym łóżku więc wstałam,
aby rozchodzić trochę nogi. Pani Pomfrey spała w swoim gabinecie, a na sali nie
było nikogo, prócz Harry’ego, mnie, Freda i George’a.
-
Ale mi tu się nudzi – szepnęłam.
-
Dlatego do ciebie przyszliśmy – rzekł George.
-
A ty jeszcze narzekałaś – dodał Fred.
-
Oj tam, oj tam…
Usiadłam
z powrotem na łóżku. Ciekawe kiedy pani Pomfrey mnie wypuści…
-
Chłopaki, a może coś zjecie?
-
Spoko, ale może zrobimy coś ciekawszego, bo trochę nudno.
-
Na przykład?
-
Chodźmy na dwór! Pani Pomfrey budzi się codziennie o piątej trzydzieści, a jest
dopiero trzecia! Nie zauważy, że cię nie ma.
-
Chciałabym wyjść, ale głowa mnie jeszcze trochę boli…
-
Dobra… To pojedzmy sobie Kociołkowe
Różności Torfena.
-
Czyli?
-
Nie mów, że ich nigdy nie jadłaś! – Fredowi opadła szczęka.
-
Pamiętaj, że jestem z mugolskiej rodziny i jeszcze nie miałam tak wielu okazji
do spróbowania czegoś takiego…
George
wytłumaczył mi o co w tym chodzi. Są to kociołki wykonane z czekolady, a w
środku są różne słodycze, które przypominają w pewnym stopniu fasolki
wszystkich smaków. Jest jedna mała różnica; zamiast wszystkich smaków, są
wszystkie przypadłości jakie mogą się trafić. Na przykład George’owi przypadł
ból lewego ramienia, Fredowi niespodziewane stepowanie, a mi miauczenie. Fred i
George pękali ze śmiechu, kiedy nie mogłam przestać miauczeć, a kiedy chciałam
się na nich zdenerwować, to po prostu fuknęłam i zaczęli się jeszcze bardziej
śmiać.
-
Takiej zabawy, to ja się chyba jeszcze nigdy nie bawiłem – powiedział Fred
ocierając łzy z oczu.
-
Ja tak samo braciszku – potwierdził George.
-
Ha, ha, ha, jesteście tacy zabawni.
-
Dobra, kolejna runda? – zaproponował Fred.
Bawiliśmy
się tak do czwartej nad ranem, kiedy zaczęłam robić się powoli śpiąca.
-
To może my już pójdziemy – zapytał George.
-
Nie, nie idźcie jeszcze! – ziewnęłam. – Ja wcaaaale nie jestem śpiąca…
-
Dobrze, nie pójdziemy – rzekł Fred i usiadł na krześle przed moim łóżkiem na
którym leżałam.
George
chodził po sali i oglądał wszystkie rośliny, przedmioty, oraz jakieś inne
dziwne rzeczy za gablotami, i na półkach.
Jednak po chwili zasnęłam.
-
Laura. Laura! – obudził mnie cichy szept.
-
C-co?
-
Już dwunasta, wstawaj!
-
George lub Fred, nie wiem kto nade mną stoi, nie chce wstawać.
-
Po pierwsze to George, po drugie, Fred stoi trzy metry dalej, a po trzecie,
pani Pomfrey cię wypuszcza za parę godzin.
Od
razu otworzyłam oczy i usiadłam.
-
Kiedy wyszliście?
-
Parę sekund przed tym, jak Pomfrey wyszła z gabinetu… Fredowi się troszku
przysnęło.
-
No bo braciszku, jakbyś wiedział jaki byłem śpiący…
-
Mhm, już ci uwierzę…
Fred
skrzywił się i odszedł, aby popatrzeć na gabloty.
-
Czyli wyszliście i znowu przyszliście?
-
Tak…
-
Jak to możliwe, że ona was tutaj
wpuściła? Przecież spałam.
-
Właściwie to… ona nas nie wpuściła.
Usłyszałam
skrzypienie drzwi, stała w nich pani Pomfrey. Byłam pewna, że zaraz zacznie się
wydzierać na Freda i George’a, i tak też zrobiła…
Podeszła
do jednej z szafek, wyjęła jakąś malutką, szklaną buteleczkę i przyszła do
mojego łóżka, aby zmienić mi bandaż.
-
Jutro rano cię wypuszczę – powiedziała.
-
Co? Ale przecież mówiła pani, że wypuści mnie dziś wieczorem!
-
Tak, ale rany się jeszcze do końca nie zagoiły.
-
Proszę pani, no…
-
Bez dyskusji. A teraz pij to lekarstwo.
Nalała
na łyżkę parę kropel fioletowego płynu, a następnie wpakowała mi go szybko do
ust. Smak był obrzydliwy…
Dlaczego
tutaj jest tak nudno? Gdyby nie to, że coś sobie ubzdurała, to już teraz bym
siedziała nad jeziorem z przyjaciółmi, a tak… Za niedługo koniec roku, a ja
chcę jeszcze się trochę rzeczy zrobić w Hogwarcie. W końcu dwa miesiące będę
musiała czekać na to, aż tu wrócę.
Drzwi
prowadzące na korytarz otworzyły się. Stał w nich Albus Dumbledore, dyrektor
Hogwartu.
-
Profesorze! – krzyknęłam. – Profesorze Dumbledore!
-
Nie wstawaj, Laura – powiedział ze stoickim spokojem.
Jak
powiedział, tak zrobiłam. Czekałam na wyjaśnienia, ale on tylko podszedł do
łóżka Harry’ego, usiadł na jego skraju i wpatrywał się w chłopca przez jakieś
dziesięć minut.
-
Dyrektorze… – zaczęłam. – Gdzie jest Kamień?
-
Dowiesz się za niedługo… Zdziwiło mnie dlaczego tak długo spałaś… widocznie
profesor McGonagall dała dość sporo magii do tej kuli.
Na
chwilę zamilkł, lecz zaraz zaczął ponownie przemawiać.
-
Niektórzy czarodzieje mają uczulenie
na niektóre rodzaje magii. Inaczej mówiąc niektóre zaklęcia działają mocniej na
danego czarodzieja… Zdradzę ci w sekrecie, że ja jestem uczulony na ptaszki z
zaklęcia Avis… Od razu kicham koło nich! – zachichotał. – Z tego co się domyśliłem,
ty jesteś uczulona na niektóre zaklęcia obronne… dziwne, nigdy nie widziałem
takiego przypadku…
Nie
wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Przecież nie jestem jakoś wyjątkowa, a
czułam się taka… inna.
-
Panno Kelly, słyszałem, że ma pani wspaniałe zdolności do transmutacji… Czy to
prawda?
-
Emm… Sama nie wiem… Przecież nie jestem jakoś wyjątkowa…
-
Ależ jesteś – przerwał mi staruszek. – Każdy z nas jest wyjątkowy na swój
sposób… A teraz odpocznij.
Położyłam
się na prawym boku i rozmyślałam… Nie mam zielonego pojęcia skąd dyrektor wpadł
na pomysł, że jestem jakoś wyjątkowa… Osoba, jak każda inna.
-
Panno Kelly, proszę wstać – usłyszałam głos po mojej prawej stronie.
-
Ale mi się nie chcę wstawać…
-
Miałam cię wypuścić, bo wyglądasz o wiele lepiej, ale skoro czujesz się jeszcze
słaba, to leż… rano cię wypuszczę.
Na
te słowa zerwałam się z łóżka jak poparzona. Spojrzałam na kobietę z euforią, a
następnie na zegarek. Jest około dziewiętnastej. Za pół godziny ma się odbyć
impreza.
-
Dziękuję! – krzyknęłam i rzuciłam się na szyję kobiety. Ta zdziwiona lekko mnie
odepchnęła i wskazała ubrania na szafce obok mnie.
Na
łóżku obok nadal spał Harry, a Dumbledore siedział koło niego. Szybko zerwałam
ciuchy i pobiegłam do łazienki.
-
Laura! – krzyknęli wszyscy na mój widok.
-
Rozumiem, że nie wyglądam twarzowo, ale to nie powód, aby od razu krzyczeć –
wszyscy zaczęli się śmiać.
-
Specjalnie dla Ciebie wstrzymaliśmy się z imprezą! – powiedział George.
-
Idź na górę się ogarnąć, a my zrobimy w tym czasie wszystko… Wiem, że miałaś
robić dekoracje, ale trudno!
Razem
z Hermioną i Alex weszłyśmy do naszego dormitorium.
-
Jak dobrze, że już wszystko w porządku – ucieszyła się Alex.
-
Hermiono, wiem, że nie przepadasz za imprezami, ale na tej musisz być!
-
Laura… Zrobię ten wyjątek i tym razem pójdę. Wiem, że strasznie tego chcesz.
-
Dziękuję – uwiesiłam się jej na szyi.
Razem
z dziewczynami powymieniałyśmy się sukienkami. W efekcie miałam na sobie
prześliczną, czarną sukienkę Alex i moje ulubione czarne trampki… Mam już dość
baletek, poza tym żadne mi nie pasowały do sukienki.
-
Świetnie wyglądasz! – rzekła Lavender, kiedy mnie zobaczyła.
-
Dzięki… ty też wyglądasz spoko – uśmiechnęła się.
Nigdy
nie przepadałam jakoś specjalnie za Lavender, ale skoro mam z nią dzielić pokój
przez następne sześć lat, lepiej nie robić sobie wrogów.
-
Zatańczysz, piękna? – Fred wystawił rękę i się ukłonił. Ze śmiechem i dłonią na
jego ręce podążyłam za nim na parkiet.
-
A od kiedy jestem piękną, a nie księżniczką?
-
Skoro wolisz być księżniczką, to możesz nią również być.
Uśmiechnął
się uśmiechem nr 5. Wykryłam u niego pięć, czasami nawet sześć typów uśmiechów.
Numer
1 to jest typowy uśmiech, który ma na co dzień. Jeszcze nigdy nie widziałam go
smutnego, zawsze ma ten uśmiech, chyba, że akurat ma na twarzy jeden z uśmiechów poniżej.
Numer
2 jest to jego typowy uśmiech, którym bardzo często uśmiecha się do George’a.
Zazwyczaj wtedy, kiedy wymyślą jakąś nową rzecz, która uprzykrzy życie wielu
ludziom. Bardzo często, kiedy robią innym kawały, uśmiechają się w ten sposób.
Zobaczyłam u niego ten uśmiech, podczas kary u Filcha, kiedy rzucaliśmy się
ścierkami z wodą, oraz kiedy wepchnął mnie do wody tydzień temu.
Numer
3 jest drugi na mojej liście ulubionych uśmiechów u bliźniaków. Jest to
uśmiech, kiedy po prostu się śmieje. Uwielbiam go widzieć, ponieważ wykryłam
już, że jest to jeden z najszczerszych uśmiechów u nich.
Numer
4 to ten typowy uśmiech przy którym pociesza. Widziałam go za każdym razem,
kiedy siedzieliśmy w moim ulubionym miejscu – płacząca wierzba, jak już zapewne
pamiętacie.
Numer
5 jest moim ulubionym. Uśmiecha się i pokazuje swoje białe zęby. Jest on
jeszcze szczerszy niż nr 3, ale jest też rzadki. Bardzo często próbował mnie
pocieszyć na ten uśmiech, rozgniewać, ale także robi to często na jaja. Często
wyrywa na ten uśmiech dziewczyny, które po prostu rozpływają się na widok tego
uśmiechu. Jak można go nie lubić?
Numer
6 widziałam tylko raz w życiu i nie był on skierowany pode mnie. Jak już
mówiłam jest to wyjątek, dlatego rzadko go uwzględniam w ogóle do tej listy.
Uśmiechnął się w ten sposób to Angeliny Johnson. Jest to czarnoskóra dziewczyna
w jego wieku. Gra w gryfońskiej drużynie quidditcha. Jest bardzo miła i patrząc
na to, jak Fred na nią patrzył mogłam wywnioskować, że coś do niej czuje.
Jednak nie będę się wtrącać, bo mogę się mylić.
Nie
będę wam opowiadać jak było, ponieważ po godzinie musieliśmy skończyć imprezę,
bo McGonagall narzekała na za głośną muzykę. Mają już mało czasu na sprawdzenie reszty testów, a przecież nie mogą
nas zostawić bez wiedzy. Tia…
Z
samego rana obudziły mnie popiskiwania Hermiony i jej bieganie po całym pokoju.
Jutro jest zakończenie roku, a dzisiaj wyniki egzaminów.
-Laura!
Laura! Wstawaj! – piszczała po całym pokoju.
Parvati
i Lavender tak samo jak ja nie były zadowolone z tego, że Hermiona już lata po
dormitorium jak wściekła rusałka.
Alex
siedziała już na swoim łóżku i czesała włosy. Na moim kufrze czekały już
przygotowane zapewne przez Hermionę ubrania. Był to typowy mundurek Hogwartu;
biała bluzka, czarna spódniczka, białe podkolanówki, czarne baleriny, krawat w
kolorach Gryffindoru i oczywiście szata. Niestety, ale wymogi Hogwartu każą,
abyśmy mieli na głowach tiary, które niezbyt mi się podobają… Zawsze po nich elektryzują mi się włosy
bardziej niż po wełnianych czapkach!
O
dziewiątej jest śniadanie. Dyrekcja nalegała, aby wręczenie kart z wynikami
było przy obiedzie, albo kolacji, ale wszyscy Krukoni i Hermiona nalegali, aby
było już na śniadaniu. W końcu dyrektor się zgodził i mamy za dwie godziny.
Ubrałam
się w mundurek i zawiązałam krawat pod szyją tak, że prawie się udusiłam… ja to
jednak nie mam mózgu…
-
Jak ja się boję! – krzyknęła Hermiona wyrywając sobie włosy z głowy.
-
Ejj, nie rób tak, bo do śniadania będziesz łysa – odciągnęłam jej ręce od
głowy.
-
Dzięki Laura… na ciebie zawsze można liczyć.
Uśmiechnęła
się do mnie, ale po chwili zaczęła znowu swoje:
-
Ale lepiej się już spakujcie, bo jutro nie będzie czasu.
-
Hermiono, jutro mamy cały, długi dzień, aby się spakować, ale skoro tak nalegasz
to możemy zrobić to dzisiaj! Przecież jutro zanim będzie kolacja, mamy około
dziesięciu godzin od momentu obudzenia się Rona, a pamiętaj, że my wstajemy o
wiele wcześniej! Nie przesadzaj czasami, to jest nasz przed ostatni dzień w
Hogwarcie, więc musimy się wyszaleć!
-
Może masz racje…
-
Nie może, a na pewno – odrzekła Alex.
Razem
z Ronem, Alex i Hermioną udaliśmy się do Wielkiej Sali. Ponieważ wyniki miały
być dziś wieczorem, albo jutro przy kolacji, nie ma być żadnych dekoracji. Ahh,
Laura nie czuje kiedy rymuje…
Usiedliśmy
na swoich stałych miejsca, przy stole Domu Lwa i czekaliśmy, aż większość
uczniów się zgromadzi i będzie można rozpocząć ucztę. Ciekawe jak nam wręczą
wyniki… może jacyś uczniowie będą roznosić?
Wszyscy
uczniowie się już zgromadzili, oprócz piątoklasistów i siódmoklasistów,
ponieważ wyniki SUMów i OWUTEMów dostaje się dopiero na wakacjach. W
oczekiwaniu na przemowę Dumbledore’a każdy rozmawiał.
Dyrektor
wstał i odkaszlnął. Rozmowy ucichły.
-
Drodzy uczniowie Hogwartu! Nie zależnie na jakim roku jesteście, musieliście
pisać egzaminy końcoworoczne! Wiem, że dla niektórych było to duże wyzwanie –
spojrzał na Crabbe’a i Goyle’a. – Lecz dla innych była to błahostka! – tym
razem na Hermionę. – Słyszałem, że Gryfoni wczoraj zrobili sobie imprezę…
przynajmniej próbowali zrobić dyrektor
cicho zachichotał. – W związku z tym chciałem wam ogłosić, że… dzisiaj przed
ucztą będzie coś na wzór tego, co chcieli osiągnąć Gryfoni! Każdy będzie musiał
przyjść z partnerem lub partnerką… Jednak problemem będzie to, że nie może być
on z waszego domu… Do dzieła panowie! Zapraszać piękne panny z innych domów…
ale dopiero po śniadaniu i ogłoszeniu wyników. Zapewne już się niecierpliwicie
jak wam poszło, więc… Do dzieła!
Przez
okna wleciały setki sów. Każda podleciała do jednego ucznia (do mnie śliczna
płomykówka) i wręczyła mu kopertę.
Z
drżącymi rękoma otworzyłam kopertę i wyjęłam kartkę pergaminu ze środka.
Jeszcze raz chciałam przeprosić :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz